D – jak deskrypcja, dymensja, dyslokacja…

(fragment opowiadania 4/5)


Dziwna rzecz. Przyszło dziś do Miecia K. dwóch znajomych. Obydwaj – pasjonaci-szachiści. Nie to było dziwne, że go odwiedzili i że zaczęli grać, ale jak.

Miecio K. ma stary telewizor, z dużą skrzynią z tyłu – uchował się, Bogu dzięki. I działa jeszcze dobrze – to znaczy działał. Więc ci dwaj znajomi zdjęli pokrywę… Miecio K. nie protestował. Czasami paraliżuje go dziwność sytuacji, jakby fizyka wokół tętniła elektrycznymi fluktuacjami, powodując, że staje się niemal bezwolnym widzem, z nastroszonym włosiem na ciele. Tak więc owi szachiści zdjęli pokrywę i usadowili się za telewizorem.

Nie było to konsylium nad nie działającym sprzętem. Najzwyczajniej w świecie zaczęli grać w szachy. Płyta główna telewizora była ich planszą, a pionkami i figurami lampy elektronowe. Gdy włączyli zegary, pojawili się na ekranie niezbyt z początku widoczni, zszarzali. Obraz migał i się rozjeżdżał. To na szerokość, to na wysokość, albo niknął w linii, w szarym pasku, rozciągającym się wtedy pośrodku. Znają ten efekt ci, którzy kiedyś mieli taki sprzęt, dorównujący kosmicznej technice Związku Radzieckiego. (Nawiasem mówiąc, kto wie, czy w celach podboju nie były owe telewizory budowane, gdyż odpalały w nieprzewidzianych momentach – zegarowe startery…? – i spalały się szybkim ogniem. Oczywiście bez odlotu, gdyż nie wyposażano ich, co nieprawdopodobne, w moduły sterujące, radiolokatory i czujniki, oraz nie wprowadzono współrzędnych. Chyba że były w takie wyposażone, co jest nie mniej nieprawdopodobne. Jak i zarazem absurdalnie prawdopodobne. Tu trzeba by założyć, iż zbyt długo stały odłogiem, bez konserwacji i kontrolnych sprawdzeń wszystkich systemów, i zwyczajnie zawodziły.) Bo trzeba wiedzieć, że do momentu gry szachistów Miecio K. posiadał właśnie taki sprzęt – teleodbiornik z tamtego, nieistniejącego już kraju.

Czytaj dalej