Bajania Gadpara – #3

DLA  LUBIĄCYCH OPOWIEŚCI


(kolejny fragment z książki:

Kolholia –

Zapomniane życie,

czyli realna baśń)


  […] Gadpar w międzyczasie ogolił swą mięsistą twarz, podpił i zasiadł na krześle. Odchrząknął kilka razy naśmiewając się z gołowąsa jakim się stał i ruszył w baśniowy las, zaopatrzony jedynie w siekierę swej pamięci:

  Opowiadał o Dwartfah, którzy posiadali zamiast jednej głowy dwie. Nieustannie się z sobą kłócące i gdyby nie to, że spały na przemian, jedna w nocy, druga do południa, chybaby nie mogli przeżyć i zmarli z wycieńczenia.

  O krainie, gdzie wszystkie sprzęty obdarzone własnym życiem i rozumem spełniały obowiązek hierarchiczny względem króla, którym była odbijająca światło wypolerowana Łyżka. Całe życie i obowiązki tego królestwa obracały się w zapewnieniu czystości i krystalicznej błyskotliwości wspomnianej Łyżki. Nie było to proste. Świat sam z siebie jest brudny na każdym kroku. Nie brakowało też takich, którym wadziło wywyższenie Łyżki i stosowali podstępne metody ubrudzenia jej, czasem za wszelką cenę, nawet własnego życia. Doszło nawet do powstania. Krzesła, wraz ze stołami i niemniej od Łyżki błyskotliwymi lustrami, zaatakowały króla. Oddziały lojalne wobec monarchy, czyli szafy i komody zastąpiły im drogę, a dywany podstawiały nogi. Skończyło się na przykładnym ukaraniu kilku buntowników – zrzuceniem ze schodów.

Czytaj dalej

Jerzy Juls Podkowik ,,ANTY I MISS Z SAN ESCOBAR”


Jerzy Juls Podkowik

ANTY I MISS Z SAN ESCOBAR

QUASI KOMEDIA O WYSPACH SZCZĘŚLIWYCH

mini DRAMACIK, w pięciu AKTACH, o wielkich i MAŁYCH SPRAWKACH

(Sztuka jest tak skonstruowana, że można ją w pewnych elementach przyciąć – autor zdaje sobie sprawę, że tekst jest dość długi i czas wystawienia może być ekstremalny.)

  Didaskalia, jak to didaskalia, traktuje się je za nieproszone i bezpłodne byty, niektórzy nawet ich nie widzą – podczas czytania, prób i realizacji scenicznych. Zdarzyć się może, że ktoś z nich skorzysta po ultra maksymalnej dekapitacji – oczywiście jeśli unikną ostatecznej anihilacji. Podobnie nierówno jak się traktuje wykrzesane w maczkach znaki dialogów – zanim się je wymaże szerokimi przecinkami (spacjami) w anty pożarowym amoku. Liczy się cel, a cel jest w każdym przypadku astronomicznie różny: Niech we(ł)na będzie z wami! – co się zapętli i zagmatwa, to się potarga, albo zbije w twarde supły, a co się utka, to na zdrowie kurczak! kurcze! kur…!!!

     Osoby:

  POSTACIE – (patrz: Policjanci) prędzej kobiece niż niekobiece – trzy lub cztery – pojawiają się na początku każdego aktu i w środku trzeciego i piątego. Żałobnice, upiory, duchy? Wszystko po trochu. Ponieważ są też policjantami, mogą cały czas nosić mundury, nie tylko w drugiej części piątego aktu. Ich ubiory są przybrudzone pyłem, mąką, czymkolwiek – dlatego je stale otrzepują. To postacie hipnotyczne i tak się zachowują – jakby stale były w transie. Coś je boli i dręczy, fizycznie i duchowo.

  MISS – młodzieniec dwudziestokilkuletni. Wysoki, pulchny, ciemne włosy na jeża. Twarz owalna, nalana. Typ poważnego kolosa i niezgrabnego dziecka w jednym. Konsultant w ministerstwie wojny. W akcie IV i (w większości) piątym, jest młodą kobietą o długich blond włosach.

  ANTY – mężczyzna pod siedemdziesiątkę. Podobnie wysoki jak Miss, szczupły, łysiejący, siwawy. Sztywny, z szarmanckimi gestami, co nadaje mu właściwości – wujka-zbójka. Charakterystyczne niewielkie opuszczanie górnych powiek i trzymanie złączonych dłoni – takie powolne pocieranie, jakby je stale wycierał, lub przemywał. W akcie I, II i III minister wojny, prawdopodobnie na Wyspach Pintorejskich; w akcie IV i V obywatel San Escobar.

  PLASTUŚ – właściwe imię i nazwisko: Plast Uss, ale nikt, nawet autor, nie zna go inaczej, niż jako Plastusia. Średnio wysoki, w średnim wieku, średnio szczupły – średni ogólnie. Oprócz twarzy, która jest plastycznie nieśrednio się kształtująca. W minach przypominających plastelinowe gnioty i ugnioty – szczególnie się to przejawia w jego uśmiechach, od których nie stroni, ma je na każdą okazję. To jego portal, furtka, wyjście z wszelkiej opresji i środek na chwile luzu, relaksu i szczęścia. W akcie I, II i III prezydent, prawdopodobnie Wysp Pintorejskich. W czwartym i piątym obywatel San Escobar – kelner w knajpie prezesa Jarko. To postać co nieco kobieca – w tym zakresie, że możliwa do zagrania przez kobietę.

  OJCIEC – mało-średniego wzrostu, łysiejący grubasek po siedemdziesiątce. Sprawia wrażenie nawiedzonego i wszystkowiedzącego – taki guru prestidigitator.

  JARKO – siedemdziesięcioletni mężczyzna, grubasek o niewielkim wzroście. Ludzka kulka. W ruchach niezgrabna i niezbyt sprawnie posługująca się atrybutami swego ciała. Nie znaczy, że jest we wszystkim fajtłapowaty. Prezes… W dwóch ostatnich aktach prezes związku żeglarskiego i klubu jeździeckiego, o wspólnej nazwie Sun San Escobar, oraz właściciel knajpki w jakimś porcie państwa San Escobar.

  OFICER – średniego wzrostu, barczysty, gruby facet pod pięćdziesiątkę. Ma na sobie oficerski uniform policjanta – na otoku czapki dużymi literami napis: San Escobar. Wydaje się być rubaszny, ale i bardzo szorstki.

  POLICJANCI – (patrz: Postacie) trzech, czy czterech policjantów w uniformach. W ostatniej scenie okazują się nie mężczyznami, lecz kobietami. (Albo takimi chcą się nam przedstawić.)

  GŁOS I i GŁOS II – jak w przypadku głosów, są to tylko głosy. Postacie nawet nie widmowe.

  Reszta nie wprowadzonej tu charakterystyki znajduje się na końcu (# – pod tym znaczkiem). Można z niej skorzystać – co nie jest wymagane. Według niej postacie Jarko i Plastusia mogą zagrać kobiety – to znaczy i jednego i drugiego albo tylko jedną z tych postaci. To też nie jest wymagane.

  Rzecz dzieje się w obszernym pomieszczeniu-gabinecie ministerialnym – ministerstwa wojny – lub jak w dwóch ostatnich aktach, w knajpie portowej. Widać że jest to to samo pomieszczenie, w obydwu przypadkach mające wspólne elementy.

Czytaj dalej

Epidemia

(fragment opowiadania 4/5)


Sykurcz… Nazwisko wymawiane czasem z przekąsu, czy faktycznego skurczu: Syyykurcz, albo: Skurcz, z wydłużanym, lub z połykanym, pomijanym igrekiem – należało do Romana Sykurcza. Nie wybijającego się z tłumu obywatela, którego życie toczyło się ścieżką daleko odbiegającą od życiorysów bohaterów. Jakże pożądanych cech i epizodów w si-wi… gdyby chciało się ubiegać o wymarzoną pracę. Zapewne na wysokim stanowisku. A najlepiej o fikcyjnie znaczące, dobrze opłacane miejsce, na którym właściwie nic nie trzeba by było robić i za nic nie odpowiadać. Taką synekurkę w ciepłych krajach. Na której bohaterowie, jeśli nie gnuśnieli i nie popadali w zupełną apatię, odbijali taśmową kartę (wejść i wyjść) wyskoków. Im większy heros, tym szerzej się odbijał skandaliczny rozgłos… – uciszany unikami i przepadaniem ,,bógwigdzie”, z dala od wszędobylskich reporterów. Jak to się mówi, byle najdalej od tych gówno-wykrywaczy, którzy w każdą czarną dziurę potrafią się wkręcić i zaglądnąć w najbardziej zasraną szparę.

Czytaj dalej

Bajania Gadpara – #2

DLA  LUBIĄCYCH OPOWIEŚCI


(kolejny fragment z książki:

Kolholia –

Zapomniane życie,

czyli realna baśń)


  […] Otrząsnął się i opowiadał dalej:

  – Panie, wybacz, ale jakież tu życie nierealne? Tu życie jest jak najbardziej ludzkie, zwyczajne i prozaiczne. Może twe życie jest troszkę bardziej bajkowe, boś nie przypuszczał od chwili wypadku, że królewskim synem jesteś… Może jest trochę bardziej baśniowe przez niemożność przypomnienia sobie tego, co wcześniej było. Jak wróci przestanie być baśnią, pryśnie bajka. Ale nierealność życia może cię nie opuścić… Nie bój się tego. Oswój. Tak jak musieli oswoić się ci ludzie, którzy żyją przy lesie Nerkam.

  – Jacy ludzie? Jak się oswoili? – odezwali się równocześnie Matte z Mormirem.

  – Napijmy się najpierw, opowieści suszą gardło.

  Trzy czarki stuknęły o siebie. Trzy osoby z radością wychyliły ich zawartość.

  – Opowieści potrzebują natchnienia – rzekł Gadpar i dopił wino z naczynia. – Niedaleko rzeczki Nerkam, wpadającej do Pisy, jest las Nerkam. Obok lasu jest kilka młodych osad. Raptem ich starożytność może sięgać dziadów. Wypędzeni z Madrasu, wiele lat temu, może czterdzieści, może trochę więcej, zamieszkali tam, przy tej rzece i przy lesie o tej samej nazwie… W tych okolicach był to jedyny las.

Czytaj dalej

Bajania Gadpara – #1

DLA  LUBIĄCYCH OPOWIEŚCI


(kolejny fragment z książki:

Kolholia –

Zapomniane życie,

czyli realna baśń)


  […] Gadpar kontynuował:

  – Można nawet powiedzieć, że Kolholia to baśń, która śni się nierealnym umysłom. Dzieciom, pijakom i trzeźwym, odważnym i tchórzom. I na pewno tym, którzy z różnych powodów cierpią, i tym, którzy się radują nawet bez powodu.

  Jest jak baśń kojąca i jak baśń jątrząca. Nie odpowiada na pytania i może ich nie zadawać. Kończy się źle, gdy myślisz, że powinna skończyć się dobrze, i kończy się dobrze, kiedy nic nie wskazuje na to, że tak powinna się zakończyć. Jest jak u kiepskich pisarzy i tych wcale genialnych. Jest słaba, jak słabi mogą być odważni, jest mocna, jak mocni mogą być tchórze. Jest sobą, bo składa się z ludzi i gdy przestanie się z nich składać, przestanie być Kolholią.

  Nie, nie, Madras nie może jej zaszkodzić. Nie, nawet nie Chama z nieprzebranymi tabunami dzikusów. I Madras, i Chama się zmienią, gdyby im przyszło nad nią wziąć górę – obróci się ponownie Kolholia i zmieni ich od spodu. Od środka rozsadzi.

  Kolholia zaniknie, gdy ludzie w pomniki się obrócą i wyobraźnia ich stężeje. Gdy zapomną swą pamięć i żyć będą jakby jej nie zapomnieli, a nie, że utracą pamięć, jak w twoim przypadku…

Czytaj dalej

Karton

(fragment – 4/5)


Pape Erlitter nie obudził się w dobrym humorze. Nie dość, że późno, to i z bólem głowy. Nie zastanawiając się długo, łyknął sowicie ze szklanki wczorajszej herbaty, pomagając tabletce przemieścić się przez zasuszone gardło. Trochę skrzywiony ruszył na spotkanie z gorącym prysznicem. Skrzywiony na ciele, na twarzy i w duszy. Dusza odrobinę skrzywiona, wciąż jednakże pozostawała w zaciemnieniu. Nieaktywna – ponad tę miarę swobodnego odbierania błysków i smug: otoczenia i rzadkich myśli. Zostawiając całą resztę automatyzmowi, który przez lata wypracował z poświęceniem.

Było późno. Zapadł już zmrok. A jego automat niosło w świat – taki program. Więc nie namyślając się długo, zapalił papierosa, a że umysł nie został jeszcze pobudzony, instynktownie spakował do kieszeni kurtki papierosy i zapalniczkę i wyszedł z domu.

Nie lubił swojego mieszkania. Nie lubił go dość często i, jak dzisiaj, szybko zostawiał tę zimną klitkę za sobą – szedł gdzieś przed siebie. Ale lubił wtapiać się w ten mały pokoik, łazienkę i kuchnię, gdy był zmęczony i trzeba było się gdzieś przespać, odpocząć, podziać na chwilkę. Albo, jak się czasem zdarzało, coś przemyśleć, nie pokazywać się, dać odpór światu w cichości swoich niezadbanych ścian. Wtedy bywało, że zapadał się w nim na kilka dni, a czasem i tygodni. Nie miał nikogo ani niczego, co mogłoby rozświetlić, rozgrzać kąty i przestrzenie pomiędzy – dlatego nazywał je zimną klitką. Niejednokrotnie przemarznięty szukał i zdążał do tej zimnej klitki, aby się w niej ogrzać, odtajać, wysuszyć, odżyć – i, jak już, to z innymi przymiotnikami na myśli.

Czytaj dalej