(fragment – 4/5)
MUCHY
Ciasne Ściany
(film pro-krea-rekreacyjny)
O!-dramat w czterech uchwytach.
OSOBY:
LEONIDAS – (Bezgacios – starszy brat Damiana)
JADWIGA – (była żona Rafała)
DAMIAN – (Bezgacios – młodszy brat Leonidasa, mąż Pierwszej Kobiety)
LEKARZ – (psychiatra, prokurator, przywódca, dyktator)
PIERWSZA KOBIETA – (żona Damiana)
ANASTAZJA – (żona Leonidasa)
ONDYNA – (młodsza córka Leonidasa)
LAMIA – (starsza córka Leonidasa)
RAFAŁ – (były mąż Jadwigi)
CZŁOWIEK W MASCE – (osoba wielopostaciowa, multiplikująca się w roju innych
bohaterów)
STARUSZEK
LUCYFER Z PIEKŁA
AKTYWISTKA
ADAŚ – (,,młody chłopiec” – syn Jadwigi (?))
MŁODY
ŁATWA DZIEWCZYNA – (na pierwszy rzut oka… – kto wie, czy taka jednoznaczna)
GRUBA MATRONA
ROBOTNIK
KSIĄDZ
WYROSŁE DZIECKO – (niby to duża dziewczynka)
PARA KOCHANKÓW – (oni: chłopak i dziewczyna, lub one: dwie dziewczyny, albo oni:
dwóch chłopaków)
CZŁOWIEK W FIKUŚNEJ MASCE – (wcześniej jedna z postaci Człowieka W Masce)
RADIO – (postać iluzoryczna, a właściwie głos w eterze)
STARUSZKA
CZŁOWIEK BEZ MASKI – (jeden z Ludzi W Maskach – i może kilku innych, którzy po
zdjęciu masek nie są wyłuszczeni, osobno, na tej liście osób)
KTOŚ – (ktoś – nic konkretnego)
…………………………………………………………………………………………………………………………………………….
UCHWYT I
Scena jest zamknięta niemożliwą wręcz ilością drzwi. Wszystkie ściany są nimi pokryte – większymi i mniejszymi. Ze ścian wystają – wychodzą z nich – dziwne ich formy. Niektóre z tych wystających ku scenie drzwi, to twory geometrycznie udziwnione; zdeformowane w trójkąty i wielokąty, w krągłości i bryły, nierzadko już skalne struktury przypominające.
Mniej więcej pośrodku, między centrum sceny a środkiem prawej połowy sceny, zbudowany jest pięciobok (budka) z drzwi – w większości przeszklonych (niektóre szkła są kolorowe, mozaikowe, pomalowane wybuchowo, jednakże tylko te, które są dalej od widowni; środek powinien być widziany na przestrzał) – zamknięty od góry piramidalnym dachem, ale, jak można się domyślić, o podstawie pięciokątnej. Dach również jest ze szkła – może być pomalowany w konwencji okolicznej, czyli bógwiczym, a najlepiej w zderzeniu form i kolorów przypominających fantastyczne wrota i portale.
Wszystkie drzwi w tym ,,pentagonie” (pozostańmy przy tej umownej nazwie – nawet powinien być na nim napis: PĘTAGON) powinny być przechodnie – niektóre uchylone już na wstępie. Podobnie drzwi na ścianach wydzielających obszar sceny – niemal wszystkie przechodnie i niektóre uchylone lub całkiem otwarte.
Dobrze by było, ale nie wiadomo czy się sprawdzi, żeby w pentagonie był umieszczony mikrofon.
Scena pierwsza
LEONIDAS
(wpada na scenę, rozgląda się, podchodzi do pentagonu – przechodzi przezeń) Rzewne łzy ciurkiem nieodgadnionego odciążenia chciałyby płachtami wzbić się, jak tego wymaga nacios tkanki żywicznej. Ruchem niejednostajnym, względnie przewidzianym. Smutek i tęsknotę karmiąc, i z nich owocując. (pauza – podczas której chodzi niezgrabnie wewnątrz siebie i na zewnątrz) Nie wiem, gdzie byłem, ale wróciłem… Jakże ja rozpaczałem, teraz, ostatnio, tu-teraz… Za czym nie wiedziałem. Dopóki tu nie dotarłem i dopiero teraz się rozdarłem, lecz zabrakło głosu. I z braku tchu tylko mówię sobie, nie przesadź i jak nie krzyczysz, to mów szybciej, bo dusza cię nie słyszy. (pauza) (siada oparty o drzwi pentagonu, zwiesza głowę, oplata ją dłońmi) Wróciłem do macierzy i nikt mnie w domu nie usłucha, nie szturchnie, nie przewróci – żem jest. Żem się nie zgubił i z całą swą mocą bezwiednie powrócił. (pauza) W domu, w domu, a kochaniątek nie ma, a gołąbku serce kołacze i za kołaczami tęskni, za warkoczami, za obcęgami. Za ściskami i imadłami żony i młodolicych młoteczków, gdy mnie w zabawie po łbie ciosały córy. Muszą być teraz jak góry – wrosłe i wyrosłe w oplotach, ciągnących się w pofałdowaniach prostopadłych i horyzontalnych sukien… Ach, sam… sam i to tu. (odgania się) Pieprzone muchy!
(na scenę wchodzi Damian)
LEONIDAS
(odgania się) Sam… nie sam – w tabunie apokaliptycznych jeźdźców, much łaknących ostrych barw z arterii przepływów tego co jest, a może i nie być.
DAMIAN
(usłyszawszy go, zbliża się) Ktoś ty?
LEONIDAS
Nikt… Odejdź, do niczego nie jesteś mi podobny i potrzebny też nie.
DAMIAN
Pytam się, ktoś ty?
LEONIDAS
A ja ci mówię, że nikt. Odejdź. Nie jesteś mi potrzebny – po głosie… nie nosisz sukienek.
DAMIAN
A jak bym nosił, to bym się na coś tobie zdał?
LEONIDAS
(podnosi głowę – spogląda na tamtego, a później gdzieś…) Trójkątem jesteś czy kołem…? Ja tu umartwiam się symbolicznie. Do tego spokój (odgania się od much i podnosi głos) i wzgarda ciszy jest fundamentalnie niezbędna. Cząsteczkowo mi ją zakłócasz. Wprowadzasz niezapowiedziane rygory zewnętrznej ekwilibrystyki świata widzialnego fizycznie, gdy ja zapadam się i wynoszę na światy widziane niepokojem osamotnienia. Nie rozumiesz, że przeszkadzasz mi w próbie wspomnień. Przypomnień, które zatarły się na końcówkach połączeń i porozklejane błąkają się samotnie. Bez przewodnika, który by uplótł z nich ciągłą nić bezczasowości… Ja nie pamiętam…
DAMIAN
Leonidas, Leonidas Bezgacios…? To ty… (Leonidas milczy i teraz wpatruje się w tamtego z całą intensywnością) To ja, nie rozpoznajesz? Jestem twym bratem. To ja, twój brat Damian. (staje nad Leonidasem i wyciąga do niego ręce) Damian Bezgacios, twój młodszy brat.
LEONIDAS
(w niezmienionej pozycji) Nie pamiętam swego życia… Coś mi jednakże przypominasz. (powolnie) To kalejdoskop rozjechanych, rozciągniętych uśmiechów i przeflancowanych, wygarbowanych zapachów, które po poręczach schodów wpływają we mnie – w wirówki, na miarę automatycznego prania.
DAMIAN
Ejże, nie pamiętasz? Mózg masz zlasowany?
LEONIDAS
Szyfr tego kodu mało ma cech do rozpoznania. Kot wyciągnięty z przepierki albo umiera w drgawkach, albo schnie, jak pranie na niciach pamięci, trzepiąc się energicznie i trwożliwie… Oscylowanie od niewiadomej do niewiadomej. Dekryptaż w trzęsiączce nici… Kimże mówisz – jesteś? Mym bratem?
DAMIAN
Damian, twój młodszy brat, to ja w bezspornej swej jakości.
LEONIDAS
(z zastanowieniem) Leonidas ma brata Damiana, a oni dwaj nazywają się tak samo – Bezgacios.
DAMIAN
Jak najbardziej. W tym rzecz, że musi być identycznie. Jak u Greków, którzy się wyekspediowali za morza i do obcych mówią hombre. Widzisz, jak u zlatynizowanych amerykańskich autochtonów. Hombre, człowieku, bracie nie poznajesz mnie, kiedym ja cię poznał? Braci się nie zapomina.
LEONIDAS
(powstaje i dotyka tamtego twarzy) Coś mi w studni kluska…
DAMIAN
Odjęło ci wzrok, ale żeby na głos nie mieć czucia w pamięci. Do fląder-jąder, ja jestem Damian, a ty Leonidas, od jednego ojca, dziadów i pradziadów, Bezgacios.
LEONIDAS
(wybucha) A masz cie pieron! Teraz mi tam głazem całą powierzchnię wody wzruszył. I choć zamulił do tego ruczaj studni… rozpoznaję cię. Rozpoznaję! Damianie, bracie! (łapie go w objęcia)
DAMIAN
(obejmuje brata) Leonidasie, bracie zmarnowany – wróciłeś.
(pauza)
LEONIDAS
Wróciłem do swego domu. (bracia się rozdzielają) I odnajduję jednak kogoś. Może mój dom nie taki pustynny, jak sądziłem a priori… Powiesz co o tym?
DAMIAN
O tym nie myśl, zakop, odłóż na zaś. Nie ma co głowy sobie zaprzątać duperelami. Grunt, że zdrowyś.
LEONIDAS
Ino much przybyło mi nad głową – myśli nieprzednich, drażniących pierwszorzędnie.
DAMIAN
O arcymistrzowskich lotach tych śmierdziuchów mi nie mów. Rozumiem, że ptaki twojego umysłu są kolorowymi plastikowymi workami, które nie ulegają tak łatwo rozkładowi. I zbierasz do nich żywe próbki wszelkich artefaktów. Pełne niepohamowanej aktywności wad, nawadniają twe ogrody skrycie, obficie i ni w pięć, ni w dziesięć.
LEONIDAS
Z wierzchniego okrycia nie przewiduj dali. Salwador odległy, nie dostrzeżesz tej ziemi z galicyjskich włości. Gdzie gród Kraka tam się kracze i krakało: Krakatau. Jak przystało na gęsiny ostry piór orli, gdy go złapiesz w locie i szkiełkiem naostrzysz pod badaniem ostrożnym, lecz gorączkowo, za szybko i dosyć powierzchownie. W nagłych erupcjach, poprzez dymy brnąc, gdzie się da. Coś we mnie szwankuje, więc nie rzucaj ostatecznych piosnek, zanim rymu nie doszlifujesz i refren ci nie urośnie w wiadome spostrzeżenia.
DAMIAN
Chory jesteś, zmęczony. Chodź, odpoczniesz sobie.
(Damian bierze brata pod łokieć i wychodzą przez niezliczone drzwi)
Scena druga
(na scenę wychodzą osobnymi wejściami Damian z Leonidasem i krążą po niej osobno – przechodzą przez pentagon – wymijają się z daleka)
LEONIDAS
(napotykając po raz kolejny brata, tym razem go nie omija) Dom mój (rozgląda się wokół)… lecz nie mówisz, gdzie jest moja małżonka.
DAMIAN
Mówiłem, żebyś to zostawił… na zaś. Nie ma po co sobie głowy zawracać.
LEONIDAS
Jak samo zawraca i puka od środka.
DAMIAN
Zapomnij o tym, wyrzuć z pamięci. Mówiłeś, że ci nie działa, tym lepiej się z tym uwiniesz. Bezpłodnie jest się pałętać po ugorach dzikich, gdzie ino świszczy…
LEONIDAS
Nie mogę przecież, drażni mnie metafizycznie i ,,sutkiem” świat ciemnieje. A ja nie ślepiec w końcu… i ślina drobiazgów głód żołądka pamięci wywołuje. Nie wiem, czy mi wątroba gnije, czy świat się na mnie zwala w prędkości wind startujących na Marsa.
DAMIAN
Po coś wracał?
LEONIDAS
Co, co mówisz? Słyszałem.
DAMIAN
Żeby się teraz bez przerwy zamartwiać. Drażnić, jątrzyć, rozdrapywać…
LEONIDAS
Nic nie wiem, a chcę. Potrzebuję tego.
DAMIAN
Na nic ci to.
LEONIDAS
Nic o nich nie wiesz…? (Damian nie reaguje) O mojej żonie i córkach? O mojej ślicznej żonie i dwóch cudownych córkach – nic nie wiesz…? W moim domu mieszkasz, a gdzie one?
DAMIAN
Już ci mówiłem, to nie jest twój dom, lecz mój. Chętnie cię u siebie goszczę.
LEONIDAS
Jakim prawem go nabyłeś? Od żony…? To na mnie własność jest zapisana. Pokaż papiery, że to teraz twoje.
DAMIAN
Moje, boś przepadł, a o nich nic nie wiem… Masz problemy z pamięcią. Tu lekarz jest dobry, niedaleko. Taki jeden, sympatyczny. I ośrodek prowadzi, mógłbyś tam nabrać sił.
LEONIDAS
Papiery masz…? Pytam się, czy papiery na ten dom masz, że to twoja teraz własność?
DAMIAN
(zły) Nie, nieuregulowane było, boś podobno żył.
LEONIDAS
To mój dom.
DAMIAN
Nie. Ja się nim opiekowałem przez blisko dziesięć lat, jeszcze cztery miesiące i możliwe, że sąd przyzna mi własność… Tyle że, ty ślepy jastrzębiu, zjawiłeś się i… bruździsz.
LEONIDAS
Ja? Jak brużdżę? Dopominając się o swoje? Chcę mieć tylko swój dom i sprowadzić tu rodzinę. Na skrzydłach ją znajdę, w odmętach wypatrzę, za róg tkaniny uchwycę i do domu… W jaskrawej zorzy napełnię go błogosławioną fascynacją.
DAMIAN
W odmętach ją może wypatrzysz, ale materiał ci się w rękach roztarga. Albo się rozleci jak pył. Będziesz łapać arabeskowe drobiny w siatkę, co oka ma, jak głębiny zapomnianego umysłu.
LEONIDAS
Nie chcesz mi pomóc… Jaki z ciebie brat, który nie życzy bratu dróg prostych. Nie chcesz, żebym tu pogodniał, żebym może nadął z brzucha dołek, gdy żonę sobie podeń wsunę? I, jak się uda, zadziurkował pośród ud wzniosły hymn w potomku?
DAMIAN
Jak wtedy? Dziesięć lat temu…? W dołku, w dołku, a ja się górkami przez dziesięć lat opiekowałem.
LEONIDAS
Kim, czym?
DAMIAN
No dobrze, chcesz tego, właśnie nimi.
LEONIDAS
Więc jednak wiesz. Gdzie są…?
DAMIAN
Tego nie mogę ci powiedzieć, lekarz zabronił.
LEONIDAS
Nie gadaj mi tu zza innych pleców. Gadaj mi tu, jak ci się język układa w mechanizmie różnicowym. Szybko, wolno, jak leci, byle gnał przed siebie. Historię odkręcaj, wyłuszczaj widoki, okrążaj rozpadliny – chcę szybko poznać warstwę po warstwie. Gdzie są i jak mam się do nich dostać? Wiesz przecież, że są to obrazy mi drogie.
DAMIAN
(przestraszony) Nic nie wiem. Tak mi tylko… Lekarz zabronił poruszać z tobą ten temat. Radził spasować na widokach łąk zapaskudzonych gęsiami. Gdzieniegdzie inkrustowanymi wiatrakami elektrycznymi, szybką koleją i autostradami wprost w paszczę słońca. Poprzestać na dymach rozciągających się słodko aż po horyzont. (cofa się przed Leonidasem) No, może wspomnieć błyski diamentów, wysokich jak słupy podtrzymujące firmament nieodległych miejskich wież. Gdzie ludzki srom pasie się na podobnym i niepodobnym bliźniaczym sromie, w coraz większej konsolidacji i natłoku zgęszczającej się masy automatów do gier, w prostych rękach inżynierów napędzających jednych na drugich.
LEONIDAS
Czyli nic nie wiesz? (Damian kręci głową) Nic się nie odmieniło. Ja coraz więcej pamiętam, ty coraz więcej zapominasz w ukryciu.
DAMIAN
To nie tak. Dom jest mój. Ja tu od urodzenia mieszkam. Zobacz, ile się wykosztowałem, jak go powiększyłem, odremontowałem.
LEONIDAS
(rozgląda się wokół) Widzę, widzę. Teraz się można dostać z każdego miejsca w każde miejsce bez pośrednictwa innych miejsc pośrodkowych. Tak było i dawniej, tyle że inaczej. Bardzo nowocześnie. Nie traci się czasu na zbyteczne przechodzenie przez kibelek, jadalnię i sypialnię… Czytelni albo biblioteki tu nie masz, a kiedyś była.
DAMIAN
Teraz wszystko jest w telefonie. Skróty łatwo przyswajalne.
LEONIDAS
Nie zagaduj mnie tu poboczną kolejką linową. Ja… (chwyta głowę w dłonie) potrzebuję mojej żony. (załamanym głosem) Kobiety, której mógłbym oddać się zamiast stopnia w schodach i przy zachodzie słońca, czy o księżycowej poświacie, wieść dysputy o kwitnących makach, które mnie zahipnotyzują na właściwe i świadomie rozzuchwalone życie. Tej heroiny mi trzeba. By natłok wrażeń rozpłomienił woalami, jak siwy dym, moją zakrzepłą w skorupy i lichą bez wódki krew, której produkcję, jak sam pamiętasz, mimo twych ubytków wspomnień i zahartowanych oczu, roziskrzała miękkimi młotami swych zachcianek. Jej wola była moją. Dlatego żyć przestałem i dopóki swej heroiny nie odzyskam, bez pamięci będę brnął przed siebie. Niewielki ślad czyniąc w obecności dnia i niby nieobecności wpośród lunatycznych nocy.
DAMIAN
Moja żona…
LEONIDAS
Cóż ona znowu?
DAMIAN
No wiesz… ten tego, ten… no…
LEONIDAS
To ona cię tak nastraja na opozycję, na opór, na przekór. Nie w smak jej jestem. Dobrze to sobie przypomniałem wczoraj. Względem mnie szuka płotów, rozdziałów, nieprzystającego nieprzystawania. Kobieta jak miła z oblicza, tak spowita w odwrotności odbicia, zniekształceń pofałdowanego lustra – pod skwapliwym przybraniem ciałka.
DAMIAN
Ależ nie. Ona jest całkiem za tobą, tylko się przejmuje twoim stanem.
LEONIDAS
Nic mi nie jest.
DAMIAN
Mówiłeś o (przełyka ślinę i mówi niewyraźnie następne słowo)… heroinie – ona cię rozweseli.
LEONIDAS
Ona nie moja… Nie mam jej – żyły sflaczały.
DAMIAN
Jesteś mym bratem.
LEONIDAS
Cóż mi z tego.
DAMIAN
Szukasz pocieszenia, ruszenia z podstaw, ona ci pomoże. (podchodzi do niego i obejmuje ręką jego plecy) Idź do niej. (Leonidas odgania się od niego, jak od much) Albo idź najpierw do lekarza. Później możesz odwiedzić moją żonę, Pierwszą Kobietę.
LEONIDAS
(energicznie zarzuca i ściąga ręce z głowy) Którędy do niego…? Nie, nie, nie chcę tego! Pójdę do twej żony. Zobaczę, w czym mi może pomóc. Czuję taką bezwzględność i natłok własnych członków… Gdyby tylko pozwoliła mi poczuć się czymś więcej niż obcym wszystkim elementem.
DAMIAN
Zapewne żyjesz za długo w partykularnej ciszy. Tam ją znajdziesz… (wskazuje mu drzwi – gdy Leonidas wychodzi, zmierza w stronę innego wyjścia) No, może to pomoże i spokornieje. I zlezie mu z gęby, ten ekspansywnie zamyślały wyraz twarzy. Do reszty go wyleczy moja żona… (otwiera drzwi i zanim wyjdzie, kiwa głową) Nie będę musiał kuć otworów w ścianach pod te (rusza drzwiami tam i siam), wahadłowe przejścia do chodnikowych zapuszczań chomików. (odgania się od much i trzaska drzwiami – głos z offu) Paskudne…!! muszę piździałki…! Musze muszkiii!
(wyciemnienie)
Scena trzecia
(jednym wejściem wchodzą: Pierwsza Kobieta, za nią Leonidas – nie tymi samymi drzwiami, którymi wyszedł, to ważne, żeby bohaterowie wchodzili i wychodzili wciąż przez inne drzwi – krążą wokół pentagonu, częściej ona za nim, niż on za nią)
LEONIDAS
Cóż mi możesz dać, jeśli nie wiesz gdzie moja rodzina.
PIERWSZA KOBIETA
Kobiety ci trzeba.
LEONIDAS
Nie pierwszej i nie ostatniej lepszej i jeszcze lepszej – mi trzeba. Ale mej, tu w duszy wypasanej.
(pauza)
PIERWSZA KOBIETA
Twarz ci od tego napuchła, od krwi natłoczonej bez chęci odpływu. Zmalej w poczuciu bezsiły swej huraganowej furii i spójrz na innych wokół, jak się atletycznie wybujają. Ja ci w tym pomogę… Mężczyzna musi, od czasu do czasu, odpocząć od dziobania rzeczywistości nieujawnionej i podziobać kształty, które niczym święty, słodki pasztet przypomną mu, po co lędźwiami ma ruszać i gdzie wprząść swe człapiące jak popadnie ciało.
LEONIDAS
Co mi oferujesz… zaprzedanie, zapomnienie…? Nie jestem kotem obutym w herodowe obcasy. Noce by mi tego nie darowały. Mszcząc się milionowymi tonami puchów, gdy do otwartego nieba wpadłbym oblepiony mazią i skrzydłami piskląt. Obciążony bladymi piersiami powikłań, seksapilu żony i córek, skrępowanych najmocniej przybraną mgłą snu magnetycznego. Udusiłbym się ich piętami, zanim dobrnął w okolice kolan.
PIERWSZA KOBIETA
(odgania się) Wszędzie to wredne pierdziolstwo… napastliwe…
LEONIDAS
(robi ruch ręką przed twarzą) Takie coś by mnie czekało. Nie byłbym w stanie się od nich odgonić, bo pływałbym w przestworzach, ściśnięty pośród ich błonek. Władcą much nie można by mnie nazwać – latawcem z zalanym silnikiem…
PIERWSZA KOBIETA
(zirytowana) Obdarzasz mnie dźwiękami okulbaczonymi w węch sumienia – nie nastrajaj się tym, tego nie ma. Odrzuć precz przeszłość, żyj bez wyglądającego do przodu zdziwienia.
LEONIDAS
Wtedy trawiłby mnie jak chuchrawe ptaki, pot – bryndza banalności. Pod puchem i piórami odkładałby się i dusił lot. Skłaniając do ogrzewania oddechem rozmokłej gliny i wyduszania ze mnie kropli nasiennych, na niechcącą przyjąć ich do swych pokoleń starą, tysiące razy rozgrzebaną żałobnicę o tysiącu dziur: pełne pola spleceń-poleceń, pole-sweter – Demeter.
PIERWSZA KOBIETA
Nie patrz wstecz, patrz na tutaj.
LEONIDAS
Jak patrzę, chce mi się płakać płynnie.
PIERWSZA KOBIETA
Odrzuć troski i przyciśnij mnie sobą.
LEONIDAS
Kiedy nie mogę… Rozpalasz we mnie chuć, do której nie mam prawa.
PIERWSZA KOBIETA
Eee. (odgania się – od much albo jego słów)
LEONIDAS
Przyprawiasz mnie o zakrzepnięcie w zaskakującym zadumaniu się.
PIERWSZA KOBIETA
(nie przestając się odganiać) Ee. Spójrz na to obiektywnie, ulgi poszukaj. Nie odrzucaj wyciągniętej dłoni, która pozwoli ci stanąć mniej chwiejnie – przyciśnij siebie mną. (pociąga go ku sobie, sama opierając się o pentagon)
LEONIDAS
Wydajesz się brzmieć głosem niekłamanie istoty rozumnej… (odsuwa się od niej) Nie mogę tak machnąć ręką na tamto… I nie mogę machnąć ręką – na twój obraz i podobieństwo niewieście. Nie wiem, co się ze mną dzieje! (rozgląda się strwożony)
PIERWSZA KOBIETA
Utop niewczesne rozterki… nikt tu nie wejdzie.
LEONIDAS
(jakby co dopiero zauważył) Tu muchy są.
PIERWSZA KOBIETA
Żaden to świadek.
LEONIDAS
Łatwo ci się mówi.
PIERWSZA KOBIETA
Machnij na to ręką.
LEONIDAS
(czyni to) Nic nie pomaga. Gromadzą się tutaj, jakby padlina się rozmemłała i nasycała w pobliżu.
PIERWSZA KOBIETA
Przyjmij mnie, jak i jam cię przyjąć rada.
LEONIDAS
Jakby się gdzieś tu rozkładała w niebanalnych kawalkadach, dając wiktuały i przyczyniając do ich rozplenienia.
PIERWSZA KOBIETA
Dlaczego zbijasz moje słowa ich niedosłyszeniem? Mówię, że miły mi jesteś.
LEONIDAS
A one?
PIERWSZA KOBIETA
Muchy? Co cię obchodzą te ścierwie podfruwajki?
LEONIDAS
Nie o nich mówię, ale o moich…
PIERWSZA KOBIETA
Też miłe, wierzę… Po ulgę sięgaj i zapominaj… Nie zdawaj się jednak na los doczekania. Nie wiesz, jak nikt nie wie, co przyniesie jutro. Chcesz go doczekać, nabierz siły ze mną.
LEONIDAS
Niewypełniona muzyka dolatuje uszu. Aż taki wiatr wzbudzają te muszki – faramuszki i gówniane bzdręgołki.
PIERWSZA KOBIETA
Nie spojrzysz na mnie?
LEONIDAS
Nie wiem, czy siebie zrozumiem po takim spojrzeniu.
PIERWSZA KOBIETA
Poskąp w sprzężeniach peryskopom muzealnym. Ruszaj swobodnie wytrzeszczami, wierć – żywym zgrzytem, żywą cielesność.
LEONIDAS
…
PIERWSZA KOBIETA
Nie bądź ciapa, przewiercaj gałami. Nie wstydź się, jak i ja nie wstydzę.
LEONIDAS
(spogląda i zaraz odwraca wzrok) Jakże ta mucha przeleciała, warcząc, niemal jak jaskółka dała nura w przestrzenne rozkapryszenie.
PIERWSZA KOBIETA
(odwraca się i tupie nogą) Okoliczności wszelkie wyłapuje bez szalbierstwa i rozwagi, ale skrupulatnie… Nie jesteś mężczyzną?!
LEONIDAS
(teraz przygląda się jej bez żenady) Jesteś ładna. Dupcia ci nie uwiędła, brzuch nie zleciał, cycuś sterczy, nóżki i rączki zgrabne i wymuskane, smukłe lico nie mierzi…
PIERWSZA KOBIETA
Ale w tobie…
LEONIDAS
Jesteś super i miałbym… ocho…
PIERWSZA KOBIETA
Znów cię coś wstrzymuje. Mówiłam, machnij na to ręką. (odgania się)
LEONIDAS
Stale mi robisz wymówki tymi moralizatorskimi gestami.
PIERWSZA KOBIETA
To nie do ciebie. To przez te wstrętne muchy.
LEONIDAS
Zastanawia mnie, czy to nie iluzoryczność przyjaźni.
PIERWSZA KOBIETA
Przecież się tylko od nich odganiam, bo mi wchodzą do oczu, uszu i ust.
LEONIDAS
Przyjaźni, która jest oparta na czyjejś dominacji i czyimś poddaniu, jak to w życiu bywa. Albo na pociągu nieomylnie tylko namacalnym, gimnastycznym, kondycyjno-rekreacyjno-siłowym. W pół biedy autentycznie fizycznym.
PIERWSZA KOBIETA
(przyciąga go do siebie i całuje) Topnieje twoja wzgarda. (wpija się w jego usta, na co Leonidas nie pozostaje dłużnym i szczelnie ją obmacuje) Tu (wciąga go do środka pentagonu) będzie nam przyjemniej… (opiera się plecami o drzwi i podciąga spódniczkę) Rododendruj flamastrem… kiszkaj mnie bodzeniem… (Leonidas opuszcza spodnie i wbija się pomiędzy jej rozstawione nogi) wyflądruj mnie sondażem. Ach…! Tak, mieć władzę i władzy ulegać…! Słońce spluwa światłowodowym ciągiem…! (Leonidas uwalnia jej piersi i mości je z borsuczym natężeniem) a ja rumiana skrzę się niczym racice na żużlach! Aa-cha-cha! Ulegniesz mi, jak ja ci ulegam. Iii-aach…! Ciumciała ciumpciała i kiszki na pałach. Iii-jaa…! Ach, jak cudownie. (klepie Leonidasa po tyłku) Lepsze to niźli mężowskie, sofistyczne spodnie półkule.
(przez dobrą chwilę słychać jej okrzyki i jego posapywanie)
(z boku sceny, przez jedne z drzwi, zagląda Damian)
DAMIAN
No, to go teraz wyostrzy, aż spuści mu z zeppelina nadęcie, a później przytępi.
(Damian zagląda przez drzwi, patrzy chwilkę i mniej więcej zadowolony znika)
PIERWSZA KOBIETA
A gdzie schowałeś złoto… ach, i pieniądze…? (Leonidas zatrzymuje się w pół rytmu) Czemu się wstrzymujesz?
LEONIDAS
Nie wiem, co usłyszałem. Oddech powietrzny… (wznawia ruch) z trudem się przeciska przez twardą, ropną krew.
PIERWSZA KOBIETA
Jak cudownie… A nie powiesz mi Leonidasie, gdzie schowałeś złoto…? (Leonidas zastyga w pół rytmu) Znowuż się… wstrzymujesz.
LEONIDAS
Bezsilny pot mnie oblał. (wznawia ruch) Czasem jestem jak ten… który zaczyna myśleć… kiedy umysł nie ma nic do roboty.
PIERWSZA KOBIETA
To pomyśl kochanie, gdzie ukryłeś pieniądze…
LEONIDAS
(zastyga – pauza) A po co ci one? (znów się w nią wbija) Nie wystarczy ci dom?
PIERWSZA KOBIETA
Życie jest drogie… Lubię się ładnie ubrać, spędzić miło czas, dobrze zjeść i wypić, przejechać się daleko, no i… ach, ach, pławić się w luksusie trudu, bez fermentu zgrozy ich nieposiadania. Aa.
LEONIDAS
Chcesz, żebym ci spędził sprzed oczu czarne zasłony niemożliwości… Za zimne grobowce, jakimi mnie poczęstowano… (teraz wbija się w nią powolnie, ale mocno i twardo) Ja nie mam nic, a tobie domu za mało! Jednak to za mało – nie kupisz za to wewnętrznego nierozdygotania.
(energiczna pauza)
PIERWSZA KOBIETA
Nie tylko dla siebie… Przydałyby się… (Leonidas, wbity w nią, powoli wyciąga swe ciało i zastyga odchylony do tyłu) Nie jest łatwo utrzymać taki duży dom… Ponownie się wstrzymałeś.
LEONIDAS
Mam skłonności do pomyślunku, kiedy w tobie jestem – zaprzątania się myślami… (odsuwa się od niej) I dostrzegam bez wytężenia, że chcesz mnie dmuchnąć… Ograbić z tego, z czego mnie jeszcze, wraz z mym bratem, nie oskubaliście.
PIERWSZA KOBIETA
Dla kogo chcesz to trzymać? Ze mną ci będzie dobrze… Powiem ci, Damian nie będzie przeszkodą.
LEONIDAS
To mój brat… O, kurwa! Gdzie mam rozum, co się ze mną dzieje?!
PIERWSZA KOBIETA
Będę dla ciebie lepsza od twej byłej.
LEONIDAS
(odsuwa się, podciąga spodnie) Lepiej uchodź, zanim cię zabiję. (wychodzi gwałtownie z pentagonu – oddalając się tyłem i patrząc w kierunku kobiety, wyciąga dłonie) Uchodź, uchodź… bo zabiję…! Pół astenicznymi rękawicami dłoni zgniotę twój wonny kwiatuszek, który zatruwa mnie niczym otwarty flakon oszalałych perfum… Wynoś się, bo zabiję! Zabiję jak nic! Przez krzyk spowijający me usta, z morderczym tchnieniem – ostrzegam! Zabiję jak psa! Jak sukę rozedrę, by wróżyć z wnętrzności! Miły miodek wciągać, sos nosem…! Mordercze się we mnie zalęgły upiory.
PIERWSZA KOBIETA
(odmienionym głosem) Nic ci nie przeszło. To jednak prawda, jakim ty jesteś potworem.
LEONIDAS
Nie kuś losu. Kto tu jest potworem? Wy… was trzeba wykarczować i zasadzić od nowa w połowie! Zabiję… (wyciąga dłonie – kobieta ucieka) zabiję…! Napełnia mnie nierozwaga przenikliwego wglądu umysłu… (przewraca się i kopuluje z podłożem) Jakże tożsama… rozkoszy…! Swąd! Swęd! Wse! Swe! Wsądzenie! Wsadzenie…! Jakże wsądzi – wsędzi – wsę-dzi-nie! Ach, ach, ooo… aaaach…! (sztywnieje – ledwie słyszalnie:) Tak lepiej, strasznie mnie pogryzły – te latawice, too…
(wyciemnienie)
UCHWYT II
Scena pierwsza
(wchodzą rozradowani: Lamia i Ondyna – pannice, siedemnastoletnia i szesnastoletnia – innym wejściem Leonidas i Anastazja)
LEONIDAS
Odnalazłem was. (przyciska do siebie żonę) Żonko, córeczki.
ANASTAZJA
Przecież nigdzie się nie skrywałyśmy.
ONDYNA
Jak cudownie. (podskakuje, łapie za ręce Lamię, chce pociągnąć ją w tan)
LAMIA
(nie daje się wciągnąć) Daj spokój tym egzaltacjom.
LEONIDAS
Ale mnie długo nie było i nie potrafiłem was znaleźć.
ANASTAZJA
Czas ci się w pracy dłuży. Nie powinieneś się tak wykańczać. Miarkować swe siły robocze, gospodarczo je oszczędzając dla życia rodzinnego… Nie pracuj po całych dniach.
LEONIDAS
Mówisz, że z pracy wracam… Tak długo mnie nie było.
ONDYNA
Tato, zatańcz ze mną.
LEONIDAS
Zapomniałem kroków… ale zaraz, zaraz sobie przypomnę. (zaczyna z nią tańczyć w jakimś szalonym wirowaniu)
LAMIA
Egzaltacja, afektacja, bufonada i przesada. (wchodzi do pentagonu)
ANASTAZJA
Nie szalejcie tak. Przez was w oczach tak mi się kręci, jakby mnie ktoś wsadził do szalonej karuzeli. Przez to mam widzenie rozmnażającej się burleski. Dostaję motyli w nogach i tyłku.
LAMIA
Czuję, jak serce mam obwarowane ostrymi i twardymi jak głazy kośćmi. Trudno jest oddychać.
LEONIDAS
W drugą stronę.
ONDYNA
Teraz dopiero nabieram w piersi prawdziwej młodości serca… Ha-ha… ale frajda!
ANASTAZJA
Anemiczna nadzieja i przerażenie straty… wirują mi latawcami… Oczy się plączą, błąkają na marginesach rzęs. Chyba też się puszczę w pląs… (dołącza do nich i w trójkę wirują po scenie) Taak… tak, właśnie zaczynam… dopiero zaznaję powietrza… Nie czuję tchu… a jednak nie brak mi przestronnego oddechu… W dół i w górę jak po zboczach, jak w spadku i gwałtownym wzlocie!
LEONIDAS
Brakowało mi tego… ale przez wzmożoną radość omdlewam… z armii uzdolnień.
ONDYNA
Tatku – wirujemy…! Tańcolimy… migotaniemy… błyskolotlamy… kołowaniemy…! Tramta… tamta…! Wariatujemy w ponaddźwiękowych, umpa-pumpa… tempolitrowych, wahaobrotnych błyskaodbiciach!
LAMIA
Och, widzę w sąsiadującej odległości od siebie, jak zachodzi słońce. (chwyta się za pierś i osuwa na podłogę) Duch dźwiga się i opada ku sercu… coś jak zator wypełnia mi gardło… Jak trudno oddychać!
(na jej głos tańczący z wolna się zatrzymują, oglądając się rozchwianym wzrokiem w kierunku pentagonu)
LAMIA
Brak… światłocień gaśnie.
LEONIDAS
(biegnie do niej) Co ci jest? Lamio, co ci się stało?
LAMIA
Tu… tak duszno. Pierś mi coś zgniata.
LEONIDAS
Co jej jest?!
ANASTAZJA
To, co każdej z nas.
LEONIDAS
(rozchyla koszulę na piersi Lamii – wyłania się krwawy ślad: rana jak po postrzale) Co to…? Rana… krwawi… rana po kuli…
LAMIA
Nie boli, tylko tak trudno nabrać powietrza… i śnieżeniem zasnuwa się obraz. Czy da się wyostrzyć pilotem, na reality show? Lepiej innych podglądać niż samemu brać w tym udział.
ONDYNA
A ja wolę być pierwszymi skrzypcami – na ekranie niż przed ekranem… (do taty) Zobacz (rozchyla koszulę, ukazując dwie rany – na prawym obojczyku i powyżej serca), ja też takie mam. Ale po tańcu nie czuję ciężkości.
ANASTAZJA
(unosi bluzkę i pokazuje na brzuchu dwie krwawe rany) I mnie nie dokuczają teraz. (osuwa się na ziemię) Jakoś dziwnie nie trzymają mnie nogi.
LEONIDAS
(wstrząśnięty) Co się stało? Kto… jak… do was strzelał? Co tu się do cholery dzieje…?! Trzeba wezwać pomoc.
ANASTAZJA
Nie trzeba – to nic. Zaraz przejdzie.
LEONIDAS
Co ty wygadujesz?
LAMIA
Słońce się rozpływa.
ONDYNA
Tato to nic takiego. Od dawna to mamy. Mama pierwsza, później Lamia, (osuwa się na podłogę) a na końcu…
ANASTAZJA
Ostatnią, która tych znaków nabrała, była Ondyna.
LEONIDAS
To nie… choroba! – to postrzały! Ktoś was postrzelił!
LAMIA
Słyszycie, to on.
(wszyscy nasłuchują – z offu dochodzi coraz wyraźniejsze warczenie silnika)
ANASTAZJA
Tak, to on. Znów przyjechał.
LEONIDAS
Kto, co? Trzeba wezwać policję, pogotowie, jakieś służby…!
(Ondyna i Anastazja unoszą się na łokciach i wpatrują w tył sceny i wokół – jak wędrują dźwięki)
ANASTAZJA
Policja nic nie zrobi, przekabacił ich… Prześladuje nas. Nikt mu w tym nie chce lub nie może przeszkodzić.
ONDYNA
Tato…
LEONIDAS
Tak Ondyno.
ONDYNA
On nas straszy i fermentuje.
LAMIA
(klęka i wskazuje do tyłu) Widziałam go w oknie, jak byłam w ubikacji.
LEONIDAS
On wam to zrobił?
ANASTAZJA
Nie wiemy.
ONDYNA
A ja go widziałam (klęka), kiedy uciekał z kuchni tylnym wejściem, przez okno… i przez szafę… Bałaganu mi narobił. Nie miał twarzy, tylko… coś na niej.
(motorowe buzowanie narasta i wypełnia w ponadnormatywnych zgrzytach, przyspieszonych i zwalnianych obrotów, gęstość odczuwania czegoś bardzo obcego i ogromnie niepokojącego – gdzieniegdzie w to powinno być wprzęgnięte beczenie owiec i ich dzwonki – akurat ten ,,sielankowy” dźwięk pojawia się jakby z boku, w tle – głosy zwierząt są jednak przerażające)
LEONIDAS
Kim on jest i czego chce?!
ANASTAZJA
Nie wiemy!
LEONIDAS
(podnosi się – za nim podnoszą się Anastazja i Ondyna) Czego drań chce i dlaczego tak drażni warkotem silnika?! (idzie w stronę drzwi – za nim Anastazja i Ondyna – Lamia na czworakach wychodzi z pentagonu) Od jak dawna was prześladuje?!
ANASTAZJA
Przecież wiesz! Wczoraj, przed wyjściem do pracy mówiłeś, że doniesiesz o tym policji w mieście, bo tutejsza nic sobie nie robi z naszych zgłoszeń!
LEONIDAS
Ja… wczoraj…
ONDYNA
W ogródku rozjechał nasz namiot!
LAMIA
A w nocy świecił światłami w nasze okna!
LEONIDAS
(staje w otwartych drzwiach) Hej, ty, czego chcesz?!!!
ANASTAZJA
On ci nie odpowie!
LAMIA
Nigdy nie odpowiadał!
LEONIDAS
Czego od nas chcesz, draniu?!!! (wychodzi)
ONDYNA
Nie bał się nas – to my baliśmy się jego!
LEONIDAS (z offu)
Kim jesteś i czego tu szukasz?! (słychać zdwojenie obrotów silnika) Szukasz guza?!
(teraz za sceną będzie słychać, jak samochód piszczy kołami, jeździ w te i we wte – gwałtownie rusza, przejeżdża i gwałtownie się zatrzymuje – w tym samym czasie słychać kroki Leonidasa, gdy ucieka przed pojazdem, uskakuje, biega tam i siam – wszystkie te dźwięki muszą być koherentne, spójne ze sobą; powiedzmy sobie tak: ,,kompatybilne”, żeby wiadome było, że kierujący autem ma zamiar przejechać Leonidasa, a ten uchodzi z życiem w ostatnim momencie – dźwięki mogą być wymieszane z odgłosami automatycznej polewaczki, silników samolotów i elektronicznych gier, jak i bekiem przerażonych zwierząt)
ANASTAZJA
Ach! (łapie się za głowę)
ONDYNA
O mało nie przejechał po tacie!
LEONIDAS (z offu)
Kim jesteś skurwielu?!
ANASTAZJA
Oo!
ONDYNA
O Jezu!
LAMIA
(doskakuje do nich) Ma jak zawsze przyciemnione szyby…! Tato, daj mu wycisk!!! Tylko żeby nie oddał… – w pysk macharabcharabcha!
LEONIDAS (z offu)
Hej!
ONDYNA
Spudłował kamieniem!
(słychać trzask rozbijanego drewna)
LAMIA
Rozwalił nam ławeczkę!
ANASTAZJA
Leonidasie, uważaj!!!
ONDYNA
Tata się przewrócił!
LAMIA
Uf, uskoczył!
ANASTAZJA
Nie mogę na to patrzeć!
LAMIA
Teraz wpadł do dołu!
ANASTAZJA
Ach, mój boże!
(słychać przerażająco wzrastający warkot silnika i dzwonki wygranej w automacie do gier)
ONDYNA
Przejechał po…! Po tacie przejechał!
(kobiety w niemym krzyku zastygają – warkot silnika się oddala i po chwili cichnie)
ANASTAZJA
O Jezu! Leonidas… (chce do niego ruszyć, ale powstrzymuje ją Lamia) Puść, puść, mój mąż…! – muszę zobaczyć!
ONDYNA
Żyje, żyje, wyszedł z tego dołu! (podskakuje, raz i raz, bezgłośnie klaszcze w dłonie) Nic tacie nie jest!
LAMIA
Nad nim przejechał, a nie po nim.
ANASTAZJA
(wyrywa się córce, ale Leonidas już podszedł do drzwi) Jesteś… (zdezorientowana) Gdzie jesteś?
LEONIDAS
(wchodzi innymi drzwiami – jest mokry) Tu, piwnicą szybciej.
ANASTAZJA
Tu jesteś – jesteś cały? (obejmuje go – córki również) Tak się bałam, że…
LEONIDAS
Nic mi nie jest.
LAMIA
Tak się bałam, myślałam, że po tacie…
LEONIDAS
Nade mną przeleciał.
ANASTAZJA
Jesteś cały mokry.
LEONIDAS
Czwarty poziom… jezioro i łabędzie przeobrażające się w gnomy.
ONDYNA
A ja się o tatę nie bałam.
LEONIDAS
Nie?
ONDYNA
Wiedziałam, że dasz radę.
LEONIDAS
No, widzisz, nie dałem. Facet… to chyba był facet, uciekł i dalej nie wiemy, o co mu chodzi.
ONDYNA
Ale kiedyś się dowiesz – wtedy przestanie nam wchodzić do domu i naszych pokoi.
LEONIDAS
Muszę to zgłosić na policję.
LAMIA
Już wiele razy zgłaszałeś.
LEONIDAS
To do Facebooka.
ANASTAZJA
I nic z tego nie było.
LEONIDAS
Fakt… gówniane muchy.
ANASTAZJA
Komary jak słonie… To piąty, chyba… wortal… Nigdy go nie zaliczyłam.
ONDYNA
Jak ciężko mi na piersiach. (rozchyla koszulę – tam rany) Ja mam piersi. (raz podskakuje)
LAMIA
(to samo co Ondyna – mniej w tym podskoku, więcej uniesienia, które spala się od startu) Ja też… i większe niż ty.
ONDYNA
Nie powiedziałabym. Ty masz inaczej zbudowane – wychodzące do przodu. Ja mam szersze i obfitsze.
LEONIDAS
Muszę wezwać pogotowie.
ONDYNA
Tato, nie ma po co, jeszcze mi urosną.
LAMIA
I mnie też jeszcze urosną. A jak będę karmić dzieci, to wtedy, oo…
ONDYNA
Ty Lamio chcesz wykarmić każde dziecko?
LAMIA
Tobie, Ondyno, ich wszystkich nie zostawię.
LEONIDAS
Jakże tak, a rany…
ANASTAZJA
(rozchyla bluzkę – na brzuchu dwie ostre plamy czerwieni) Moje piersi są takie jak były. Zawsze ci się podobały.
LEONIDAS
A, a, ale rany… na rany Boga.
ANASTAZJA
Nie bój się, to nic takiego. Jak chcesz, możesz sobie ich dotknąć.
LEONIDAS
Tak przy dziewczynkach… Wszak rany, ktoś was postrzelił. Ten, ten, ten ktoś… czy inny… Muszę wezwać pogotowie.
ANASTAZJA
To nic takiego. Mamy je od dawna, od lat – przyzwyczaiłyśmy się już.
LEONIDAS
Nic wam nie jest…? Jak to od lat? Nic nie pamiętam.
ANASTAZJA
Czasem ciężej oddychać, poza tym wszystko jest jak dawniej.
ONDYNA
Jak zatańczymy, przechodzi. (do Lamii) Ty też powinnaś częściej tańczyć – lepiej by ci się oddychało.
LAMIA
Egzaltacja – to wszystko jest tak mało poważne.
LEONIDAS
Nic z tego nie rozumiem…
ANASTAZJA
Widzisz przecież, że wszystko jest po staremu.
LEONIDAS
Nie wszystko – dzieci urosły i to coś… z piersiami na piersiach.
(słychać pukanie do drzwi, które nie ustaje)
ONDYNA
To miejsca na krany, dla źródeł, które karmić mają pospolite ruszenie pokoleń – ekrany, faktura zwierciadeł…
LEONIDAS
Ależ… (niepewnie się ogląda) Zobaczę kto to.
(idzie do drzwi po prawej stronie sceny – kobiety lekko, swobodnie się oddalają w lewą stronę i znikają ze sceny)
LEONIDAS
Kim pani jest?
JADWIGA (z offu)
Nie poznajesz mnie? Jadwiga… Mieszkam po sąsiedzku. Byłam przyjaciółką twojej żony.
LEONIDAS
Proszę wejść. (rozgląda się po scenie) Nie przypominam sobie. Jeśli pani jest przyjaciółką mojej żony… to… Gdzie one…?
JADWIGA
(wchodząc) Właściwie, tak.
LEONIDAS
Gdzieś tu były… Przed chwilą tu była… moja żona… i córki.
JADWIGA
Pan biednie wygląda, prawie dziesięć lat…
LEONIDAS
Jak…?
JADWIGA
Nie było pana tutaj.
LEONIDAS
Nie, nie, nie. Też tak myślałem… pamięć mi szwankuje. Żona powiedziała, że byłem tylko w pracy.
JADWIGA
Pan ją jeszcze kocha.
LEONIDAS
Nie da się… ukryć…
JADWIGA
No nie da. (pauza) Jak byłam u pana w zakładzie… wie pan, tam… Od razu wiedziałam, że pan ją jeszcze kocha. (Leonidas zdziwiony wskazuje na siebie) Tak, po ich śmierci odwiedziłam pana kilka razy.
LEONIDAS
Po jakiej śmierci?
JADWIGA
(patrzy na niego współczująco i chwilę milczy) Ja rozumiem, trudno jest się panu z tym wszystkim pogodzić… Córki, żona… ich śmierć musiała pana bardzo doświadczyć.
LEONIDAS
To pomyłka, przed chwilą tu były… (patrzy na nią, rozgląda się po scenie i znów na nią – jej współczujący wyraz otwiera mu szeroko oczy) Te rany, rany… rany po postrzałach.
JADWIGA
Tragedia.
LEONIDAS
Tak, nie, one żyją.
JADWIGA
Rozumiem, że wciąż je masz w sercu, Leonidasie. Jako żywe obrazy w tobie egzystują.
LEONIDAS
Nie, one żyją, przed chwilą tu były. Anastazjo…! Anastazjo, Lamio i Ondyno, gdzie jesteście?! Były tu przed chwilą… musiały gdzieś pójść.
JADWIGA
Ciężko ci bez nich.
LEONIDAS
Chwila, chwila… a te rany… Moment, zaraz je znajdę. Sprowadzę i sama pani zobaczy.
(wybiega przez jedne drzwi i wraca innymi – i tak przez wszystkie niemal drzwi wybiega i wraca – wciąż wołając, za sceną i na scenie)
LEONIDAS
Anastazjo…! Anastazjo…!! Lamia, Ondyna, Anastazja…! Gdzie jesteście?! Dzieci, nie ukrywajcie się…! Żono kochana, po co te ciuciubabki…?!
JADWIGA
Biedaczysko. (odgania się) Ile tu much.
LEONIDAS
Dziewczynki, żono…! Anastazjo…! Koleżanka cię odwiedziła! Gdzie jesteście…?! Ondyno! Lamio! Anastazjo! Wychodźcie… nie ukrywajcie się przede mną…! Kochanie… to nie jest zabawne…! Nigdzie ich nie ma… Anastazjo…! Dzieci… droga żono… Anastazja! (zatrzymuje się przed Jadwigą) One wszystkie miały rany postrzałowe… o tu i tu, i tu. Boże.
JADWIGA
Wiem, ktoś je zastrzelił.
LEONIDAS
O boże. To jednak… Ja z nimi rozmawiałem, bawiłem się… nie.
JADWIGA
To straszne… Dla ciebie musi to być jakby dzisiaj…
(pauza – konsternacja)
LEONIDAS
Czy mógłbym prosić, żeby sobie pani poszła…? Bardzo proszę.
JADWIGA
Ojej, przepraszam… Nie chciałam cię niepokoić. (wychodząc) Bardzo przepraszam. Naprawdę nie chciałam pana niepokoić. (przez drzwi) Jakbyś czegoś potrzebował, to pamiętasz gdzie mieszkam… Naprzeciwko jest mój dom, ten z niebieskimi oknami. (z offu) Uważaj na prokuratora, na jego spiskiem podszytą duszę.
LEONIDAS
(po chwili) Damian mi mówił, żebym odwiedził lekarza, ale nie chciałem… Poszedłem do jego żony, do Pierwszej Kobiety… i było jeszcze gorzej. A teraz jest jeszcze gorzej, coraz gorzej… Co on mi mówił, że lekarz mieszka za rogiem, niedaleko. Jest lekarzem i… nie pamiętam. Sędzią, czy kimś takim. Górnolotnie… sędzia dusz. Lekarz dusz to psychiatra… Nie ma co zwlekać, muszę się dowiedzieć.
(wychodzi)
Scena druga
(to samo pomieszczenie – Leonidas i Lekarz)
LEKARZ
Nie tylko jestem lekarzem… ale i prokuratorem. Policja również mi podlega. Inaczej mówiąc – szefuję wszystkim i szachuję wszystko.
LEONIDAS
To musi pan wiedzieć…
LEKARZ
Tak?
LEONIDAS
Ktoś prześladuje moją rodzinę.
LEKARZ
Pańską rodzinę?
LEONIDAS
Musi pan wiedzieć – zgłaszałem to wiele razy.
LEKARZ
Ponad dziesięć lat…
LEONIDAS
Nie wiem, jak długo to trwa, mam luki pamięci.
LEKARZ
Dziesięć lat temu pan składał donosy… Czy to się powtarza?
LEONIDAS
Nie pamiętam tamtego… Teraz, teraz ktoś prześladuje mi córki i żonę.
LEKARZ
I pan nie wie, kto ich wtedy prześladował?
LEONIDAS
Pan pyta o wtedy, ale ja nie pamiętam… Z tym też, z moją pamięcią do pana przyszedłem. Tu chodzi o dziś, prawdopodobnie wczoraj i przedwczoraj… Chodzi o to, że ten ktoś teraz, obecnie… moją rodzinę prześladuje.
LEKARZ
Ma pan kłopoty z pamięcią… Nie pamięta pan byłego… Skąd w takim razie powrót prześladowania?
LEONIDAS
Nie dalej jak wczoraj. Nie, nie wiem. Dziś, podjechał ktoś autem…
LEKARZ
Gdzie?
LEONIDAS
Do domu.
LEKARZ
No i?
LEONIDAS
Córki mówią, że wchodzi do domu, do pokoi, zagląda przez szyby, w nocy świeci samochodowymi reflektorami po oknach…
LEKARZ
Żona…
LEONIDAS
Żona spotyka to auto, jak idzie do sklepu. Jak wraca, ten ktoś jedzie za nią. Ciągle jest w pobliżu… A policja nic, jak zawsze nic nie robi.
LEKARZ
Pan nic nie pamięta? Sprzed lat?
LEONIDAS
Tego faceta? Zakładam, że to facet, nie widziałem, ma szyby przyciemnione… Nie, nie pamiętam, ani tego kogoś, ani auta. Żadnego auta, żadnego prześladowania.
LEKARZ
Mam panu przywrócić pamięć, tego pan chce?
LEONIDAS
Tego też, ale przydałoby się coś zrobić z tym … napastnikiem. Tak nie może być. Żona i córki są przerażone.
LEKARZ
Kim?
LEONIDAS
Przecież mówię. Facet chciał mnie przejechać…
LEKARZ
Zakłada pan, że to mężczyzna?
LEONIDAS
Mówiłem już, nie wiem… ale tak, tak zakładam.
LEKARZ
Pan spotkał go dzisiaj?
LEONIDAS
Tak. Chciał mnie przejechać, jak wyszedłem z domu… Chciałem się dowiedzieć, o co mu chodzi. W ostatnim momencie wskoczyłem do takiego dołu, a on przejechał nade mną.
LEKARZ
Dobrze… Niech pan tam wejdzie… (wprowadza go do pentagonu i zamyka drzwi) Gdzie jest pańska rodzina?
LEONIDAS
W domu.
LEKARZ
Czyli kto tam jest? Niech pan wymieni.
LEONIDAS
Anastazja – żona, córki: Lamia i Ondyna… No i Damian, mój brat, oraz jego żona, Pierwsza Kobieta. Nie wiem, który to pas…
LEKARZ
Pastwisko gry. Pozostawmy brata i jego żonę z boku. Czy pan myśli, że pańska żona i córki żyją?
LEONIDAS
O Jezu, te rany.
LEKARZ
Tak?
LEONIDAS
Rany po postrzałach, wszystkie je mają. Jednak je widziałem, one żyją. Ile się ma żyć… Myśli pan, że od tego… że zginęły? (lekarz kiwa głową) I kto je zabił, znaleźli morderców, mordercę?
LEKARZ
A jak pan myśli?
LEONIDAS
Nie wiem, skąd mam wiedzieć, nie pamiętam… Jak dawno temu to było?
LEKARZ
Dziesięć lat temu.
LEONIDAS
Złapali ich?
LEKARZ
Pańska żona postrzeliła napastnika.
LEONIDAS
Na śmierć?
LEKARZ
Spoczywałby wtedy… No, w zasadzie trup milczałby wtedy, a jak widać, mówi.
LEONIDAS
Co pan… co pan chce powiedzieć?
LEKARZ
Nic wielkiego. To ogólnie znane. Pan jest mordercą.
LEONIDAS
Nie, nie… nie. Jak… ja?! Nie!
LEKARZ
Widzi pan… Co tu kurwa się dzieje? Skąd tego świństwa (odgania się) takie zatrzęsienie?
LEONIDAS
Jakby padlina gdzieś się rozbabrała…! Nie, to nieprawda, ja nie jestem mordercą!
LEKARZ
Rozbabrała – rozskakała… Mówiłem już, że pańska żona postrzeliła napastnika i to dwukrotnie. W brzuch i w nogę… Mam go tu na zdjęciach. (wyciąga z akt zdjęcia i prezentuje mu przez szybę – to mogą być wielkie jak plakaty reprodukcje rysunków Leonarda, co najmniej trzy – prezentuje je również widowni)
LEONIDAS
Nie, nie, (zakrywa twarz dłońmi) oszaleć można!
LEKARZ
Kogoś przypomina?
LEONIDAS
Nie, to niemożliwe, nie.
LEKARZ
I kto to?
LEONIDAS
Niemożliwe, to nie ja! Oszaleć można!
LEKARZ
Tak to można ująć – oszalał pan wtedy. Kara się skończyła i pana wypuszczono. Choć przesłanki chorobowe dalej istnieją. Ale skazano pana na niepełnych przesłankach winy. (jakby do siebie) W zakładzie sprawował się dobrze…
LEONIDAS
(wybucha i obija się w środku z bólu i niedowierzania) Nie, to nie może być prawda…! To szaleństwo jakieś! Ja nie jestem mordercą…!! Nie mogłem ich zabić… one były całym moim życiem!
LEKARZ
Równie dobrze, jak kochanka… jej nic nie udowodniono. Jak i panu z trudem. Broń, użyta broń. Z tej broni lata wcześniej zabito pewnego mafiosa. Pan w jakiś sposób wszedł w jej posiadanie. Nie mógł mieć pan żadnego udziału w tamtym morderstwie, ale broń była w pańskim domu… Bez związku jest fakt, że mafiosem był pański dziadek… Napastnik ma blizny na brzuchu i prawej łydce… No… na co pan czeka? Proszę sprawdzić… Niech się pan przekona.
LEONIDAS
Nie mój dziadek, tylko pański. Oszaleć można. Zresztą nie wiem, może to pradziadek Pierwszej Kobiety… (podnosi koszulę i znajduje bliznę) Nie! (nerwowo zadziera nogawkę spodni) Nie ma.
LEKARZ
Na drugiej.
LEONIDAS
(podnosi drugą nogawkę) To… nie może być – prawda.
LEKARZ
A jednak.
LEONIDAS
Proszę mnie stąd wypuścić!
LEKARZ
Moment, już pan odzyskał świadomość pamięci?
LEONIDAS
To nie jest prawda. Ja kocham… kochałem swoją żonę… Nigdy, nigdy nie mógłbym… Kochałem swoje córki… Nie mógłbym ich zabić! Dlaczego?!
LEKARZ
Nie potrafię wniknąć w bezsprzeczne przesłanki psychologiczne. Spór ideologiczny, odmienne wyznanie, wychowanie stresowe dzieciństwa. Kochanka, która mogła o tym nic nie wiedzieć… która mogła pana do tego pchnąć.
LEONIDAS
Jaka kochanka? Nie miałem żadnej kochanki. Kocham, kochałem żonę.
LEKARZ
Nie pamięta pan, jak w zakładzie odwiedzała pana pewna kobieta?
LEONIDAS
Mnie? W zakładzie? Nic nie pamiętam.
LEKARZ
Szczupła szatynka, sąsiadka mieszkająca naprzeciwko. Ma na imię…
LEONIDAS
Jadwiga?
LEKARZ
No wraca, wraca pamięć.
LEONIDAS
Była u mnie i powiedziała, że mnie odwiedzała w zakła… Nie pamiętam żadnego zakładu i jej nie pamiętam.
LEKARZ
Bywała u pana… Faktycznie pan jej wtedy nie poznawał…
LEONIDAS
Proszę mnie wypuścić, chcę już sobie pójść.
LEKARZ
Uspokoił się pan…? No dobrze, wypuszczę pana… Wraca pamięć albo umiejętnie ją skrywasz. (wypuszcza go i odprowadza do drzwi – Leonidas wychodzi – woła za nim i w swoją duszę) Morderca pozostanie mordercą! Jeszcze cię złapiemy na czymś i wtedy zawiśniesz…! Skurwysyn myśli, że mnie można wykiwać… Wtedy go dorwałem tak i teraz go jeszcze dorwę. Jak go wtedy oskarżałem, tak i teraz go oskarżę. Przyduszę takimi dowodami, że albo śmierć, albo odsiadka do końca życia. Bez prawa zwolnienia warunkowego, na lichą pastwę odgórnie niekonsekwentnej egzystencji… Kto tu kurwa jest od przeniesień… Tylko lekarze się na tym dobrze znają… i stosują umiejętnie.
(wyciemnienie)
Scena trzecia
LEONIDAS
(zamknięty w pentagonie) Jakże ja jestem skończony, na kształt zmierzchu, inwalidy, rozkosznie upartego staruszka, który nie schyla głowy przed głazem… Morderca? Ani mi się śni… To mi się chyba śni.
DAMIAN
(krąży wokół budki) Wzdęte puchliny, nagniotki twarzy – bebeszą go jak robaki.
PIERWSZA KOBIETA
To tylko zbutwiałe pejzaże pępków w ustach.
DAMIAN
Kimże on mówił, że jest?
PIERWSZA KOBIETA
Twym bratem.
DAMIAN
To sam mu powiedziałem, nie dałoby się ukryć, że Bezgacios pełną gębą.
PIERWSZA KOBIETA
Czego on tu chce?
DAMIAN
Hombre, człowieka odnaleźć. Dom dusz, dom z mórz, dom z róż – dom utopii apokalipsy i rojeń rojów, latających do fląder-jąder. A wiem, tytułuje się ostatnim człowiekiem. Człowiekiem niezmanipulowanym. Uważa resztę za roboty, a siebie za jedynego, zdolnego do spontanicznego czynu…
LEONIDAS
Mordercze zapędy nie są czynem zorganizowanym wolnego umysłu – to nieludzki ochłap babrać się w maziasto-maźlastych, czerwiennych przecierach, zachodzących istot za skraj istnienia… Nie! Ja nikogo nie jestem, nie byłem i nie będę zdolny zabić… Oż, bąbel-trąbiel. To, to, to, nie mogę być tego pewien. Kto wie, czy nie będę zdolny, widząc te zwierzęta, ujednolicone w skonsolidowanym ubijaniu ludzkiego życia, do dna nieprzyzwoitej jednakowości.
DAMIAN
Myśli, że władza to coś więcej niż władanie – za mordę wpisane w swoją rytmiczną, harmonijną grafikę.
PIERWSZA KOBIETA
To puste jajo – z wierzchu pozłocone… Ale pieniądze i złoto schował – niech odda.
LEONIDAS
Tylko na tym wam zależy, na bogactwie kiesy! Nie na przyjaźni, miłości, współczuciu i braterstwie żywych stworzeń. Nie na nieporozumieniach wynikłych ze zwykłego obcowania i nie na wyobcowaniu, wynikłym z niezwykłej istności i doczesności.
DAMIAN
Nie mów mi o braterstwie, zdrajco! Gdzieś bywał i po co?! Dobrze ci za to płacili!
LEONIDAS
Na co mi bogactwa, jak straciłem więcej. Do cna ogołocony…
DAMIAN
Bankrut, jesteś bankrutem? Gdzie pieniądze, gdzie uciułane bogactwa za służbę obcym?!
LEONIDAS
Nie wiem, o czym mówisz.
PIERWSZA KOBIETA
Miałeś dudku, z żoną, pieniądze i złoto. I za granicą, na niby ważnym stołku, też się nielicho obłapiłeś w dostatki – gdzie to…?
LEONIDAS
Od pieniędzy żony wam wara, nie do was należały i nie będą, nawet po mojej śmierci. A… a za granicą… Ja byłem w zakładzie, nie za granicą.
DAMIAN
Gdy wracałeś, gdy przekroczyłeś granicę, napadnięto cię… On nic nie pamięta. (pauza) Miał mu Lekarz pomóc, nie pomógł.
PIERWSZA KOBIETA
To ty go oświeć, jak najwyższa instancja prokuratury zawiodła.
DAMIAN
Wróciłeś i kraj cię przyjął – na tyle, ile zasłużyłeś. Uraz głowy masz od tego i pamięć nie działa… Wstrząs mózgu miałeś od zawsze i zwichnięty kręgosłup – od dzieciństwa. No, nie poznasz ty naszego kraju, nie poznasz. Niedawno wszystko się zmieniło, nastąpiła szybka zmiana władzy. No ale zwlekło się sporo i trochę późno… – dekada…
LEONIDAS
Przewrót…
PIERWSZA KOBIETA
Nie taki on bez-pamiętny.
DAMIAN
Tak to sobie możesz nazywać, nic nam to nie szkodzi. Siedziałeś sobie zgrabnie latek blisko dziesięć na zagranicznych synekurkach i nic nie wiesz. Zawsze byłeś zły – wściekły pies. Wybrali cię obcy na jakieś tam urzędy i plułeś na twój kraj rodzinny. Niby ważne stanowisko, niby ważna funkcja, niby nas reprezentowałeś – a zdradzałeś, spiskowałeś przeciwko i oskarżałeś swoje państwo. Zapluty i wstrętny karle. Fałszywy przyjacielu, zdrajco w skórze owieczki… pośród wilków obcy.
LEONIDAS
Ja… Coś sobie przypominam.
PIERWSZA KOBIETA
Dobrze idzie, byle zdradził miejsce ukrycia.
LEONIDAS
To nie sekretne miejsce (tamci dwoje naprężają się w sobie). Tu, w piersi bije me serce… w wiecznym worku ciemności.
PIERWSZA KOBIETA
Iiii.
DAMIAN
Zagłuszasz mi harmonię głupim trzaskiem. (pauza) Jak go przydusić i wydusić…
LEONIDAS
Co się tak naprężasz gimnastycznie w łydkach?
DAMIAN
Patrzcie go, udaje, że się nauczył z nudów abstrahować widzialność powidzeń.
LEONIDAS
A ty masz pięknie wolnomyślicielski krok.
PIERWSZA KOBIETA
Nie daj mu się. Doskocz, odparuj, on jest tylko doskonale bezmyślny.
DAMIAN
Ty jesteś mordercą…! – nie zapominasz…
LEONIDAS
Anastazjo, Lamio, Ondyno…! Wybaczcie mi…! Jakże ja to mogłem zrobić!
DAMIAN
Ty twardy, głupi bucie – tyś więcej winien. Tamto się nie liczy.
LEONIDAS
Ciasno mi we własnych piersiach… jak równina…
DAMIAN
Tyy… jednorodność człowieka i świata. Taka śmierć… pikuś. Mordercą narodu jesteś!
LEONIDAS
I to jeszcze. (załamuje się i klęka)
PIERWSZA KOBIETA
Damianie, stajesz się oceanem życia.
DAMIAN
Na obczyźnie postponować dokonania ojczyzny… Plwać i niszczyć nas na każdym kroku.
(pauza)
LEONIDAS
Wyjechałem tam, żeby odpocząć… nabrać sił z dala od tutejszego zakotłowania. Wspomagać czynem i myślą… Chcąc dla narodu dobrych ścieżek i… oczekując od niego stawiania dorzecznych kroków. (podnosi się) Ja tam byłem nikim, tak mówicie… – to jak mogłem szkodzić, jeśli się nie liczyłem, jeśli byłem niedorzecznością tego tu?
DAMIAN
(spokojny i rozluźniony) Najmniejsi szkodzą najgorzej, a rzadko który największy może niewiele pomóc. Grunt to nie szkodzić, za nas. My sobie sami damy radę. Sami za siebie… Tam niech pilnują własnych interesów i własnego szkodzenia.
LEONIDAS
Czuję się jak postać ze snu wycięta.
PIERWSZA KOBIETA
W końcu pęka ten skapcaniały balon dymu.
LEONIDAS
Jakby czoło nie wiedziało o istnieniu wzroku.
DAMIAN
Przepiszesz na nas ten dom…
LEONIDAS
Zdaje się – przedsięwziąłeś już kroki w celu jego zdobycia.
DAMIAN
Nie takie to proste jak twój podpis na urzędowym świstku – za pokutę.
LEONIDAS
Nic nie zrobiłem…! Nie, masz rację, zabiłem żonę i córki. Nie mam prawa żyć i wywoływać się z otoczenia ku rzeczywistości… W innych, martwych zmysłach, powinienem odnaleźć swoją obecność. Podpiszę, co chcesz, podpiszę. Bo już nie mogę w okamgnieniu rozkołysać wiatru na ich głowach.
DAMIAN
(żal mu brata) Ej, nie smęć… Nie użalaj się tak nad sobą.
LEONIDAS
Nie nad sobą. Nad utratą, nad nimi. Ich brak rozszarpuje mnie wskroś piersi, na której brak ran postrzałowych. One u nich krwawiły otworami… a piersi mych córek nie urosły. To się zdawało wyobraźni… postrzelonej zimnymi kulami. Ja jestem winny – powinienem przestać istnieć.
DAMIAN
No, nie jest to takie pewne. Nie udowodniono ci bezsprzecznej winy. Proces był nad wyraz poszlakowy i poszlakowo nagięty. Odnaleziono ślady bijatyki, ale przecież nie z żoną i córkami. Je zastrzelono, nie pobito. Ty się z kimś biłeś, więc… (żona targa za ramię Damiana) Nikogo tam nie znaleziono, nikogo innego śladów… Niemniej jednak dziwne ślady kół, odbite były w ziemi… (żona targa za ramię Damiana) Czekaj, niech wie, obiecał podpisać.
PIERWSZA KOBIETA
Nie zapominasz się?
DAMIAN
Wszak, co?
PIERWSZA KOBIETA
(ciszej) Prokurator i jego zbiry.
DAMIAN
Ja im tylko obiecałem…
LEONIDAS
Co…? Co im obiecałeś?
DAMIAN
Nic… nic, że będę… na ciebie uważać.
LEONIDAS
Ty jesteś z nim… w spisku?
PIERWSZA KOBIETA
O nie, nie-nie.
DAMIAN
Nie, no coś ty, nie-nigdy w życiu.
LEONIDAS
Gadasz jak po czasie… niewstępnie nieznany mi człowiek.
DAMIAN
To przepiszesz?
LEONIDAS
Co?
DAMIAN
Papier urzędowy o własności domu.
LEONIDAS
A znam ja cię?
DAMIAN
Ale…
LEONIDAS
Brat, tyś mój brat?
PIERWSZA KOBIETA
Zasłania się znów niepamięcią. I coś narobił!
DAMIAN
Nie udawaj.
LEONIDAS
Kto udaje, ja czy ty? Bo ona to wiadomo.
PIERWSZA KOBIETA
(odgania się od much) Widzisz, jakie to ścierwo.
DAMIAN
(odgania się) Czekaj, nie znacz… Co za paskudztwo. Przecież obiecał podpisać.
LEONIDAS
Okoliczności się zmieniły.
PIERWSZA KOBIETA
(do Damiana) Ty i to twoje myślenie ślepej kurwy. To twoje myślenie jest jak odcięte palce wzajemne – odkrywające wspólne części kosmosu, tyle że nie w tych samych wymiarach i konstelacjach. Ty patałachu…! Zobacz… on przymknął oczy.
DAMIAN
No i?
PIERWSZA KOBIETA
I nic. Milczy. Zobacz, jak wyraża miną czarowną uprzejmość. A sam wiesz, co z niego za potwór.
DAMIAN
Hej, Leonidasie, co z naszą umową? Słowna jest tyle samo warta co pisemna.
LEONIDAS
Uśmiechasz się do mnie z dalekowzroczną świadomością, ale żona zna cię lepiej ode mnie. Jesteś ślepą, jak to było, ślepą kurwą… o móżdżku pulardy. Na cóż ci zaorany moim piórkiem świstek urzędowy? Dasz sobie radę bez niego, nie będę ci ułatwiał starań. Wydziób szlak w ziarnie. Organoleptycznym pazurkiem – stawiaj krok za krokiem.
PIERWSZA KOBIETA
(okłada Damiana) Ciasteczka chciał mu dawać, poić boskimi miksturkami, może jeszcze huśtać w ramionach! Ty idioto! Nie cackać się z potworem, tylko go wydoić miałeś! I co teraz…?! Naprawiaj, zawracaj kijem bajoro, odkręcaj dla nas niezachwianą komfortową przyszłość, którą nam odbiera! Jełopie, no już, bo cię opuszczę i wyrzucę z domu, a sama… dla siebie załatwię własność…
DAMIAN
Już, już, czekaj diabobabo… Moment – obiecał… Albo z prokuratorem wysmażymy mu w przeznaczeniu specjalne miejsce bezruchu. No i co ty na to, Leonidasie?
LEONIDAS
Myślisz o tej przestrzeni znikliwej w przenikaniu…? Zimny grób mam już w sobie. No, owszem, rozpaliłeś mój piec i właśnie odtajać mi się zdaje. Zapomnij mój bracie, nie-bracie, o słowach, które rzuciłem, nie znając elementów, które znam – ale już, w bieżączce, trzask-prask, w mordę strzelił. Wiesz, jaka przepaść między nami – przepaść za paznokciem, wypełnionym mogilną ziemią. Do śmierci i po śmierci.
DAMIAN
Jesteś mordercą i nie mówię tylko o twojej rodzinie. Zabiłeś, zamordowałeś ojczyznę, temu nikt z rodaków nie zaprzeczy. Zamordowałeś ją – to jest prawdziwy mord na Anastazji! Zabiłeś dzieci tego narodu, reprezentowane w córkach. Dzieci tego narodu zamordowałeś – to Lamia i Ondyna! (Leonidas zastyga) Z tego względu nie należy ci się dom, boś chciał go przewrócić, pogrzebać, wrzucić do otchłani. Jesteś wydziedziczony i pozbawiony godności obywatelstwa! A w ramach zadośćuczynienia musisz oddać cały majątek, jakiego się nieprawnie dochrapałeś! Na jej krwawicy przez ciebie przelanej!
LEONIDAS
Nie! Wraca… wraca! Ja mordercą!
DAMIAN
Tak, jesteś mordercą, potworem, przeklętym zniszczeniem! Twoją żoną był ten naród – nazwany przez ciebie Anastazją, twoimi dziećmi te dzieci, narodowe maleństwa – nazwane przez ciebie Lamią i Ondyną! To przeciw nim wystąpiłeś i zabiłeś bez pardonu! Jesteś zdrajcą i skrytobójcą! Nadto jesteś też mordercą we wszystkich swych maskach! Do fląder-jąder!
LEONIDAS
A chciałem pielgrzymią stopą ugniatać glinę tej ziemi, przed wypaleniem w piecu pomyślnego kalendarza.
DAMIAN
I spaliłeś tę ziemię, a w pogorzelisku pochowałeś ognisko domowe! Potworze, nędzna pokrako, zamierzony w zaraniu inwalido. Ciało i umysł masz przeżarte przez zło – pochłaniającą nicość. Jesteś nikim, na tej ziemi nie istniejesz! Pult, pult. Zdechlak, kostropate rżysko, śmiech w oczach zaszłych bielmem.
(Damian odchodzi, pociągając za sobą Pierwszą Kobietę, której widocznie za mało, albo łudzi się, że da się z Leonidasa coś jeszcze uzyskać – odwraca się i wyciąga rękę)
PIERWSZA KOBIETA
Niech odda… co nam się należy… Nam… da… (pociągana wychodzi z Damianem)
LEONIDAS
(wychodzi z pentagonu) To bardzo dziwne… Egzotycznie jest wyobrażać sobie elementy najbliższe, sutki, piersi, rany – rany to naród… Nie naród wybrany, a jednak obiecany. Te rany, piersi, sutki. W kołysce me serce, huśtam na rękach, żyły na skroniach w pętach. Gardło ściśnięte nie przełyka śliny. Odrobiny – drobiny. Czuję się, jakbym był w drugiej osobie. W drugiej osobie na scenie dramatu całej ludzkości – w takim pod podmiotowym wycinku najbliższej rodziny, która ojczyzną chce się dla mnie tytułować.
(wyciemnienie)
UCHWYT III
Scena pierwsza
(Leonidas jest przez całą scenę jakby zahipnotyzowany)
LEONIDAS
Naprawdę, trudniej jest żyć ze strachem i naciągać strachem, niż umrzeć strachu pozbawionym. (pauza) Krwi powszechnej podobno wychłeptałem hektolitry przez n-ty mnożnik. Jestem tchórzem. I nie…
(przez całą scenę inne postacie będą wchodzić i wychodzić różnymi drzwiami – będą się pojawiać i znikać)
LEKARZ
Zmechanizowana robotyzacja – ujednolicenie. Do przodu, choćby po trupach.
CZŁOWIEK W MASCE
Nie chce się ugiąć. Nie chce się dać zastraszyć. Chciałem go przejechać, ale skrył się w jamce.
LEONIDAS
Wskroś mej niewinnie milczącej powłoki, wypełza na świat pełna i silna, niszczycielska przyroda.
DAMIAN
Był kapitalizm… był, był, był. I nie ma, choć niby dalej jest. Jednakoż, dla mnie nie ma. Brak funduszy, zauszników, fundamentów… Liberalnego sterowania… zawziętości i ortodoksji… Stres…
LEONIDAS
(do pustego pentagonu) Skąd to bezszelestne dudnienie…? To ty Anastazjo! I wy, me córeczki! Takie małe jak dawniej. Niedawno piersiątka wam sterczały żwawo – Lamio, Ondyno. Ino młodym być i łapać ptaszęta… I tulić z tajemniczym, ciepłym tchnieniem… Międzyplanetarną energią rozpraszać mgły zwątpień młodo-rozkwitłych postrzegań. Chleb powszedni dorastającego jutra.
PIERWSZA KOBIETA
Za faszyzmu trzeba było się sprzedawać, za komunizmu to samo, ale bez tych samych beneficjów.
LEONIDAS
Żony – matki, matki – ojczyzny, ojczyzny – świat.
KSIĄDZ
Podróżować… Napiłbym się czegoś, tak śluza, spust wysechł. Podróżować, ekskomunikować, pieprzyć, trzepać – napiłbym się czegoś… Podróżować, pielgrzymować, spółkować w powszechnym zjednoliceniu dusz, serc i ciał. Nie ma tu jakiejś knajpy? – spocząć, dać luzu nogom, golnąć ze cztery dania i spożyć beczułkę… Gardło wyschło na wiór, mur, ściany… sama ciasnota… Dobra robota… gdzie… Usiąść, ciachnąć, smagnąć, golnąć, rypnąć… no gdzie?
MŁODY
W ryj, dać w ryj – tak mnie korci… Co tu kurwa robić… Nie ma to, jak ład społeczny w idealnym modelu świata… W ryj, na ryj, po ryj.
LEKARZ
Jak w zegarku, części, trybiki… a one chcą po swojemu. Hipnoza działa częściowo… zawsze inaczej… Raz sugestia działa na tych, innym razem inna na innych, a jeszcze innym razem na zupełnie nam niechcianych. Skąd tu wziąć takie wahadełko i spiralkę spiral, aby uchwycić cały motłoch oddolny, aż po wierch i po koniuszki palców?
LEONIDAS
(do pentagonu) Poezję bym wam wyryczał z całych mych mocy, ale umarła. Później niestety reszta. Rzeźba, malarstwo, pisarstwo – film zdycha pomału… Zdychanie jest nam zapisane od młodo… Nie potańczymy? Nabrałybyście pełnego tchu… Nie chce wam się… Zamordowałem cały naród. Moje księżniczki, moje cyklistki, moje celebrytki i perełki… puste kiszki mi zostały. Pacynki… Pozostało mi już tylko rozproszenie.
PIERWSZA KOBIETA
Oddam się temu, który mną pogardza, będę pogardzała tym, który mi się odda.
CZŁOWIEK W MASCE
Utrzymać w garści ciężko, wymyka się. Renciści protestują, że za drogie leki – żeby pochorować. Emeryci, że za mało kasy na starość – żeby wystartować. Młodzi, że nie mają roboty – od groma roboty. Dzieci, że nikt nie ma dla nich czasu, jak nie mają czasu. Czas, że się go nie szanuje i wystawia na przeciągi. Kobiety, że nie czują się pięknymi ideałami. Pełnymi-za-pełnymi-przepełnionymi. Faceci, że brakuje im dominacji w karnacji pryskającej pod palcami. Naukowcy, że rozwadniają się w drobiazgach wielości wielkich. Idioci, że rozumieją za wiele – jest tego – jest pikolo. Mądrych nie ma… niemądrych. Obroty ziemi, że się psują bieguny w skocznym wirowaniu. A lasy… a lasy poszły w las, po pas. I jeszcze my, ludzie w maskach, że nie wiemy, kim są ci inni, choć to przecież my, oni i my… Jakiś niedosyt nas łapie i mimo że wszystko jest krystalicznie czyste i przejrzyste, to tak pada światło, że cholera bierze od błysków, załamań niezliczonych promieni, wybuchów szklistych grzybków… Cholera bierze, bo się nic nie widzi. Tylko jasność, która jest zaledwie jasnością – bez żadnej formy, kształtu, widzenia konkretnego. Przesunięte, przestawione, odwrócone, jak zawsze na miejscu.
LEONIDAS
Oaza marzenia… Patrzę, ja nawiedzony, a oni znowu wskakują do aut i pędzą… Chcą przejechać.
LEKARZ
Przeszkadzasz w rozwoju, zagradzasz drogę, tkwisz w jakichś punktach, które nijak się mają do władztwa nad otoczeniem, do czynu.
LEONIDAS
Chcę ochronić… przed ślepym determinizmem przyrody. Pan nie wie, jak to jest, gdy samica osy samotnej składa jajo w ciele owada, żyjątka polnego. Na przykład w takiej pszczole, aby larwa mogła się nią żywić. Obezwładnia ofiarę i mięso żywiciela jest stale świeże. Wszak ofiara zachowuje świadomość, że jest zjadana od środka… Czy my, dla was, jesteśmy takimi żywicielami…? Czemu pan odchodzi, nie odpowiada…? Czyżbym ja był dla niego osą… Samotny…
ŁATWA DZIEWCZYNA
Przyjemność byś zrobił innym, to ci się odwdzięczą.
LEONIDAS
Niby jak… Zostawią przy życiu? Obok życia…
ŁATWA DZIEWCZYNA
Zaspokoją w podstawowe, niezbędne do życia… Zresztą, co ty mi tu pierdolisz… Ja cię mogę w zamian zaspokoić – co łaska, według taryfy. Fotka, selfie, uśmiech w chmurze, który mogą wykraść.
STARUSZEK
Wiarę naszą krzywdzicie. Pełen szacunek się należy. Niech zmarnieją ci, co w krzyżu nie szukają odpowiedzi.
LEONIDAS
Los w krzyżu… las… Masz pan szacunek do innych – widać zjechało się kawałek świata.
STARUSZEK
Bądź przeklęty, tym bardziej, im bardziej jesteś innowierny. A tym bardziej, jeśliś małowierny i jeszcze bardziej, jeśli w ogóle niewierny. W najgorszych mękach się wić – zakwitnąć – dać – dąć.
AKTYWISTKA
Odejdź stary fagasie… To dzięki takim jak on nie ma równouprawnienia… Za tą samą pracę, na takim samym stanowisku, a kobiecie zawsze mniej płacą – nie cenią wcale… Lubię tych kutasów, jak za mną się stroją. I stoją, jak stoją, w kolejkach. Z frędzelkami-kutaskami, kowboje bez rodeo.
KSIĄDZ
Jak będziesz płacił, to nie musisz się nimi przejmować. Swoje uiściłeś.
ROBOTNIK
Wyjałowienie gleby, przenoszenie pracy zagranicę, spadek populacji… Ciągle nas straszą i mają rację… Wojna być z tego musi. W znaczone karty bym zagrał – jakbym nie przegrał.
LEKARZ
Nam się dostosować to nic się nie stanie. Na wzrost przestępczości mamy remedium – coraz więcej więzień. Zresztą… inaczej – coraz mniej więzień. Takie małe przeniesienie. W domu zamiast domu.
(do pentagonu wchodzą: żona i córki Leonidasa – córki są zakutane w białe woale, co ma sprawiać wrażenie, że są duchami małoletnich. Żona z odkrytą bluzką – dotyka piersi, bawi się nimi i wskazuje na rany)
LEONIDAS
Kamienne wodospady do gór nieba. Kto was postrzelił, kto was zabił?
ANASTAZJA, LAMIA i ONDYNA
Nie wiemy.
ANASTAZJA
Podobają ci się moje piersi… Tak zawsze mówiłeś. Chodź, pobawisz się nimi.
LEONIDAS
Tak przy dziewczynkach…? Są takie jak wtedy, jak je zapamiętałem… Lamia miała siedem lat, a Ondyna sześć.
ONDYNA
Nie mogę mieć piersi szerokich i obfitych. W tańcu tak by podskakiwały.
LAMIA
Znów egzaltacja… Ja nie mogę mieć piersi wysmukłych, sterczących ku horyzontom… Poważnie…
LEONIDAS
Moje maleństwa.
ANASTAZJA
Nie możemy mieć więcej dzieci.
LEONIDAS
Nie ma mowy już o pracy nad żadnym korzeniem, pierwociną.
AKTYWISTKA
Antykoncepcja, przerywanie ciąży, czas na orgazm w pracy… Z podwładnym chłopem – jak robotem… Muszą być gwarancje, parytety, priorytety. Inaczej możecie nas ugryźć w sztuczny tyłek. A najlepiej siebie, nasze tyłki są do frymarczenia, o całe nieba.
MŁODY
Nietolerancja… a cóż to takiego? Jak mnie biją, czy jak ja biję? Obcy niech wypierdalają – ziemia dla ziemniaków. Obcy do Nostromo… Nasz człowiek… I co się pedale tak patrzysz? Dawno nie zarobiłeś w czółko…? Hu, muka… (śmieje się) Mięczaki – wy nie macie żadnej gwarancji. Licencja wam spadła, teraz obojnaka jest omnipotencja. Góra dół, jednoczą się pod stopami – mając się-cię, stopy za sobą, pod sobą. Stopa pod kilem, za kilerem, przewodnikiem, w megawoltach.
CZŁOWIEK W MASCE
Nadmiernie obciążamy podatkami? A co se pierdoły myślicie – porządek musi być i porządny… pożądany nieporządek. To współgra-igra. Trzeba to jakoś opłacić. Masz problem, płacisz. Jak inny cię przepłaci, ty masz problem.
LEONIDAS
Już na tej ziemi was nie zobaczę.
ONDYNA
Tatku, co się smucisz, przecież nas widzisz.
LEONIDAS
Smutne to widzenie.
ANASTAZJA
Chodź, przytulisz się do swoich ulubienic. Zobacz jakie piękne – tak zawsze mówiłeś. Nie skąp sobie czucia. Im więcej będziesz z nami, tym więcej tu, nie będziesz się u kogoś bawił.
RAFAŁ
Ty chuju jeden. To ty pozbawiłeś mnie żony, rodziny.
LEONIDAS
Nie znam pana.
RAFAŁ
Ty chuju jeden. Jestem byłym mężem mej ukochanej Jadwigi, tej wstrętnej dziwki, która mnie z tobą zdradzała. Nie bój się, nie tylko z tobą… I ciebie też będzie zdradzać. Kurwa jedna. Ty chuju jeden. Ty plaskaty chuju…
LEONIDAS
Jakie czoło, takie podczole. Nie wysilaj się pan – żyłka pęknie i jak się jakoś z tego wyjdzie, będzie przykro szczać pod siebie i oczekiwać, że ktoś przewinie wreszcie. A organami niech pan nie miesza w rozmowie.
LEKARZ
W naszych rękach najlepiej się układa życie społeczne. Te oto sznurki, te wajchy, te przyciski – ludzie są jak klamki. Trzeba ich tylko dobrze naoliwić – też bez przesady. Muszą wiedzieć, że wysokość to wysokość, a niskość, że to niskość… Wciskasz jeden, a wychodzi więcej (śmiech)… I nie wchodzić w paradę, bo przewrócimy. I nie wchodzić w paradę, bo stratujemy. I nie wchodzić w paradę bez szermierki, a’la bierki.
(Anastazja osuwa się na ziemię, córki klękają obok – Leonidas przywiera twarzą do szyby)
LEONIDAS
Przewrócili ją, nie widząc. Tylko zdziwiony głos szefa szefów stwierdził: «O, bucik leży.»
(do Leonidasa podchodzi Jadwiga – w tym czasie żona i córki widmowo się oddalają)
JADWIGA
Napastował cię?
LEONIDAS
Kto…? E, nie. Chodzi ci…
JADWIGA
O mojego byłego męża, Rafała. Widziałam, że ci groził.
LEONIDAS
Nie, chyba nie. Nie wiem. Coś mówił, ale nie rozumiałem… Rozmawiałem z żoną. Anastazjo, twoja koleżanka tu jest. Widzi pani, pozdrawia panią.
JADWIGA
Ja…
LEONIDAS
Tu, jest w środku… Nie widzi pani? Razem z naszymi córkami… Rozumiem… że się znacie. Ja cie, jacie… cie, ja, cię, ją… ty…
JADWIGA
Może ja już sobie pójdę… Pan mnie nie pamięta… Odwiedzałam w zakładzie…
LEONIDAS
Kształt… pani kształt… zapóźniony od… niepamięci… zagubiony… bez pamięci…
JADWIGA
Jesteś teraz taki bezbronny… a kiedyś to ty mnie broniłeś.
LEONIDAS
Ja…
JADWIGA
Pójdę już sobie… jakby ci się narzucał… Mój mąż, były mąż, jakbyś miał z nim problemy, to daj znać. Gdy się z nim rozeszłam, nabrałam siły. Nie straszny mi jest teraz… W dwójkę sobie z nim damy radę, ot… Tak, pójdę już. Do widzenia… miły.
LEONIDAS
Widziałaś, to twoja przyjaciółka. Pamiętasz… Ja nie za bardzo… Myślę, że ja, że człowiek nie zdobył do tej pory… że jeszcze nie jest dysponentem ustalonego typu gatunkowego… Z drugim człowiekiem… jest taka przepaść… To smutne. Jak spotkanie w windach, w zupełnie innych blokach, dążących w przeciwnych kierunkach. W innych miastach, na innych sferach, w innych galaktykach… Jesteśmy w ciągłym stanie wahania i stałej nierównowagi. W permanentnej równowadze niestałej. Ustawicznie obijamy się od przeszkód i bez przeszkód. W typowym pędzie do przodu i do tyłu. W pędzie wynajdywania, węszenia, obracania. Szukać i szukać, i szukać, i do przodu. Stale i bez pardonu – do przodu. Gdzie przód nie musi być tyłem, ale często jest, a najczęściej jest pobocznością uboczności.
(wyciemnienie)
Scena druga
LEONIDAS
Skąd tu tyle much? (odgania się obydwiema rękami, jak oszalały) Kurwicy dostaję. Chyba… Przydałby się miotacz ognia… Kurwa…! Nie wytrzymam.
(nagłe sygnały alarmowe przerywają tę daremną walkę)
DAMIAN
(w popłochu wpada na scenę) Uciekać, trzeba uciekać…! A, to ty. Gdzie ja miałem tę walizkę? Choćby plecak… Ty nic nie wiesz – normalne. Żyjesz we własnym świecie… Wojna… wojna będzie. Właściwie to już chyba jest… Tyle się plemion porobiło. (śmieje się) Chyba nie masz mi za złe… Nic… co złego to nie ja… Gdzie jest ten plecak, walizka. Trzeba uciekać… zabiją… Nie ma to tamto – jak nic, jak nic zabiją. Jedni drugich wymordują… Przepraszam za tamte słowa. Robiłeś, co mogłeś… za granicą. Ja to rozumiem. Myślę, że nas się nie da zmienić. Nie tak szybko. Odżyły antagonizmy, chyba zresztą wszędzie. Na całym świecie. Kurwa, chyba nie znajdę. Tyle tych rzeczy do ratowania. Za dużo ich gromadzimy i im więcej mamy, tym więcej się później o nie boimy… że nam ktoś odbierze. Przyswoi, za pan brat, wiesz, przyjaciele od dzieciństwa, a jednak nigdy niepoznani. Zupełnie sobie nieznani… A chcemy jeszcze więcej… Ja pierdolę, gdzie to kurwa jest?! To nie twoja wina, to wina takich jak ten prokurator, ten Lekarz. Lekarz od siedmiu boleści i zgonów. Zamokłych kapiszonów, zmokłych kur, złamanych parasoli…! On i jemu podobni! Mistrzowie w podsuwaniu treściwie kazuistycznych, bałaganiarskich etykiet.
PIERWSZA KOBIETA
(zagląda przez drzwi) Szybciej – masz?! Musimy się już zabierać! Zaraz nas tu zaleje tłuszcza…! Skwarki i kwazarki. Stratuje nas ten tłum, jak się nie pośpieszysz! Bo się wyniosę bez ciebie – ja jestem kierowcą, ty tragarzem…!
DAMIAN
Już, już, nigdzie nie mogę znaleźć!
PIERWSZA KOBIETA
Pośpiesz się! Nie mamy czasu! (znika)
DAMIAN
Chyba nie znajdę… Do widzenia bracie.
LEONIDAS
(chwilę milczy) Żegnam… do widzenia bracie. Trzymaj się spódnicy twojej Pierwszej Kobiety, może nie zginiesz.
DAMIAN
Bywaj! (wybiega)
LEONIDAS
Jak byś się jej nie trzymał, to dawno zacząłbyś żyć… Hombre – jak człowiek. A może my, Bezgacios, takie mamy szczęście, że albo żyjemy i przez to przychodzi nam umrzeć, albo nie żyjemy i paradoksalnie udaje się nam przetrwać… Nie, ja nie umarłem – umarło społeczeństwo, w którym żyłem. Umarli moi najbliżsi, a ja muszę egzystować w pokucie stawania na przekór kolejom. Nie sprzeniewierzenia się sobie… Kolejka o wagonach rozdzielonych w kierunkach impakcji… Przytrzymanie w sobie siebie jest warunkiem wędrówki. Tam i tam, cel ten sam. Nos na ścianie, mózg pod dywanem.
(hałas na zewnątrz – hałas się wzmaga)
(postacie pojawiają się na scenie bardzo gwałtownie – od tego momentu niemal wszystko jest gwałtowne i ostre)
MŁODY
Gdzie uciekać…? (chowa się do pentagonu) Tu mnie nie znajdą.
KSIĄDZ
Nie zdążyłem dopić… Tu (chowa się do pentagonu). Nikt nie pomyśli, że pod latarnią…
ŁATWA DZIEWCZYNA
Rozszarpałam sukienkę, kurde, jak mnie bodą, nogi mnie bolą… Jakby mnie przeleciał szwadron po szwadronie. (chowa się do pentagonu)
ROBOTNIK
Łatwo jest powiedzieć sobie – zwiewaj. A gdzie ja teraz robotę dostanę? Kto mnie przyjmie na obczyźnie, jak języka nie znam? U mnie byłem przeciwny obcym, a teraz tam będę obcy. (chowa się do pentagonu) Wyobcowany z wyobcowanych.
AKTYWISTKA
To jest bezprawie. Ja jestem aktywistką, mnie tak nie wolno. Ja nie muszę przed nikim uciekać. Kurwa, byle prędzej… O, tu, tu się schowam. (chowa się do pentagonu)
STARUSZEK
Szybciej babo… Zapomniałem leków, czy ty miałaś je wziąć?
STARUSZKA
Coś tam wzięłam, ale nie wiem co. PS-a i jakieś takie śmieszne kuleczki, kosteczki… jak rwą.
STARUSZEK
Dawaj, tu nas nie znajdą. (oboje chowają się w pentagonie)
CZŁOWIEK W MASCE
Gdzie… gdzie teraz? (ściąga maskę) Szybciej… tam. (chowa się do pentagonu)
WYROSŁE DZIECKO
Moi rodzice… rodzice… uciekli beze mnie… Boję się. (chowa się do pentagonu) Nie wiedziałam, że to taka zabawa.
PARA KOCHANKÓW
(są zszyci z boku strojami – mówią równocześnie, ale na przemian, zaczyna ktoś pierwszy, a drugi/a powtarza jak echo) Tu…
PARA KOCHANKÓW
Tam…
PARA KOCHANKÓW
Tutaj…
PARA KOCHANKÓW
Tam, tamtaj, to znaczy, tamtej, znaczy się, do tamtego.
PARA KOCHANKÓW
Nie plącz mi się pod nogami.
PARA KOCHANKÓW
Ty mi się nie plącz. Kurwa – kochanie. (oboje – obie/obaj – wchodzą do pentagonu)
GRUBA MATRONA
Uchu, fu-fu… fu… tędy… Zmiłowania, zmiłowania… (wpycha się do pentagonu) zmiłowania.
DAMIAN
Nie udało się.
PIERWSZA KOBIETA
To przez ciebie. Straciłeś czas… kluczyki zgubiłeś. Zgubiłeś klucze dróg.
DAMIAN
Wszystko zawsze przeze mnie. A kto mi kazał szukać walizek i plecaka?
PIERWSZA KOBIETA
Łajza. Nic nie potrafisz zrobić dobrze i w odpowiednim rozkładzie.
DAMIAN
Ale…
PIERWSZA KOBIETA
Nie marudź, nie narzekaj. Nie ma na to czasu. (chowają się w pentagonie)
GRUBA MATRONA
Nas jest trzynaścioro.
PARA KOCHANKÓW
To nic… to źle… to…
MŁODY
Ja pierdolę, jeszcze nas przez to wykryją.
STARUSZEK
To pech.
PIERWSZA KOBIETA
Trzeba kogoś wybrać, żeby się stąd wyniósł. To jest nasz dom, więc wybierajcie spośród siebie. I na siebie tak się nie patrzcie.
ŁATWA DZIEWCZYNA
Ja nigdzie się nie ruszę.
GRUBA MATRONA
Ten szczeniak jest tutaj nieprawnie.
STARUSZKA
Ona sobie da radę na zewnątrz… bo to dzieciak jeszcze.
ROBOTNIK
A ja wiem…? A ja bym nie powiedział. No niech idzie, dziecku nie zrobią krzywdy.
CZŁOWIEK BEZ MASKI
Zakatrupią – mniej żal, bo mniej żyła.
GRUBA MATRONA
Takich nie żal.
MŁODY
Niech wypierdala.
WYROSŁE DZIECKO
Zgubiłam rodziców… Boję się. (niepewnie) To taka zabawa.
AKTYWISTKA
Nie ma czego.
GRUBA MATRONA
No, już, wynoś się. (wypycha dzieciaka z pentagonu)
POWSZECHNIE
Ufff.
WYROSŁE DZIECKO
Ja się boję… (cicho, zdziwiona) Ale zabawa…
POWSZECHNIE
My też.
JADWIGA (z ,,młodym chłopcem”)
Nie zdążymy, już-już, są tuż-tuż… Tu… (próbuje bezskutecznie dostać się do pentagonu – ludzie wewnątrz trzymają z całych sił drzwi). Nie wpuszczą. Adasiu, co my zrobimy?
ADAŚ
Nie uciekamy?
LEONIDAS
(wychodzi z kąta) Chodźcie, tam nie wejdziecie. (do Wyrosłego Dziecka) Ty też, chodź… Pokażę wam, którędy się stąd wydostać… (otwiera ostatnie drzwi po lewej stronie sceny) Tam jest… widzicie… Taki zagajnik, w nim rów zarośnięty. Szczelnie was zakryje.
JADWIGA
Pan, ty… Leonidasie, nie uciekasz?
LEONIDAS
Dwa razy zabić mnie się im nie uda.
JADWIGA
Nie znasz ich. Oni mogą to powtórzyć tyle razy, że ci się odechce.
LEONIDAS
Może i racja, zobaczy się… Biegnijcie, bo już słyszę, że nadchodzą.
(tamci znikają, a Leonidas zostaje po lewej stronie sceny – do środka wpada pięciu Ludzi W Maskach, oraz Rafał i Lekarz)
CZŁOWIEK W MASCE
Widziałem, jak tu wchodzili.
CZŁOWIEK W MASCE
Tamci i tamci.
LEKARZ
No to szukać mi ich!
RAFAŁ
No już, biegiem.
CZŁOWIEK W MASCE
Tu nie ma.
CZŁOWIEK W MASCE
Tu też.
CZŁOWIEK W MASCE
Może uciekli innymi drzwiami.
RAFAŁ
Dom otoczony, nie wymkną się.
CZŁOWIEK W MASCE
Nigdzie ich nie ma.
LEKARZ
Pod latarnią jest najciemniej. Tu są.
CZŁOWIEK W MASCE
To ich mamy!
(powszechne przerażenie w pentagonie)
GŁOSY Z PENTAGONU
Nas tu nie ma…! Tak nie można! Nic nie zrobiliśmy!
RAFAŁ
Nie ma jej tu…? Nie będę miał satysfakcji, jak jej nie spiorę.
GŁOSY Z PENTAGONU
Mamy problem, drzwi się zablokowały…! (uniemożliwiają jak mogą otwarcie drzwi Ludziom W Maskach) Mamy problem, ustępują! (słychać rozedrgane rozchichotanie)
LEKARZ
Wyłamujcie, jeśli się nie da otworzyć!
(drzwi ustępują – Ludzie W Maskach wyciągają po kolei delikwentów z pentagonu i okładają ich pałami)
LEONIDAS
(do siebie) Chyba głupcem jestem. (do nich) Hej, w moim domu jesteście…! Macie nakaz, pisemko sądowe? Jak nie, to wynocha… Nie możecie tych ludzi tak traktować.
LEKARZ
To zbyteczny element na naszej drodze rozwoju… Poza tym twój dom jest naszym domem. Nasz dom nie jest twoim domem. Jak farsę przerobisz na farsę, to już nie jest farsa… Nim też niech ktoś się zaopiekuje.
(Człowiek W Masce podbiega do Leonidasa i bije go pałą – Leonidas upada)
RAFAŁ
Zatłucz go.
LEKARZ
No, no, no… no. Dobra – wystarczy! On jest tylko marginesem bez właściwego miejsca. (do Człowieka W Masce, który przestał okładać Leonidasa) Tamtymi się zajmij.
(Ludzie W Maskach masakrują wszystkich z pentagonu, po czym wyciągają ich za ręce i nogi na zewnątrz)
RAFAŁ
Ten… on… to bandyta.
LEKARZ
Jego już nie ma, od dawna. Tylko ci się wydaje, że go widzisz.
RAFAŁ
Wiem, że pomógł Jadwidze, ukrył ją.
LEKARZ
Gdzie? Tu niczego więcej nie ma. Tu są same drzwi, a za drzwiami nasi… Widzisz, to jak z naszą ojczyzną. Jest otwarta na różne kierunki, ale tylko jeden się liczy. I my tego dopilnujemy. Ten dom jest naszym krajem. Mnóstwo drzwi, a ukryć się nie da za żadnymi. Same drzwi, to pocieszne. Jeden kierunek się liczy… To nasza ojczyzna – nie ma nic… niczego więcej nie ma. Możliwość na możliwości, bez możliwości, kiedy jesteśmy u steru. Zresztą zawsze tak było, ktokolwiek doszedł do władzy, było tak samo. Ale za naszego przywództwa to się zmieni. Przerobimy wszystkich na posłuszne owieczki. Automaty owieczki… No, robota załatwiona. Czas na nas.
RAFAŁ
Ja bym go przycisnął.
LEKARZ
Nie słuchałeś mnie… A rób sobie z nim, co chcesz. Tylko się spiesz. Mamy jeszcze mnóstwo takich enklaw bez wyjścia, gdzie przycupnęli wsteczniacy zagradzający nam drogę. Tradycja, tradycja się liczy. I my ją przywrócimy. Jednakże na nowych warunkach, w automatycznym nowym człowieku… Ty mnie nie słuchasz… Jakie ja mam kadry. Muszę we wszystkich telewizorach, telefonach, komputerach i innych laptopach uruchomić moje wahadełka… Żeby się nowa nauka i przyszła mądrość mogła swobodnie rozpełznąć.
RAFAŁ
To mogę?
LEKARZ
Co za kadry, nie mają żadnego czucia czasów. Żadnego pojęcia… (odchodzi) Czasem mam wrażenie, że wsteczniakami jesteśmy my… Tylko spiesz się, czas gra rolę najwyższą! Wszystko trzeba szybciej, szybciej. Nie wolno zwlekać, bo zanim przywrócimy utracone w nowym, wyprzedzi nas jeszcze nowsze, którego nie pragniemy! Wydaje się, że jednoręczni bandyci to przeżytek. Potrzeba by wieloręcznych zbójów. Automaty to przyszłość! (wychodzi)
RAFAŁ
Gdzie jest Jadwiga?! (kopie leżącego) Taki z ciebie bohater, to masz… Odpowiadaj… zatłukę jak psa! Co tu kurwa tyle much (odgania się), rój za rojem… Pierdolone muchy… Gadaj, gdzie jest Jadwiga… Zaraz z tobą skończę. (próbuje, po raz któryś z rzędu, kopnąć Leonidasa – ten łapie go za but i przewraca – wskakuje na tamtego i wymierza kilka celnych ciosów)
LEONIDAS
Nie jestem takim bohaterem jak ty… A teraz spieprzaj. Zanim minie mi przypływ czułej niezaradności do szkaradności, jaką twoja ludzkość estetyzuje.
RAFAŁ
(podnosi się i na chwiejnych nogach wychodzi – z offu) Ratunku, pobił mnie! Trzeba go wykończyć…! Co najmniej zabić… po torturach! Marmurach, ghre-ghre, śliskich dołów.
LEKARZ (z offu)
Nie ma czasu… Twoje osobiste sprawki nas nie interesują. Szybciej, mamy rekreacyjną orkę kreacji!
(wyciemnienie)
Scena trzecia
LEONIDAS
Człowiek jest mechanizmem…? Do dupy ta maszynka. Podobno jego istotą jest obecność. W czymś takim…? (siada – pauza) Jest i oto wszystko? (pauza) Jest kształtem zapóźnionym w zapóźnieniu. (mówi jak wierszyk) Na czuby wyolbrzymiałych gmachów wpełzną atomowe prądy. Tam ludzie i zwierzęta smażyć się będą – z ogniem. Rozmarzeni i szczęśliwi, poczują ekstazę spustoszenia. W proch się rozlecą szybciej ich karaoke pomniki, kalekie groby i kolące kolebki. W torebkach, w tęczy spalania, seks kobiecy i męski. Powtarzający się w odbiciach błysków – echach potomków. Przed nami i za nami…
(pauza)
RADIO
(zgrzyt – później idzie bez szumów) Na skrzyżowaniu Miasta (pod nazwę: Miasto, można podłożyć jakąkolwiek nazwę, jakiegokolwiek miasta – realnego i nierealnego, dawnych czasów, lub obecnych) zdarzył się wypadek. Dwie grupy, idące z naprzeciwka, zderzyły się czołowo – niejako odśrodkowo. Jest wielu zabitych i rannych. Kilku zamaskowanych, z obydwu grup, uciekło siłom porządkowym. Jak oficjalnie podała policja, było ich razem dwanaście tysięcy. Dwanaście tysięcy w obu grupach. Uciekinierów pozostało około półtora tysiąca. W sumie uciekinierów i poszkodowanych było dwadzieścia sześć tysięcy z małym groszkiem – fasola wyłuszczona. Władze Miasta szacują ich liczebność na osiemdziesiąt tysięcy, co współgra z informacją ministra, który określił ich liczbę właśnie na osiemdziesiąt. Hm, hm, ostatecznie i personalnie rzecz biorąc, hm, indywidualnie i oryginalnie licząc. W tym trzech oddaliło się z miejsca wypadku. Zboczeńców wyłapano, złodzieje pochowali coś w spodniach i pochowali się po okolicznych bramach. Lesbijki, geje i reszta jest zanotowana. Pi razy oko, jak to zwykle bywa w zamieszaniu. Bez gwałtu się nie obeszło. Na obezwładniający krzyk policji mordercy się nie poddali. Podobno szukaj wiatru w polu. Strzały dochodziły z daleka, w rytmie skocznej rąbanki… Aresztowano matki z dziećmi i niezmotoryzowanych wózkami staruszków. Kokoty w różnym stanie wieku oczekują na pielgrzymkę, jeśli wróci. Brak śladów przestępstwa. Incydent możemy określić pechowym przypadkiem… Stan pogody bez zmian. Jak piździało, tak piździ. Słońce w bezwładzie – optymalny czas na wypad nad jeziora. Do lasów na grzybki… Najnowsza wiadomość. Wojna – czas na grzybki i łowienie ryb, długi wypad nie powinien zaszkodzić… Aktorka Krystyna Jot urżnęła się w czambuł. To tureckie wyrażenie bardzo dobrze określa wystawę w Galerii Najnowszej. W jasyrze człowiek czuł się swobodniej… Nasza mistrzyni świata w karate, Elżbieta Nogga, zaliczyła numerek od sędziego – przegrała na punkty, ale była zadowolona. Jak powiedziała (głos Elżbiety Noggi): ,,Tak dobrze to mi chyba nigdy nie szło. Zaliczyłam trzech głównych sędziów, siedmiu sędziów bocznych, czterdziestu dwóch sędziów z backstage’u, czterech trenerów i ponad stu widzów.” Na szczęście dla reszty nie przeszła fazy grupowej… Jest piątek trzynastego, więc przemilczmy to! Jesień nowożytnych czasów w przypomnieniu średniowiecza – puszczamy przebój Roty Dobrejroboty. Miłego obmacywanka i już, koniec przerwy w pracy! Za przestoje się nie płaci… W ogóle się nie płaci… Kto ma benta, splifa albo lufę? Spadamy, koniec audycji.
(rozbrzmiewa muzyka: trans, metal, punk, folk, grunge i opera w jednym, zmieszane z piskiem dzieci w piaskownicy)
LUCYFER Z PIEKŁA
(zwisa na linach) Jestem Lucyferem Z Piekła, za pokutę sobie dyndam pod niebiosami. Zrobiło się w domku za ciasno, bo przyjmujemy hurtowo cały stan duchowny, scjentyczny i odduchowiony. No cio, cio, cio. Powiem wam coś, zajebiście jest na świecie… No, możecie mi wierzyć. Nigdy się tak nie zagmatwałem, jak teraz. Nawet wtedy, gdy nazwano nas upadłymi po upadku z wysokości. Trzeba się zabezpieczać, ja nie miałem karabinka. Od tego czasu karabinów ci u nas pod dostatkiem. Od dzieciaków z Afryki dostaniesz za pół darmo i kul ile wlezie… Jak wtedy upadłem, kurka wodna, a desperowało, desperowało… łeb – czacha pęka. Kurka wodna, jak mi się kolebało wtedy w głowie, teraz jest jeszcze lepiej. Odjazd. Normalnie nie potrzeba chodzić do lunaparku. Wystarczy stanąć na tym pylastym grajdołku i jebudup… kapica. Odlot lepszy niż po grzybkach. Polecam te szprejowane nawozami sztucznymi i TNT. (słychać szkolny dzwonek) Kurka wodna, muszę wracać. Pokręciło ich z tymi wykładami. (znika u góry)
ANASTAZJA, LAMIA i ONDYNA
(przebiegają z jednej strony sceny na drugą – chórem:) Zwariowana sielanka… Indywidualność – społeczność.
RADIO
(szum – namiar się normuje) (tytuł radia przeciągle i śpiewnie, wykonanie raczej krzykliwe, dobrze widziany podkład muzyczny) Mememef – memef… Wznawiamy audycję. Nic specjalnego. Na posterunku – wszyscy na posterunku. Na posterunku policyjnym złapanego chłopaka, pomylonego z innym, skatowano jak w gestapowskim periodzie. Miesiączka, miesięcznica, upław-y–wpław, opływ, upływ, spływ, wpływ. Nic wielkiego. Sześciu byczków na jednego. Śmierć zupełnie przez przypadek. Nic specjalnego. Bawmy się i weselmy… Kurwa! – przepraszam, to przez muchę. Kurwa! – przepraszam, to już nie przez jedną muchę. To kurwa szarańcza much…! No nic, kurwa, wracać do pracy. Bez pracy nie ma kołaci mi się serce, lulaj-lulaj, bujaj-bujaj… Pogoda bez zmian, meteoryt tunguski przywalił w najniższą wieżę. Bye-bye. To była nasza wieża, bulwar, skwar, ambona – spierdolona buda, wam się nie uda, udo, udało – pięknie sterczy ciało, dyndają nóżki i cy… cuś. (szum – wyciszenie)
LEONIDAS
To nie od pobicia – po przekroczeniu granicy, kiedy wracałem z zagranicy. To nie od pobicia, tego czy innego, tracę rozeznanie dróg pozostawionych w tyle, w zmyle. Lecz żałość, z zagubionego sensu, wyżera mi po kawałku istotę kadrów – ubiegłych kopyt, kozich skoroszytów.
(sygnały alarmowe)
LUCYFER Z PIEKŁA (z offu)
He-he, znów rewolucja. Normalnie odjazd za odjazdem. Kurka wodna.
LEONIDAS
Co znowu?
(hałas na zewnątrz)
JADWIGA
(wbiega z Adasiem) Tak się nie da żyć. Szybciej kochanie… Leonidasie, od początku, kolejny przewrót.
LEONIDAS
Tam gdzie poprzednio, szybko!
JADWIGA
Nie idziesz z nami?
LEONIDAS
Dam radę, chronić trzeba najmniejszych. (głaszcze główkę ,,chłopca”) Oni są najwrażliwsi.
ADAŚ
Wrażliwi na dziwki.
JADWIGA
Adaś!
ADAŚ
Wrażliwi na dziwy. Nie idziesz z nami?
LEONIDAS
Będę was pilnował z oddali.
JADWIGA
Za którymś razem skończy, rozkręci ci się szczęście.
LEONIDAS
Moja desperacja to nie szczęście. (hałas za sceną) Już, uciekajcie.
(Jadwiga z ,,chłopcem” znikają za drzwiami)
LUCYFER Z PIEKŁA (z offu – a w górze lina się huśta, gdy kończy, znika)
Leonidas Bezgacios, w skłonnym obogłowie, na pustych ust szermierce – wykwitł, trującym nieboskłonem. Ale jaja… Parada zwycięstwa w odwrocie? Gdzie są moje motylki – w fasonie żółtych, czerwonych i szklistych, zielonych muszek…? O, tam, na horyzoncie, zwieńczają… Idą i nie idą, stają, zawracają. Już tu, a byli tam. To się zmywam.
(na scenę wbiegają Lekarz z Rafałem i szukają miejsca ukrycia)
LEKARZ
Skryć się…
RAFAŁ
Skryć.
LEKARZ
Jaki ty masz głupi ryj.
RAFAŁ
Nie będę wdzięcznym i odwdzięczę się tym samym. Pan masz ryj ryjów. Szyj szyi – zapętla się gardziel zapięta, na szefa szefów – nie byle kto to – na węźle zwięźle.
(głuche hałasy za sceną)
LEKARZ
Bieda…
RAFAŁ
Morderstwa…
LEKARZ
Wojny…
RAFAŁ
Gwałty…
LEKARZ
Choroby… niby od nich jestem.
RAFAŁ
Jak to lekarz i aptekarz i syn-esteta w jednym. Tu zapach, tam smak, tu błysk, obok dotyk, potwornie głuchy.
LEKARZ
Fana-faraon, fanfaron… (hałas za sceną się wzmaga) Dyfuzja…
RAFAŁ
Konfuzja…
LEKARZ
Pończoszki stargane… Nie oddadzą, wygrało przegrane. Przegrane-wygrane, do ostatniej płyty.
RAFAŁ
Bez gaci…
LEONIDAS
Panowie mnie szukają?
LEKARZ
Nie, a może… Ukrycia…!
RAFAŁ
Swobody, lekkości bycia! (sobie a muzom) Nieznośność w tym facecie jest płachtą na błąd, pokrycia się w polach przeczuć.
LEONIDAS
Leonidas Bezgacios, panowie mnie znają. Czym służyć mógłbym?
LEKARZ
Przeżyciem, a za życie daruję życie.
RAFAŁ
Ja z nim. On nam, nieskończenie jednorodne drogi otworzył. On nam drogi nieskończenie – egipski namiestnik, ćmy i pomroku.
LEONIDAS
I chce życie darować, szukając swego ratunku?
RAFAŁ
Przy nim można zachować się przy kości… Pod kością, na kości, z kością i w końcu przy kości. Dawne czasy – przedpotopowe.
LEONIDAS
Albo przenieść się na łono Abrahama. Też dawne czasy, od dawien nieszczupło zaznawane.
LEKARZ
Nie mijasz się z prawdą, ale łżesz… (zakrywa usta i mówi przez palce) Czesać się na łysego nie będziesz. Życie, rozumiesz… drogie wszystkim. Zamanifestuj śmiałym doświadczeniem i wskaż azyl, los księżycowy. Gdzie robakom, tfu, takim jak my… norka przetrwania uchroni zmysły.
RAFAŁ
Ślepy styl komplikacji za gacie złapał i bez gaci tułać się zamierza.
LEONIDAS
Niech się pan na mnie nie powołuje. Jam jest Bezgacios… Uchronność zmysłów przetrwania? Hm. Dam wam drogę. Co się ma wypełnić – wypełni… Tędy… (otwiera drzwi całkiem na prawo) Widzicie most…? Pod mostem schowek, pod belkami schowku skrytka, pod skrytką norka, pod norką namiocik i tak dalej. Tam was nie wypatrzą… idioci.
(Rafał i Lekarz wychodzą)
LEKARZ (z offu)
Mnie idiotą…? Od idiotów…?
RAFAŁ (z offu)
Sami idioci.
LEKARZ (z offu)
Tylko bez takich – idioto.
RAFAŁ (z offu)
Idiotyczne sfery rozdarcia.
(na scenę wkraczają Ludzie W Maskach – ośmiu i przywódca z żółtą taśmą w miejscu oczodołów, trochę ślepo się kręci)
CZŁOWIEK W MASCE
Nie ma, a byli.
CZŁOWIEK W MASCE
Byli, a nie ma.
CZŁOWIEK W MASCE
Jeśli są w innym miejscu – muszą tu być.
CZŁOWIEK W MASCE
Jak ich nie będzie, będą w innym miejscu.
CZŁOWIEK W MASCE
Nikt się nie zatrzyma na rozstajach.
CZŁOWIEK W MASCE
Rozstaje zatrzymają się na nas.
CZŁOWIEK W MASCE
Niesie nas coś wiecznie, notorycznie, na zaś i na po.
CZŁOWIEK W MASCE
Przed tamtym i po tamtym.
CZŁOWIEK W MASCE
(wskazuje Leonidasa) Ten coś może wiedzieć.
CZŁOWIEK W MASCE
Wiesz coś? (Leonidas przeczy głową) Mów, jeśli wiesz lub nie wiesz.
LEONIDAS
Ja sobie tu pomieszkuję – nic więcej nie wiem.
CZŁOWIEK W MASCE
Trza go sprać.
CZŁOWIEK W MASCE
Trza go zbełtać.
CZŁOWIEK W MASCE
Wykręcić żarówkę, wymłócić szmatę, docisnąć bebechy – metafizycznie się otworzy.
CZŁOWIEK W MASCE
Zdradzi miejsce zdrad.
CZŁOWIEK W MASCE
Otworzy serce przed nieuniknionym.
CZŁOWIEK W MASCE
(do Leonidasa) Pad, no, pad. (popycha go) Ujawnisz nam spiętrzone wariacje, pełne utajonych cyrkulacji.
LEONIDAS
Nikim dla was jestem i nic nie wiem.
CZŁOWIEK W MASCE
Ja go znam, poznałem, odróżniłem, zidentyfikowałem. On jest tylko zbytecznym marginesem, bez właściwego miejsca. Zostawić go, to wysublimowana kara. Będzie sobie kwilił o piersiach odpiętych, na pięty. Z nim mamy z pięty, z piety – kotlety z tamtych zrobimy. Nasze variete – variety society.
CZŁOWIEK W MASCE
Czerwone kobry, półpłaskie wypryski, płonące okapi, kapiąca z żyrafy kapa, w umizgach po płytach cmentarnych muskają.
CZŁOWIEK W MASCE
Gdzie tamci się pytamy.
CZŁOWIEK W MASCE
My się pytamy.
CZŁOWIEK W MASCE
To my się pytamy gdzie tamci.
CZŁOWIEK W MASCE
Oni się pytają jak my.
CZŁOWIEK W MASCE
I my się pytamy.
CZŁOWIEK W MASCE
Nim obwieścimy gotowość, pozostaje do upadłego wysondować i wyspekulować budowę, dyspozycję i konstrukcję architektury mas, mass mediów, mas krytycznych i maskarad.
CZŁOWIEK W MASCE
Masakra.
CZŁOWIEK W MASCE
Za dużo maskotek do maskulinizacji.
CZŁOWIEK W MASCE
Masochizm mamy w genach.
CZŁOWIEK W MASCE
Masłem jest człowiek.
CZŁOWIEK W MASCE
Da się rozsmarować na wieki obecne.
CZŁOWIEK W MASCE
Rewolucja to masturbacja.
CZŁOWIEK W MASCE
Mastodont maszynerii.
CZŁOWIEK W MASCE
No. Maszkarony na maszcie i łopocąc w dal, w dal i w dal.
LUDZIE W MASKACH
W dal i w dal!
CZŁOWIEK W MASCE
Równym krokiem.
LUDZIE W MASKACH
W dal i w dal! Równym krokiem!
CZŁOWIEK W MASCE
Wytniemy maseczki masonerii.
LUDZIE W MASKACH
W dal i w dal! Równym krokiem!
CZŁOWIEK W MASCE
Maruderzy martyrologii, w kantowskich garniturach – katowskich marynarek – równym krokiem w wojenny rytm, popod gwiaździstym niebem czarnych dziur na sztandarach.
LUDZIE W MASKACH
W dal i w dal! Równym krokiem!
(Ludzie W Maskach wychodzą w rządku)
CZŁOWIEK W MASCE (z offu)
Ma, ma-ma, ma-mamma-ma, ma, mama, ma-mamma-ma. Martwak, martwica, martwo – martwić się nie przystoi w bezkresnej roli.
LUDZIE W MASKACH (z offu)
W dal i w dal! Równym krokiem!
LEONIDAS
(wchodzi do pentagonu) To oficjalny kształt w znikczemniałym rytuale pogrzebowym. (powolnie się okręca wokół osi – równowaga się chwieje)
(wyciemnienie)
UCHWYT IV
Scena pierwsza
LEONIDAS
Chyba pozostała we mnie jedynie chęć stworzenia dzieła w osobności od świata… Nie cierpiące zwłoki łzy, cisną się na wszystkie wzory… Nie chcę, nie mogę. Nienawistna jest mi rola ciężarowca sensu.
JADWIGA
(pojawia się na scenie, ale nie wchodzi drzwiami) Wyczuwam ciemną dynamikę. On zda się na więcej… Stracił chęci, więc kpi zwątpieniami i zwątlało, pokpiwa w zwątpienia… Leonidasie, miły, drogi, dobry – ostatni człowieku.
LEONIDAS
Nie nazywaj mnie górnolotnym obniżeniem gatunku. Nic niewart jestem. Nie trzeba się ze mnie naśmiewać. Choć śmiech jedynie pozostał.
JADWIGA
Czy chcesz… zjesz chleba?
LENIDAS
(słyszy – nie słyszy jej?) Nie jest to remedium – próg trwogi.
JADWIGA
Czy wypijesz wody?
LEONIDAS
Nie ma we mnie ciasta, żeby urosło po tym. Nie ma po mnie ciasta, które spożyć można bez obawy zadławienia.
JADWIGA
Jak cię wspomóc, mój miły?
LEONIDAS
Sprawcą mocy…
JADWIGA
Muszę nim wstrząsnąć, nogi mu się przewracają.
LEONIDAS
Architektury ród piszczałek, warczy i bzdręgoli mi za uchem. Jakieś młoty kują drogi w różnych kierunkach. Motyli brzask, w błonach muszek, zastępuje firanki nieprzystających, miłych pejzaży.
JADWIGA
Niech ci przemówią do trzewi mózgu te ścierwa latające. Wiesz, kto zabił Anastazję, Lamię i Ondynę?
LEONIDAS
(słyszy – nie słyszy) Lepkie ręce od zwymyślań.
JADWIGA
Słyszysz?! Wiesz, kto zabił twoją rodzinę?! To Lekarz i Rafał, w zemście za…
LEONIDAS
Co… co mówisz? – kobieto…
JADWIGA
Że nie ty jesteś mordercą, ale Lekarz z Rafałem, moim niedozgonnym starym.
LEONIDAS
Nie bądź tego taka pewna. E, plączę język. Jak mówisz, że oni zabili moją rodzinę?
JADWIGA
Tak.
LEONIDAS
Do tej pory mordercą nie byłem, po tym, co słyszę… To błysk stać się takim.
JADWIGA
Nie masz na kim się mścić. Oni z pewnością zginęli w ostatnich rozruchach. Przeciw nim były wszczęte.
LEONIDAS
Ja ich miałem, miałem tutaj…
JADWIGA
Kto inny załatwił za ciebie… Pozostawił ci czyste ręce do wyższych produktów, reperkusji dyskursu.
LEONIDAS
Ty nie wiesz…
JADWIGA
Ale ja cię znam. Jesteś zdolny góry przenosić i doły zespolić.
LEONIDAS
Ty nie wiesz…
JADWIGA
Przekonana jestem, że zdobędziesz Matkę Ekosystem.
LEONIDAS
Tego nie bądź pewna. Aa… ty nie wiesz, że… ja im pomogłem się uratować przed tamtymi.
JADWIGA
Co? – jeszcze są w stanie wszystko odkręcić i za pomoc, zdławić cię pod zakrętką jak dżinna.
LEONIDAS
Miałem ich tu… i wskazałem drogę ucieczki. Mordercom narodu, mojej rodziny, mnie… Mnie samego już mi nie żal. Nie ma po co, nie ma za co.
JADWIGA
Musisz coś z tym zrobić. Oni są w stanie wrócić, obalić rząd i wykrwawić wszystkich, szczególnie nas – od zera do zera.
LEONIDAS
Ja nic już nie chcę… może prócz odwetu na nich. (chce wyjść)
JADWIGA
Nie, zaczekaj!
LEONIDAS
A właśnie, musisz mi powiedzieć wszystko, bo zemsta musi się oprzeć na widziadłach.
JADWIGA
Ale mnie posłuchasz, co czynić powinieneś?
LEONIDAS
Zobaczymy, jeśli twe rady współgrać będą z moimi ogniwami. Mów zatem dlaczego i jak je zabili.
JADWIGA
Dziesięć lat temu… Byłeś, byli, były…
LEONIDAS
Daj spokój czasom niechcącym mnie przyjąć. To wiem, mów prosto i skracaj.
JADWIGA
Nie wiem, czy sprostam – postaram się, upośledzę w dywagacjach.
LEONIDAS
Uchem się staję. Drga napięta struna, organ broczący, spacja dziewiczej defloracji.
JADWIGA
Mój mąż mnie bił, a tyś go sprał.
LEONIDAS
Ja? Nie pamiętam tego.
JADWIGA
Dawno to już.
LEONIDAS
My sąsiadami byliśmy i ty zwróciłaś się o pomoc? Znałaś się z moją żoną.
JADWIGA
Tak, ale ty sam to odkryłeś. Ja przed nikim się nie zdradzałam, bałam się. Karty zakryte.
LEONIDAS
Rozumiem, że cię piekielnie nastraszył.
JADWIGA
Sprałeś go. On się tym nie przejął. Był… i jest jeszcze, jak mówisz. Był i jest prawą ręką Lekarza… Wtedy, usłyszałeś krzyki z naszego domu i jakoś się zakradłeś, podpatrzyłeś, podglądnąłeś.
LEONIDAS
Oj, przepraszam… Coś mi miga w oku… obrazek taki. (łapie się za oko) Mów dalej.
JADWIGA
Rafał zwrócił się o pomoc do Lekarza, żeby cię ukarać. Tyś miał z nim wcześniej jakieś sprawki… Nie wiem, że fundusze okrada czy… coś podobnego. Piasek z piaskownic do piaskownic; w papierach okej – piasku mniej.
LEONIDAS
Nie w jedne buty wsadzał nogi – kompletują się migawki. Skakać na dwóch łapkach i klakierować nie będę – nędza. Ale ale – dalej, muszę wszystko poznać.
JADWIGA
Chcieli cię nastraszyć, przestraszyć.
LEONIDAS
Bo ja zacząłem wciskać się w sprawy Lekarza. Prawda? Przyciskać, wyciskać wągry, fleki, kafelki zrywać z wymuskanych rzęs, odkrywać maskę.
JADWIGA
Tak, możliwe. Nie znam szczegółów, nie mówiłeś wiele.
LEONIDAS
Nie przestraszyli mnie?
JADWIGA
Nie, rozjątrzyli. I jak drugi raz przydybałeś Rafała, że się nade mną pastwi, znów go pobiłeś i zagroziłeś… ,,Nogi z dupy ci powyrywam, jeśli jeszcze raz to zrobisz.” Tak mu powiedziałeś. ,,Wyciągnę przez gardło, zawiążę i wyrwę, będziesz paskiem łapał powietrze na dziurki”… Przy okazji przydusiłeś go i dowiedziałeś się czegoś o Lekarzu.
LEONIDAS
Nie pamiętasz, co to było? (Jadwiga kręci przecząco głową) Dobra, nieważne, mów dalej.
JADWIGA
Chyba się przestraszyli. Mąż przestał bić, a na ciebie kogoś wynajęli.
LEONIDAS
Kogoś z autem? Żeby przestraszyć mi rodzinę?
JADWIGA
Uhm. Mimo tego ty się nie przestraszyłeś i wysuwałeś przeciwko Lekarzowi coraz to nowe oskarżenia. W prasie i w prokuraturze. Na drzwiach list gończy niemal mu świstał – na gardle ściągnięte żyły.
LEONIDAS
Przypominam sobie, że mieli ochotę na coś więcej, ja im popsułem szyki.
JADWIGA
Tutejsza policja nie traktowała serio twoich zawiadomień. Nie brała ich do siebie, bo brała od nich… no wiesz. Mieli układ. Magazyn, pakamerę, pralnię.
LEONIDAS
Wiedziałem to cały czas, ale składałem je… żeby mieć podkładkę. Wycieraczkę z nich zrobiłem, butami rozchodziłem, ale to była ruchoma bieżnia – żeby stać trzeba było sprintem, w lot, łatwy upadek.
JADWIGA
Jak mówiłam, mąż przestał mnie bić na chwilę. Ty byłeś coraz bardziej zajęty w Mieście (pod Miasto można podłożyć jakąkolwiek nazwę, jakiegokolwiek miasta – realnego i nierealnego, dawnych czasów, lub obecnych – podłożona nazwa powinna być konsekwentnie ta sama, chyba że reżyser ma inną wizję: niech mu Miasta będą wdzięczne!), do późna pracowałeś. I nad swoimi interesami i nad sprawą Lekarza. Rafał wyczuł, że się ciebie pozbył i znów zaczął mnie bić. Tym razem piekło się podwoiło…
LEONIDAS
Ty, jak pewnego wieczoru wracałem, wyszłaś mi na spotkanie. Barwy po zachodzie słońca.
JADWIGA
Pamiętasz?
LEONIDAS
Nie mógłbym nie pamiętać tej spuchniętej twarzy. Tych siniaków i zakrwawień. Prawda, zapomniałem o tym, twoje słowa otwarły wrota i wzruszyły ruczaje pamięci. Jak tak dalej pójdzie, będę cię musiał komplementować cmoknięciami.
JADWIGA
I to też już pamiętasz?
LEONIDAS
Co? Na razie z wolna odwija się szpula czasu. Więźnie w powtórzeniach drobin, łapanych z trudem z podmuchów odkurzacza.
JADWIGA
Ach, po kolei… Wsparłeś mnie prawnie i pomogłeś złożyć pozew rozwodowy. Rafał przegrał z kretesem, na całym froncie. Musiał się rozwieść, bez prawa zbliżania i oddać mi dom.
LEONIDAS
Pamiętam jego furię na sali sądowej.
JADWIGA
Teraz na całego się uwzięli… Nasyłali na ciebie jakichś zbirów w Mieście. Tu co chwilę auta zajeżdżały drogę walcującymi się warkotami. Jacyś ludzie wchodzili wam do domu, straszyli w oknach dziewczynki, twoją żonę. Nie jeden raz uciekały w dzień, czy w nocy, do mnie. I u mnie akty, imaże przesunięte w szybach, pokaz galerii galerników.
LEONIDAS
A ja?
JADWIGA
Ty byłeś zajęty teraz w Mieście i czasem tylko wracałeś na noc.
LEONIDAS
Wiedziałem o tym i nic nie zrobiłem więcej? Nie zabezpieczyłem rodziny?
JADWIGA
Załatwiłeś im w końcu wyjazd do znajomych nad morze. W tym czasie wniosłeś oskarżenia i ich aresztowano.
LEONIDAS
Tego nie pamiętam.
JADWIGA
Bo nie ma o czym. Areszt trwał kilka dni… Tego samego wieczoru, jak ich aresztowano, wróciłeś i mnie odwiedziłeś.
LEONIDAS
Tak, piliśmy wino. Światło u góry, zaraz, tylko z boku.
JADWIGA
Świętowaliśmy naszą wygraną. Właściwie twoją wygraną, jeszcze nie wiedząc, że była pozorna… Pamiętasz, co było dalej?
LEONIDAS
Nie bardzo, chyba auta zniknęły.
JADWIGA
Na kilka dni… Świętowaliśmy… to jakoś samo tak wyszło. Mieliśmy już w czubach. Zaczęliśmy się kochać… (Leonidas otwiera usta ze zdziwienia) Tak. Kochaliśmy się przez te kilka dni – dzień po dniu. Aż do powrotu twojej żony i córek. Wtedy rozstaliśmy się… Powiedziałeś, że masz rodzinę i nie chcesz jej rozbijać, że właściwie kochasz swoją żonę… Po prostu – dałeś mi znać, że między nami skończone… Przestraszyłeś się…
LEONIDAS
Mówili mi… mówili, że miałem kochankę, a ja temu nie mogłem uwierzyć. Przypominam sobie coś… nic w konkrecie jeszcze… W mordę, to miarodajnie bezstronnie bezsporne.
JADWIGA
Ja przyjęłam to po męsku. W końcu Anastazja była moją przyjaciółką… Musisz wiedzieć, że się wtedy w tobie zakochałam.
LEONIDAS
Byłem chamem, dałem ci jakieś nadzieje…
JADWIGA
Nie… dobrze się z sobą bawiliśmy. Stosunek seksualny nie jest zdrożną rzeczą pomiędzy dorosłymi ludźmi.
LEONIDAS
No… ale… Przestraszyłem się…?
JADWIGA
Szkoda, że to musiało się skończyć… Przestraszyłeś się impotencji.
LEONIDAS
Impotencji?
JADWIGA
Ach, takiego zmalenia. Nie wypełnionego robaczka, sieroty błąkającego się pomiędzy kolumnami. Do brzucha, w schron, bez kasku, bez siły ramienia kowalskiego. To nic nie było, to złuda, szkoda jej.
LEONIDAS
Dobrze, że ty to tak przyjmujesz… Jej… Nie wiem, jak to przyjęła Anastazja. Powiedziałem jej o tym?
JADWIGA
Chyba nie zdążyłeś… Miałeś jej o tym powiedzieć następnego dnia – lepiej zachować to dla siebie, mówiłeś. Następnego dnia okazało się, że Rafał z Lekarzem wyszli z aresztu. Musiałeś późno wrócić, nie widziałam twego auta. Obudziły mnie sygnały wozów policyjnych. Zostałeś aresztowany i oskarżony o morderstwo rodziny… Wypuszczono cię po kilku dniach. Oskarżenie nie miało niezbitych dowodów… Podobno czas zgonu najmłodszej córki mógł się pokryć z twym przypuszczalnym powrotem. Anastazja i Lamia zmarły jak jeszcze byłeś w biurze.
LEONIDAS
A bijatyka? Podobno były ślady mojej z kimś bijatyki.
JADWIGA
Jak cię zwolnili, przyjechałeś do mnie… Byłeś pijany.
LEONIDAS
O mewko, kapłanko miłości, motylku nocny, pamiętam, byłem pijany i… przepraszam.
JADWIGA
Tak, wziąłeś mnie bez mojej zgody… Musisz wiedzieć, że miałam wtedy płodne dni. Adaś jest twoim synem.
LEONIDAS
Nie… przepraszam.
JADWIGA
Nie przepraszaj, mamy syna…
LEONIDAS
Tak – przepraszam… mamy syna?
JADWIGA
(robi znak głową: w bok i w dół) Wiesz, co mi powiedziałeś wtedy… że biłeś się z facetem w masce. Broń mu wytrąciłeś i wtedy Ondyna, ona jeszcze żyła, strzeliła kilka razy do napastnika. Niestety spudłowała i ciebie postrzeliła. Później widocznie broń podłożyli w ręce Anastazji.
LEONIDAS
(wzburzony) Mam, wrócił… projektor ruszył w głowie… Mam ochłapy krwawych zdjęć, za które zemszczę się z całą świadomością… Zabiję… czuję w sobie potwora, którym się dopiero stanę.
JADWIGA
Czekaj, nie możesz się pozbawić przeznaczenia.
LEONIDAS
Nie zważam.
JADWIGA
Musisz. Masz syna i przyszłość do usnucia. Niech wiatr, którym uniesiony popłynąłeś w przeszłość, zaniesie cię i nas, nas wszystkich, w regiony odnowy… Miałeś mnie posłuchać. Teraz tym bardziej, gdy już wiesz o synu. Chodź, wypełnisz krok według moich słów. Bądź narzędziem mych myśli, a inni będą narzędziami twych myśli.
(wychodzą)
Scena druga
CZŁOWIEK W MASCE
(wpada na scenę) Kolejna rewolucja. (zdejmuje maskę – ma drugą pod spodem, niech będzie fikuśna)
CZŁOWIEK W MASCE
(wchodzi innymi drzwiami) Co za czasy. (dostrzega pierwszego) Co za cudowne czasy.
CZŁOWIEK W MASCE
(wchodzi kolejnymi drzwiami) Jedło, pierbolło i trzacło na sałego. Piuknie, cędownie.
CZŁOWIEK W MASCE
Tak, tak, ale gdy się nie przyłączymy, to nas wytną. (ściąga maskę – to Staruszek)
CZŁOWIEK W MASCE
Wycną do tna atawah… hę. (zdziera maskę – to Aktywistka. Postacie są te same, ale lekko zmienione) W zięby mi coś wlaźlo.
STARUSZEK
Wyjrzyj przez drzwi – czy zbliżają się już?
AKTYWISTKA
(wygląda) Ehę, orszak władcy się zbliża.
STARUSZEK
(dołącza do niej i też wygląda – zamykają drzwi) Pewnego popołudnia…
CZŁOWIEK W FIKUŚNEJ MASCE
Ja się wyłączę w kontrapunkty – mam przechlapane i tak. (odchodzi gdzieś na bok i znika, wtapia się w tło)
(pauza)
AKTYWISTKA
Co, co człowieku…? Co? – pewnego popołudnia.
STARUSZEK
Właśnie nie wiem, czy to było popołudniem, czy w nocy.
AKTYWISTKA
Aha.
STARUSZEK
Widziałem go przez okno. Cynik, bawidamek, po prostu chirurg na żywym ciele człowieczym. Wyszedł z więzienia i stał się więzieniem. Więźniem, mózgiem i hegemonem świata.
AKTYWISTKA
Dla was starych ten skrawek, to od razu cały świat.
STARUSZEK
Od czegoś się zaczyna.
AKTYWISTKA
Pierdu, pierdu co – łajno takie samo co wszędzie? O to ci chodzi? Gdzie im do całego świata.
STARUSZEK
Takie idee się rozchodzą i prędzej czy później inni też je chcą wypróbować.
AKTYWISTKA
Ale żeś się uzbroił w słowa. Wwy-świetność do zauważenia nawet w ciemnościach.
STARUSZEK
Ja wiem, że on nie jest tak czysty i nieobciążony. Jednak nowy – w tym się liczy najbardziej.
AKTYWISTKA
Jak odrestaurowana kobieta lekkich obyczajów.
STARUSZEK
Prędzej ciężkich obyczajów.
(Aktywistka pęka ze śmiechu – przerywa, dopiero jak wchodzi orszak z niesionymi na fotelach-tronach Leonidasem i Jadwigą. Całą grupę zamykają prowadzeni więźniowie: Lekarz i Rafał)
JADWIGA
Więźniów wprowadźcie tam. (Wyrosłe Dziecko i Gruba Matrona – ich postacie, jak i wszystkie, są deczko zmienione – wpychają więźniów do pentagonu i zamykają drzwi) Adasiu, stań po lewej stronie ojca, jak ja stoję po prawej. (Adaś wykonuje polecenie) No mężu, możesz zaczynać sąd.
LEONIDAS
Nie uważam, że jestem do tego władny. To powinien być prawdziwy sąd… Mnie nie wolno tak szafować prymatem – prezesury – egidy.
JADWIGA
Ty jesteś najwyższym sędzią. Powinieneś więc ich skazać.
LEONIDAS
A proces sądowy, oskarżenie, obrona?
JADWIGA
Twoje słowo starczy za wszystko… Więc śmierć.
LEONIDAS
No, nie wiem.
JADWIGA
Śmierć, śmierć, śmierć.
LEONIDAS
Zastanowię się.
JADWIGA
Nie możesz zwlekać… Ludu, czy władca może zwlekać z wydaniem sądu?!
LUD
Nie, nie może zwlekać!
JADWIGA
Więc śmierć, śmierć, śmierć!
LUD
Śmierć, śmierć, śmierć!!!
LEONIDAS
Coś mi tu nie gra. Mówiłaś, że moje słowo starczy za wszystko, zatem chcę to przemyśleć.
JADWIGA
W tym aspekcie jesteś bezsilny. Nie masz władania nad chęcią ludu. Sam mówiłeś, że chcesz tylko tego, co lud chce.
LEONIDAS
Poprawnie ujmując, chcę wszystkiego co najlepsze dla ludu.
JADWIGA
To to samo.
LEONIDAS
Co mam do wyboru?
JADWIGA
Ogłosić śmierć.
LEONIDAS
Nie przypadkiem należy – do mnie należy ogłoszenie wyroku.
JADWIGA
Jak zwał, tak zwał.
LEONIDAS
(przypatruje się Adasiowi) Chodź tu do mnie bliżej. Jaki ty duży. Klęknij przede mną, chcę się tobie przyjrzeć. (Adaś klęka – Leonidas mówi na ucho do Jadwigi, jednak wszyscy to słyszą) W czasie mojego gwałtu na tobie się począł?
JADWIGA
(cicho) A co?
LEONIDAS
Czemu taki duży?
JADWIGA
Teraz tak dzieci rosną.
LEONIDAS
I dziewięcioletni chłopcy mają pod trzydziestkę?
JADWIGA
Nie odwracaj kota ogonem. Wydaj wyrok!
LEONIDAS
Jeśli mam do wyboru śmierć. Hm, hm… To… mój wyrok brzmi… Odzyskują wolność!!
JADWIGA
Co?! Oni zabili ci naród i dzieci jego…! Ty… ty słaby człowieku.
(okrzyki niezadowolenia wśród ludu)
LEONIDAS
Tak, mają odzyskać wolność! Wypuście ich…! (więźniowie zostają wypuszczeni – widząc niezadowolenie mas, szybko uciekają) Jakbyś pozwoliła sądzić ich przez prawdziwy sąd, to może dostaliby ciężkie więzienie do końca swych dni.
JADWIGA
Tylko śmierć.
LEONIDAS
Jakby takie było prawo i jakby tak sąd zasądził.
JADWIGA
Słabeusz.
LEONIDAS
Wiesz z jakim programem szedłem po władzę… że umożliwię władzę i sądzenie innym.
JADWIGA
Ale z twoim dożywotnim przewodniczeniem.
LEONIDAS
Tak, boś mi to podsunęła.
JADWIGA
Jak się jest u władzy, to już nie obowiązują obietnice. Stanowi się nowe prawo… I wypełnia się je do szpiku kości.
LEONIDAS
Nie przesadzaj, tak nigdy nie jest. Świat dyktuje warunki. To już nie wieki, w których władza była absolutna. Ja też… trochę przesadziłem… i wiedziałem o tym, ale czego się nie robi dla władzy. Chciałem powiedzieć, dla ideałów. Władza ideałów nie jest sprzecznością.
JADWIGA
Jesteś głupcem. Dobra władza to władza idealna.
(Leonidas uderza w twarz Adasia, który stale przed nim klęczy)
ADAŚ
Aua… Dlaczego?
LEONIDAS
Wyrok najwyższego sądu brzmi, że wyrosłeś za szybko.
JADWIGA
Nie zrobisz tym na mnie wrażenia.
(Leonidas uderza w twarz Adasia)
ADAŚ
Auu… A tym razem dlaczego?
LEONIDAS
Nie pyta się władcy, bez zapytania, czy się można zapytać. Dlatego trzeba wyrównać rachunek. (znów uderza go w twarz – mocniej)
ADAŚ
Aua, aua, aua.
JADWIGA
Nie zrobisz tym na mnie wrażenia – żadnego.
(Adaś znów dostaje w twarz)
LEONIDAS
W ogóle się nie odzywać jak władca nie zezwala.
ADAŚ
(mimo ostrzeżenia, nie wytrzymuje bólu) Auuua.
(po kolejnym razie od Leonidasa, przewraca się i chlipie na podłodze)
JADWIGA
Nic, a nic.
LEONIDAS
(pociąga nosem) Takaś, twardaś, a Adaś, piciu-piciu, tam kwili. (zaciera ręce) Po to objąłem władzę, żeby każda klasa… Tylko, czy ty mnie zrozumiesz. Klas nie da się zlikwidować, zawsze zostaną jakieś klasy. Choćby społeczeństwo podzieliło się na pół – zawsze klasy. I tak od pierwszej klasy do końca szkoły i do końca świata – od antypodów po szczyty i krawędzie z dolin. Jedna u góry, druga na dole. Zawsze ktoś u władzy i ktoś rządzony. A ja chciałbym, aby te klasy wymieniały się bez rewolucji. Nie w wyborach, to już przestarzałe. Wylosujemy, która, kiedy i po kolei…
JADWIGA
(z powątpiewaniem) Według ciebie kucharki albo grabarze, lub profesorkowie, co gorsza, najgorsi z nich, w filozofii wyuzdani – nadają się wyśmienicie do rządzenia? To kanał byłby, nie życie. Gdzie byłaby ścieżka do wciągnięcia? Według nich byłaby to tylko podróba – ideał nie ma prawa się tu zrealizować. Jeśli nie piekło, to pustka czyśćca by nas spowijała.
(pauza)
LEONIDAS
Eech… A ja bym tym dyrygował z boku. I dopatrywał, gdyby jakiś przekręt chciano zrobić. Kapujesz… nie psujesz, lecz knujesz, sznurujesz, związujesz, naprawiasz.
JADWIGA
(kpi) Zawiązujesz, zamurowujesz, zamykasz – w łóżku kajdanki… Słyszycie?! Czy lud słyszy?! (lud się burzy – huczy i pojękuje) Kto się z tym, jak ja, nie zgadza?! Z tym, co powiedział władca?!
LUD (z rzadka i pojedynczo)
A o co chodzi? My tego nie rozumiemy. To do niczego… On będzie se pierdział w stołek, a my mamy się zajechać… Nikt nie będzie miał wtedy władzy… On będzie miał.
JADWIGA
Podnieście ręce, kto przeciwko?! (wyłania się las rąk – niech w tym momencie zaświecą się w ich rękach żarówki. Las rąk z wolna opada i pozostają raptem trzy wzniesione ręce – trzy żarówki się świecą, reszta gaśnie) (zła) No dobrze. (zeskakuje z tronu-fotela) Chodźcie za mną. (wyciąga z tłumu trzy osoby z brzegu – obojętnie które – i idzie z nimi w kierunku drzwi)
LEONIDAS
A ty dokąd?!
JADWIGA
Zemścić się na tamtych – jak ty nie potrafisz. (opuszcza z nimi scenę)
LEONIDAS
(odgania się – ruch powtarza za nim cały pozostały lud – mogą znów zapalić się żarówki w ich rękach, po chwili gasną) Pieprzone muchy…! Czy ktoś wie, dlaczego jest ich tu tak dużo?! Musi się coś rozkładać w pobliżu.
PARA KOCHANKÓW
(nie są już zszyci – trzymają się za ręce) Dom stoi na cmentarzu.
MŁODY
Tu chowano w ostatnim czasie wszystkie ofiary każdej władzy. Tu mój brat leży. Młody, tak jak ja się nazywał.
LEONIDAS
Jak, co?
MŁODY
Nazywał się tak jak ja – Młody. (do siebie) Nie miałem brata – jakbym miał, to by tu leżał. Taki jeden był podobny do mego brata.
CZŁOWIEK W MASCE
(który, jak wchodził orszak, zdjął maskę, ale miał pod spodem drugą – to oczywiście nie ten sam, który miał fikuśną) Tu od dziesięciu lat chowa się ofiary skrytobójstwa i jawnych morderstw, na politykach i opozycji. Tu jest grób wszystkich zaginionych, których władza nie lubiła i tych ulubionych władzy, których następna władza nie ścierpiała.
LEONIDAS
Cały naród… i jego dzieci.
ŁATWA DZIEWCZYNA
Kraj tu leży pochowany i kraju tego dzieci.
LUCYFER Z PIEKŁA
(pojawia się na linie i znika) To Anastazja, Lamia i Ondyna.
ANASTAZJA
(w woalu przemyka przez scenę) Chciałeś, żebym zmartwychwstała – mogłam jedynie w twych snach.
LEONIDAS
Anastazja – kobieta wskrzeszona.
LAMIA i ONDYNA
(w woalach, przemykają przez scenę, tańcząc – dzielą każde zdanie po połowie na siebie) Nie urosły nam piersi – jak tego chciałyśmy. Chciałyśmy na nich – odżywić cały naród. Dać im trochę – z nich szczęśliwości. Ojca do groty zwabić – za pajęczą nicią wejścia. Nam radość z życia – miała tylko przyświecać. Przyświeca udręka – niezrealizowanych pożądań. Upiorne to – bo upiorami jesteśmy. Jesteśmy Onana snami – pragnieniami zgwałconych – roszczeniami zblazowanych – władzy ideałami – wyjściem ostatecznym – na przekór braku alternatyw – na przekór braku wyjścia – drzwiami jesteśmy – za którymi jest to samo – co przed drzwiami – i wszystko dla taty – i mamy… Już mamy nie mamy – reszta spoczywa na dnie – gorszego cmentarzyska. Jak cudownie – zupełna egzaltacja. Nic na poważnie – mam rozstrój śmiechawki, ha-ha-ha-ha. (znikają)
LEONIDAS
Ja pierdolę…! Odzyskałem do końca pamięć… Ja pierdolę!
LUCYFER Z PIEKŁA (z offu)
No, kurka wodna, to są jaja. (szkolny dzwonek) Kurka, znowu wykład.
(tłum się rozchodzi – Młody coś szepcze Adasiowi)
LEONIDAS
Możecie się rozejść… (nikt nie zwraca na niego uwagi – na scenie zostają tylko on i Adaś, który podniósł się na kolana) A ty co, bekso? Nie jesteś moim synem. Ty jakiś obcy, na kogoś… takiego… obcego mi wyglądasz. Nie podobny jesteś ani do matki, ani do nikogo. (daje mu w pysk) Ktoś tu musi być winny za wszystko – będziesz nim ty.
ADAŚ
(podnosi się z kolan i chociaż chce mu się płakać, przełamuje się i podnosi pięść – jąka się) Dadadaać ci w ry-ryj? (Leonidas zeskakuje z tronu-fotela) Ja-jajak chcesz to-to ci da-dadam.
LEONIDAS
Możesz się oddalić. (tamten nie reaguje) Ja muszę coś załatwić… na mieście. (wychodzi, oglądając się za siebie) Popilnuj tu wszystkiego, żeby nie rozkradli. (znika za drzwiami)
(Adaś ładuje się na jego tron butami – rozpina spodnie i kuca)
ADAŚ
Miejsce, gdzie władca piechotą chodzi. (śmieje się dziko – takim przerywanym śmiechem – w końcu napina się w sobie i… ulga rozlewa się po twarzy) One, two, three – wydałem edykt.
(wyciemnienie)
Scena trzecia (ostatecznie nieostateczny finał)
(jeden centralny tron-fotel – na nim Jadwiga – jest w króciutkiej i prześwitującej halce, bez bielizny – ma przerzucony przez ramiona monarszy, czerwono-czarny płaszcz, obszyty od góry futrem, przeszywany złotymi nićmi, guzami klejnotów i czym tam jeszcze – płaszcz zakrywa jedynie jej ramiona, więc widać jej nagość – nagość może być iluzoryczna: malunek, frasunek, strój imitujący – raz nogi ma rozłożone, wtedy widać jej srom – raz zarzuca nogę na nogę i kiwając, wyciąga ją ku zjawiającym się petentom-wyznawcom)
(Leonidas pojawia się z lewej strony i stojąc z boku, patrzy i komentuje)
LEONIDAS
Władczyni, królowa, cesarzowa zachodów i wschodów… Patrzcie, jaka jest piękna… Wyuzdana nieziemsko… O, zjawiają się jej poddani…
(wchodzi Młody i oferuje Jadwidze obraz – to właściwie lustro, srebrna błona wewnątrz płótna)
MŁODY
(z pochyloną głową) Dla ciebie pani, to twój autoportret… Przepraszam, przejęzyczyłem się. To mój portret dla ciebie – twój portret pani. (wręcza jej płótno)
JADWIGA
(rozwija płótno) Tiii… To ja? Taka mało podobna… choć zalotna w seksapilu. (upuszcza rulon i rozkłada nogi – po czym, po chwili, zakłada jedną na drugą) Dobrze, dobrze… no.
MŁODY
Mam (klęka) pocałować… stópkę…? Czy mogę…?
JADWIGA
Możesz – możesz odejść.
(wchodzi Ksiądz – Jadwiga powraca do pozycji wcześniejszej i będzie wykonywała, niemal dokładnie, te same ruchy i gesty – do wszystkich wyznawców)
KSIĄDZ
Pani, twój wyznawca wyznaje (chyli głowę), że dał z siebie wszystko.
JADWIGA
No, no, hi, hi, ti, ti, no, no… no, noo.
KSIĄDZ
Poemat na jej cześć… (wręcza jej zabazgraną deskę klozetową) To drugie, krótsze, to hymn.
JADWIGA
(otwiera i zamyka ,,deskę” – czyta) Ti, ti, hi, hi, no, no… Mgła nad oczyma… Piersi kobiece… Sny napowietrzne… Zmysłów spotkanie… Uwiąd i wyuzdanie… Ti, ti, noo… W tęczy-obręczy, seks na schodach w powikłaniu szkieł… Uchronienie zmysłów przetrwania… Ti, hi-hi, ti… Do końca świata o świcie… No, no… (upuszcza deskę po drugiej stronie fotela) Nio, nio…no… (kiwa nóżką) No!
KSIĄDZ
(klęka – pochyla się i wyciąga łapkę po stópkę) Mniam, mniam.
JADWIGA
Mniam, mniam. (ściąga gwałtownie nogę) Możesz się zmyć… No idź już, idź sobie.
LEONIDAS
Jej osoba, ta… jak się rozwala na siedzisku.
(wchodzi Staruszek i drżącymi rękami wręcza Jadwidze jakąś strasznie skomplikowaną maszynkę – to może być wnętrze rozebranego i okropnie skomplikowanego zegara, lub coś fantastyczniejszego)
STARUSZEK
Rzeźba pani… pani rzeźba… rzeźbiona pani… pani wyrzeźbiona…
[…]
Jerzy Juls Podkowik
Utworu nie można rozpowszechniać – zamieszczonej całości, ani fragmentów – wykorzystywać bezpłatnie (np. darmowe pokazy, inne), czy płatnie (druk, audycja, inne) – ani zarabiać w żaden inny sposób bez zgody autora. Inaczej mówiąc:
,,Tu – na tej stronie, gdzie jest zamieszczony – można go przeczytać i polecić innym, jeśli się spodoba. Na przedruk w celach komercyjnych, czy jakichkolwiek innych – autor nie wyraża zgody osobom sobie nieznanym i bez podpisanej umowy. Umieszczenie utworu – przez autora – na stronie internetowej nie zwalnia od odpowiedzialności prawnej tych, którzy naruszą prawa autorskie.”
Poza tym, utwór nie będzie zamieszczony w całości co, sądzę, do jakiegoś stopnia skutecznie, zapobiegnie nieprawnym próbom jego wykorzystania.