Karton

(fragment – 4/5)


Pape Erlitter nie obudził się w dobrym humorze. Nie dość, że późno, to i z bólem głowy. Nie zastanawiając się długo, łyknął sowicie ze szklanki wczorajszej herbaty, pomagając tabletce przemieścić się przez zasuszone gardło. Trochę skrzywiony ruszył na spotkanie z gorącym prysznicem. Skrzywiony na ciele, na twarzy i w duszy. Dusza odrobinę skrzywiona, wciąż jednakże pozostawała w zaciemnieniu. Nieaktywna – ponad tę miarę swobodnego odbierania błysków i smug: otoczenia i rzadkich myśli. Zostawiając całą resztę automatyzmowi, który przez lata wypracował z poświęceniem.

Było późno. Zapadł już zmrok. A jego automat niosło w świat – taki program. Więc nie namyślając się długo, zapalił papierosa, a że umysł nie został jeszcze pobudzony, instynktownie spakował do kieszeni kurtki papierosy i zapalniczkę i wyszedł z domu.

Nie lubił swojego mieszkania. Nie lubił go dość często i, jak dzisiaj, szybko zostawiał tę zimną klitkę za sobą – szedł gdzieś przed siebie. Ale lubił wtapiać się w ten mały pokoik, łazienkę i kuchnię, gdy był zmęczony i trzeba było się gdzieś przespać, odpocząć, podziać na chwilkę. Albo, jak się czasem zdarzało, coś przemyśleć, nie pokazywać się, dać odpór światu w cichości swoich niezadbanych ścian. Wtedy bywało, że zapadał się w nim na kilka dni, a czasem i tygodni. Nie miał nikogo ani niczego, co mogłoby rozświetlić, rozgrzać kąty i przestrzenie pomiędzy – dlatego nazywał je zimną klitką. Niejednokrotnie przemarznięty szukał i zdążał do tej zimnej klitki, aby się w niej ogrzać, odtajać, wysuszyć, odżyć – i, jak już, to z innymi przymiotnikami na myśli.

Czytaj dalej