Brodzący – Skowyt gwarnego targowiska

(fragment – 4/5)

1-duzy

 

Wyszedłem ze szpitala.

Wczoraj.

Mam dojść do siebie w poszpitalnym lazarecie dla kuracjuszy – ale jak tu dojść do siebie bez uporządkowania myśli. Nie wiem nawet, jak długo tam byłem. Nie miałem głowy o to zapytać. Ze szpitala pamiętam jako tako, dwa ostatnie dni. Nie, żebym był ciężko ranny albo w ogóle jakoś poważnie. Trochę potłuczeń, siniaków, zadrapań. To tu, to tam zdarta do mięśni skóra, jakieś lekkie draśnięcia, przecięty policzek pod prawym okiem, wybity kciuk lewej ręki i wskazujący prawej, i oparzona skóra na prawym przedramieniu. Zwichnięta prawa kostka też niczym szczególnym jak na szpital polowy nie była. Już prawie mogłem opierać się na tej nodze całym ciężarem ciała. Jedynie wzrok od czasu do czasu zachodził dezinformacyjną mgłą – pozbawiającą spójności zmysły – i oprócz niejasnych pomroczności konturów łóżek, ścian, okien i przesuwających się cieni postaci, nic kompletnie nie mogłem dostrzec. Coraz krótsze tego przypadki przejawiały się ostrym podrażnieniem oczu i obfitymi łzami.

Od dzisiejszej wizyty oficera, który, podobno, i to nie pierwszy już raz, chciał się dowiedzieć ode mnie o przebiegu akcji tego feralnego dnia (poprzednich jego wizyt zupełnie nie pamiętam – musiały się one odbyć jeszcze w szpitalu, co najmniej przed czterema dniami). Niewiele mogłem mu, na teraz, powiedzieć. Wiem tylko od niego, że zanim stanę przed komisją mam tu dojść do siebie i w miarę możliwości uporządkować wspomnienia.

Czytaj dalej