Chandra z upadku swobody

Nad miastem zawisły dysonanse

A mrok, że aż się ruszyć boję

Niby taki malec, passe…

Ten świat obok, a rośnie

.

Jak parzoną herbatą, naciąga mną pokój

Kurczę się w kolejnych fazach zanikania

Świat ma tylko dwa wymiary, tu i wokół

Tamten kaliber i wnętrze mego mieszkania

.

Wszak powietrze jest już samą mgłą

Tak że oczy zachodzą mi parą

Nie ma tam, nie ma tu

Jest tutam i jest tamtu

Od uniesień oddech robi się o ciut za ciężki

W ciemnej i dusznej, stojącej wieczności

.

Dzień zaczął uciekać w bezładnej marszrucie

To — kolorowe ptaki rozbijały się na drzewach

To (na klatce) — zbłąkane duchy mozolnie schodziły po schodach

Rozciągając stare peleryny, niczym sieci łowcze

.

Sidła otwieranych ust wypuszczały strachy

Huhu! — spietrane, wilgotne ręce łapały za zasłony

By w napięciu śledzić za oknem wrogie ruchy

Wstrzymując sprzeciw napiętej już struny

.

Patrzę po dachach, spoglądam w chmury

Wyczekuję ognia ze słońca, żądam wiatru wyrównującego góry

Chwytam oddech, łapczywie rozwieram usta

Na ulicy leżą bezbronni! — pobici, zabici!

Chłopcy i dziewczęta, starcy i dzieci — skatowani, niewinni!

Dusza z tego bestialstwa robi się wulkanicznie pusta

.

I teraz krzyczę

Twarz na żywioły wystawiam

Chcę zniszczenia Demona — wołam — niechaj zły w piekle skona!!!

Niech spadnie w najgłębsze Tartary!!!

Niech go nie ominą najgorsze kary!!!

Zatem rozkazuję, niech wleci w dziurę bez wyjścia z tej dziury!!!

Zatem z rozkazu, niechaj w samotności sam sobie zadaje tortury!!!

.

Wcześniej mi się wydawało

Iż prywatnie, osobno mam mój świat, ten większy

A na zewnątrz był, w całości, ten mniejszy

Zatem w kupie nas zbywało

.

Takich jak ja było więcej, raczej nie myśleliśmy o współziomkach

Zamykaliśmy się w naszych więzieniach, myśląc, że jesteśmy w zamkach

Obywateli niejednokrotnie policja bez pardonu pałowała

Kto miałby się jej przeciwstawić, gdy się reszta po domach chowała

.

A tu, szarymi i żółtymi dymami, zasnute jest już całe miasto

Ulice przepadają w bezdusznych czeluściach

Czy umrzeć jest tak łatwo, czy też nie tak łatwo…

Komu dziś będzie sprzyjać gwiazda szczęścia…

.

Ostre, szaleńcze wizgi przewalają się przestworami

Samotne wilki polują na dzieci, jakby one były potworami

.

Paweł już w oknie nie siedzi

Wypadł… i tam na jezdni leży

Kiedy wyczekiwał na słoneczny płomień, na huragan

Zaopiekował się nim kosmiczny bałagan

.

Spośród krążących w górze gwiazd

Jedna gwałtownie upadła — roztrzaskując mu twarz

Świat do tej pory miał tylko dwa kalibry

Opresję snajperską — i wszelką inną — kontra bezbronność ofiary

.

Paweł odpadł, zgnieciony metaliczną osą!

Całego jaszczurczego rodu jednak nie wykoszą!

.

Ktoś inny teraz krzyczy

Ktoś inny swą twarz na żywioł wystawia

Też chce zniszczenia

Oj biada wam — stworzyciele wrogów — biada!

.

Nie tylko on chce zniszczyć Demona

Schodzą się inni, grupują, moc swą czują

Jeszcze chwila, wzniosą pięści i do was poszybują

Gdy się ich głos w naszych uszach wykrystalizuje

Moc niepodważalnego sądu się ukonstytuuje

.

A oni wołają i wołają

Demony zła w ten sposób ścigając (to jedynie magiczna symbolika, w słownych znakach wyrażona):

«Niechaj zły w piekle skona!!!

Niech spadnie w najgłębsze Tartary!!!

Niech go nie ominą najgorsze kary!!!»

.

Swobodnych obywateli coraz to więcej i więcej

Na wolny plac przybiegają, bez trudu w masie przybierając

Ich krzyk się niesie, od ziemi do ziemi:

«Zatem rozkazujemy!

I tego dopilnujemy!

Niech i jego poplecznicy!

Wlecą w dziurę — bez wyjścia z tej dziury!!!

Zatem z rozkazu!

Wykonanie wyroku odbędzie się od razu!

Wszyscy zła fanatycy!

Sami sobie będą zadawać tortury!!!»

_

Thin Masque


Dodaj komentarz