GUZIK W GŁOWIE

 

GUZIK W GŁOWIE

(Nieprzeliczone Spotkania Na Stopniu

Możliwości Odczarowania Skarbu)

Dramat w trzech (p)aktach

*****

Didaskalia mogą być niezbędnymi imponderabiliami i urastać niemal do dogmatów – równie dobrze niepotrzebnymi ,,przeszkadzajkami”, które bez bólu się usuwa. Tak samo łatwo szatkuje się sceny i całe partie dialogów – byle bez zguby coś osiągnąć!

*****

     OSOBY:

  MĄŻ

  ŻONA

  ROZALIA / ROZALIA BIS

  BABCIA I

  BABCIA II

  DZIADEK I

  DZIADEK II

  BUBEK

  Manifestanci – w kolejności pojawiania się na scenie:

  AL – Anty Lesbijstwo

  AK – Anty Kurwiarstwo

  AP – Anty Patrioci

  AW – Anty Wyznaniowcy

  AG – Anty Gejowstwo

  APA – Anty Partia

  APE – Anty Pedofilstwo

  i inni.

 

 


     AKT I

Aura jasna – niczym nieprzygłuszona. Kolory czyste – gdzieniegdzie w odcieniach zielonych.

     Scena pierwsza

MĄŻ

Gdzie był?

ŻONA

Kto?

MĄŻ

No, on.

ŻONA

Jaki on?

MĄŻ

Przestań, myślisz, że nie wiem, co za moimi plecami planujesz i co spiskujesz.

ŻONA

O co ci chodzi?

MĄŻ

Gdzie go znalazłaś?

ŻONA

Nie wiem, o czym mówisz.

MĄŻ

O mężu dla Rozalii.

ŻONA

Ee… To nic takiego. (szybko) To nic pewnego.

MĄŻ

Mój kandydat się nie liczy? Postawiłaś na nim krzyżyk, tak? A kto jest głową rodziny? Moje zdanie się już nie liczy?

ŻONA

Nie przywiązywałabym do tego żadnego znaczenia. Mój kochany mężu, nie wiadomo czy się spodoba Rozalii… Obawiam się, że jest z tym problem.

MĄŻ

A mój…?

ŻONA

Nie przywiązywałabym do tego, na twoim miejscu, żadnego znaczenia… absolutnie żadnej wagi. To tylko kandydat. Przyjdzie sobie, (do siebie) albo i nie przyjdzie… i zobaczymy.

MĄŻ

My?

ŻONA

No, a kto?

MĄŻ

A mój kandydat?

ŻONA

Zostawiłabym go na twoim miejscu. Z kimś takim nie pokazałabym się na ulicy ani w towarzystwie. Chciałbyś się z nim pokazywać, na ulicę wychodzić, afiszować w miejscach publicznych, czy w zamkniętych kręgach znajomych? No powiedz.

MĄŻ

To nie ma nic do rzeczy. Ja za niego nie wychodzę. Bo w takim razie… (zamyśla się)

ŻONA

No widzisz, no widzisz. Chłopaka byś nie obrócił, dopóki nie zapadnie zmrok. Sam teraz widzisz.

MĄŻ

Uhm…

ŻONA

Tańczyć… tańczyć to on na pewno nie umie. Nie umie śpiewać, recytować, ładnie mówić. Nie mówiąc już o deklamacji… No co się śmiejesz? To bardzo ważne, ładnie deklamować, wysławiać się poprawnie. Grać na scenie poważne i niepoważne role.

MĄŻ

Hmm. Nie śmieję się, tylko zastanawiam.

ŻONA

To wyższa szkoła jazdy. To trzeba umieć. Mówić wprost i nie wprost. Mówić od siebie i nie za siebie. Mówić ładnie brzydkie rzeczy i mówić brzydko ładne rzeczy. Kłamać tak, że ci wierzą i sprzedawać prawdę, w którą ci nie uwierzą. To drugie jest ważne, wtedy gdy ktoś jest chory. Albo opowiadać, nie chciałbyś, chciałbyś. Ten mój nudził się okropnie i tak sobie, od słowa do słowa… To go zaczepiłam. Pobrykać by się chciało, pomyślałam. To, czemu nie mógłby pobrykać z Rozalią.

MĄŻ

(kiwa podniesionym palcem) Yy, yy, y.

ŻONA

Ja to już sobie z nim pobrykałam, wiec czemu nie mogłaby Rozalia? Prawda? Tak na dłużej… I ja…

MĄŻ

Ee.

ŻONA

Ty się na tym nie znasz. To ćwiczenia dobre dla ciała i dla imaginacji.

MĄŻ

Aha. No i… kiedy ma się zjawić?

ŻONA

I tu jest problem. Nie wiem, czy nie wyjechał.

MĄŻ

Za granicę? Wszyscy spieprzają za granicę, a ci zza granicy spieprzają do nas.

ŻONA

A bo ja wiem, może i za granicę. Właśnie nie wiem, czy wyjechał, czy nie. Byłam z nim umówiona, ale się nie zjawił. (chwyta się za głowę) Ojej, teraz sobie przypomniałam, że napisał do mnie list, a ja go jeszcze nie otwarłam.

MĄŻ

Gdzie…?

ŻONA

Zostawił w prywatnym mieszkaniu, tam, gdzie mieliśmy się spotkać.

MĄŻ

Nie gdzie zostawił, tylko gdzie jest?

ŻONA

A tu, w torebce.

MĄŻ

To czytaj.

ŻONA

Już, już. (wyjmuje list i czyta – patrzy na męża) To jest tylko dla moich oczu, na głos niemożliwe do odczytania.

MĄŻ

Aha.

ŻONA

Napisał, że jeśli się nie zjawi do dzisiaj, to nic z tego. A to łobuz. Wykorzystać i zniknąć.

MĄŻ

Nikogo jeszcze nie wykorzystał. Na szczęście nie został przedstawiony Rozalii.

ŻONA

Co ty tam wiesz. Wykorzystał mnie… moje zaufanie do niego.

MĄŻ

A to przepraszam… Moment, moment, coś mi tu śmierdzi. Najważniejsza treść jest zawsze ukryta pomiędzy wierszami. (do siebie) Najlepiej powiedzmy, że tych wierszy w ogóle nie ma – wtedy jest treść, jakiej nigdzie nie ma… Mówisz, że wykorzystał twoje zaufanie?

ŻONA

Tak, a co?

MĄŻ

I tu się mylisz kochana. A moje? Moje też wykorzystał, nawet bez mojej świadomości.

ŻONA

Możliwe, możliwe.

MĄŻ

Czyli wykorzystał również moje zaufanie, czyli wykorzystał nasze zaufanie. Ty zawsze tylko moje, moje. A tu chodzi o to, że nasze, nasze. Jesteśmy rodziną, jesteś moją małżonką…

ŻONA

Nie musisz mi tego przypominać, aż za dobrze to znam. (przedrzeźnia) Jesteś głową rodziny.

MĄŻ

No właśnie. Jesteś moją małżonką, więc wszystko dotyczy nas. Każdego z osobna może coś dotyczyć, ale finalnie, ale globalnie, ale tak całościowo wszystkich nas. Całej naszej rodziny. Wykorzystał nas bezczelny smarkacz i przepadł nie wiadomo gdzie.

ŻONA

(cicho) Wiadomo, ale po co ci to wiedzieć, jak i tak z tą wiedzą nic byś nie zrobił… I ja też nic. (do niego) To nie był taki smarkacz. Ma syna w twoim wieku. (w zamyśleniu) Wykorzystał mnie i zniknął. (głośniej) Smarkacz. Małolat. Gnojek.

MĄŻ

I co teraz zrobimy? Mój jest do dupy, miękka kluska z dziurką, a twój przepadł. Znikąd ratunku? Ja córki w nieskończoność nie będę huśtał na kolanach. Mam już swoje lata. Wolę młodsze. Tak, wolę starsze. Nie… Wolałbym mieć wnuki. Córką się pobawić był czas, teraz wolę z oddali i doskoku… To chyba nawet lepiej, że wyjechał. Przecież i tak bym go nie zaakceptował. Nie z mojego był wyboru. Ale pieścić córkę bez końca? Jest zbyt zadziorna, wolę to robić z oddali. I tylko od czasu do czasu.

ŻONA

Tyś zawsze lubił nią manipulować.

MĄŻ

A ty nie?

ŻONA

Ja to inna sprawa. Ja jestem matką, mnie wolno.

MĄŻ

Co ty nie powiesz.

(pauza)

ŻONA

Spotkałam dziś Roberta. (Mąż nie odpowiada) Słyszysz, spotkałam dziś Roberta. Będą go badać na wariografie.

MĄŻ

I po co? I tak im nic nie powie.

ŻONA

Nie o to chodzi, czy im coś powie, czy nie. Ważne, czy to prawda będzie.

MĄŻ

Gówno prawda, ot co im wyjdzie. Przecież nic nie powie, to co im może wyjść?

ŻONA

Nie znasz się. Tak się wyłapuje przestępców ze społeczeństwa.

MĄŻ

I co ci powiedział?

ŻONA

Ale to śmieszne, boki zrywać… Nic wielkiego, tak tylko pogawędziliśmy. Mówił o tym wariografie.

MĄŻ

Ta, ta.

ŻONA

Jesteś śmieszny, zupełnie śmieszny. Myślisz, że to jest takie zabawne. Co z tego, że nie umiem migać. Napisał mi to.

MĄŻ

Ehę.

ŻONA

No co? Napisał palcem w powietrzu, więc przeczytałam. Później jeszcze poprawił palcem na murze i (do siebie i w zastanowieniu) zupełnie co innego odczytałam. (do męża) Wariograf wariografem, a sprawa w sądzie i tak nie przejdzie. To nie jego nasienie, choć bardzo podobne. Mówił, że jeżeli zgodność nie jest stuprocentowa, to mogą się wypchać. Włos na łonie nic nie znaczy, bo przecież mieszkają w tym samym domu. Więc mógł przyfrunąć, przemieścić się, przenieść przy byle okazji na ubranie… Co nie, to jest dobre. Włos przefrunął wprost…

MĄŻ

E, dajże spokój… Ja spotkałem Elę.

ŻONA

O niej nie chcę nic słyszeć.

MĄŻ

Masz od niej pozdrowienia.

ŻONA

Nic nie słyszę. (zaciska palce na uszach) Nie słyszę.

MĄŻ

Mówię, że masz od niej pozdrowienia. Nasz syn chowa się dobrze. Idzie na studia. Nawet nie zgadniesz jakie. Będzie studiował, a nie wiem, chyba egiptologię, albo sumerologię. Nie wiem dokładnie. Słyszysz? Chyba jakąś arabistykę, judaistykę, albo żydokomunę, chyba że enigmatyczne wymieszanie wszelkich tego rodzaju gatunków. Ja na jego miejscu wybrałbym orientalistykę. To zupełnie coś innego i jakże szeroki zakres, obejmujący całe czasy i cały świat, w szczególności czasy prekolumbijskie. Słyszysz?

ŻONA

Nic nie słyszę.

MĄŻ

Mówiła, że przysłane albumy są piękne, a te sukienki w sam raz na nią.

ŻONA

Coo… jakie sukienki?

(mąż milczy)

Jakie sukienki się pytam? Chyba nic jej nie wysyłałeś…? No tak, można się było tego spodziewać.

(pauza)

MĄŻ

Mówiła jeszcze, jeśli mogę wtrącić, że ten masażysta jest w dechę, czy w coś tam.

ŻONA

Chyba w cipę.

MĄŻ

Co?

ŻONA

Nic.

MĄŻ

Czuje się po nim zupełnie odmłodzona. I bardzo ci dziękuje. Mówiła o czymś, czego nie zrozumiałem. Ty powinnaś lepiej to wiedzieć. Że zawsze się w wymiarach zgadzałyście, czy coś takiego. Jakbyście były siostrami, No tak, chyba o to jej chodziło, że zawsze miałyście ten sam wymiar… No, podobny wymiar buta, jakbyście były siostrami.

ŻONA

To chyba niedziwne?

MĄŻ

Co?

ŻONA

To, że jesteśmy siostrami i mamy podobny gust. Lubimy te same rzeczy.

MĄŻ

Ach, tak. Tylko to jakoś w innym znaczeniu brzmiało. Nie wiem. Chodziło o gust? Hm. Trudno było zrozumieć.

ŻONA

Jak tyś mógł ją zrozumieć w czymkolwiek?

MĄŻ

Zwyczajnie. Tyle samo, co ty Roberta. Tylko środkiem wyrazu był jej palec na mym pępku.

ŻONA

Już, już – wystarczy. Możesz to sobie oszczędzić. Nie interesuje mnie nic od niej… Ale, ale, powiedz ty mi. Nie mówiła, gdzie jest tata? Od dawna go nie widziałam. Na pewno go ukryła przede mną. Nie mówiła?

MĄŻ

Nie. Nie lubi o tym wspominać, jak ty za każdym razem, kiedy się z nią spotykam.

ŻONA

Nie wypominaj mi, że do tego codziennie wracam. Zależy mi na tacie. A wokół same tajemnice. Mama nic nie chce powiedzieć.

MĄŻ

Eh. Nie może ci nic powiedzieć, ponieważ leży obok niego.

ŻONA

Co… także zmarła?

MĄŻ

No skąd, są na wczasach na Belize.

ŻONA

Oo – to odetchnęłam.

MĄŻ

W starym, rodzinnym grobowcu… Mają kopczyk, otoczony krawężnikiem i tabliczkę emaliowaną.

ŻONA

Stara prawda głęboko sięga w dół. To korzenie, których nie da się wyciąć. To tradycja, którą się przechowuje, o tu, w sercu. W piersiach jest ukryta i wraz z mlekiem przechodzi na następne pokolenia.

MĄŻ

Coś skisłe musiało być.

ŻONA

Rozrasta się w nas, buduje i podobnie do języka emanuje wieloznacznościami, konstruując się w potężne gmaszysko uzasadnień nieodgadnionych. Chodzimy z tym później w kółko, gacie nam obciąża, majtki są zupełnie wypchane. Nie zrobisz kroku, żeby nie szukać papieru do zapisania i do podtarcia się. Jakże wspaniale ciało się kształtuje i duch wzrasta, umysł eksploduje przypomnieniami. To kultura nasza. Całe dzieciństwo nosi się na garbie. To przecież nie kilka lat – całe wieki. Całe wieki różnych dupereli. Poetów, bohaterów, filozofów i naukowców. Wszystkich tych artystów i odszczepieńców. Ach, strzelić sobie w łeb – jakże to mało przy tamtych. Nawet strzelić sobie w łeb, będzie tyle znaczyć dla kogoś co pyłek na wietrze, przy tamtych. Ach, urodzona jestem do tego, żeby to kultywować. Tak z piersi…

MĄŻ

Wiesz, gdy tak cię słucham, to… Coś skisłe musiało być. Ser, normalnie stary, zepsuty, śmierdzący ser.

ŻONA

Chciałaby dusza do raju.

MĄŻ

Twojego, nie daj boże.

ŻONA

Nie znasz się na tym… I tak ci ślinka cieknie. Widzę, widzę, nie ukryjesz tego wycieraniem.

MĄŻ

Jasne. Taka ta twoja słodka tradycja, że na ich grób nie wybrałaś się ani razu. I nie cieknie mi, nic mi nie cieknie. W szczególności ślina, kiedy wyobrażę sobie, o czym jest mowa.

ŻONA

Robert jest innego zdania.

MĄŻ

Robert jest innego zdania, kiedy nie ma zdania. On jest niemową, a ty nie znasz języka migowego. Te twoje domysły co ci przekazuje lub nie przekazuje, możesz se wsadzić – wiesz gdzie.

ŻONA

Nie wszystko jest mową, co w słowie się obrazuje. Inaczej potrafię odczytać jego przekaz. Na przykład z mowy ciała.

MĄŻ

Patrzcie jaka mądra. (wypina na nią tyłek) A co teraz odczytałaś z mowy ciała?

ŻONA

Fy, e-fy… To ciekawe, że teraz jest tak dużo niemych. Co nie?

MĄŻ

Nie zmieniaj tematu.

ŻONA

Nie zmieniam. To na temat. To bardzo frapujące, że co drugi, co trzeci… Albo i więcej niż co drugi, jest teraz niemową. Nie zastanawia cię to?

MĄŻ

Nie. Jest ich tylu, ilu zawsze było. Zdaje się, że siedem procent społeczeństwa od zawsze była inno-płciowa.

ŻONA

O czym ty gadasz? Ja tu o niemowach, a ty mi tu… o tych… No może masz rację. Zastanowiwszy się, to może masz rację. Siedem procent społeczeństwa potrafi mówić. Z tego siedem potrafi jako tako, z tego siedem lepiej niż jako tako, a z tego siedem dobrze. Później, z tego ostatniego siedmioprocentowego wycinka, siedem potrafi bardzo dobrze, a dalej, kolejne siedem procent wybitnie. Genialnie to już tylko jeden procent z ostatnich siedmiu procent i to też nie zawsze, tylko raz na jakiś czas się taki rodzi. Podobno raz na miliard ludzi w dawnych czasach. Teraz to może raz na sto miliardów.

MĄŻ

Skąd ty masz takie dane? Przecież prawie wszystkie dzieci mówią. Dopiero później się coś dzieje, że dorosłym głos odbiera. To jest spowodowane nadużywaniem strun głosowych i gardła. Te wszystkie głębokie gardła…

ŻONA

Przestań.

MĄŻ

To z nadużywania.

ŻONA

Z nie-do-u-ży-wa-nia.

MĄŻ

Teraz ty przestań.

ŻONA

Nie o tobie mówiłam.

MĄŻ

Znam cię, w tym zawsze jest jakiś przytyk. Takie zaklęte, gdzieś wprzęgnięte, zawoalowane, podmalowane cuś, żeby we mnie trafić szpilą. Malujesz i malujesz – refleksja, myśl, perspektywa, platforma, jakieś twierdzenie, wizja, tu takie didaskalia, tam inne postscriptum, odnośnik, odsyłacz, wstawka, a później teoria, rzut, sformułowanie i sugestia, zawsze wymierzona we mnie. Żeby mi przypierdolić, żebym się nie czuł zbyt pewnie. Żebym się wciąż oglądał za siebie… i przed siebie. Za każdy róg, zanim wyjdę. Ja cię znam. I tu się mylisz jak zawsze. To ty jesteś nie-do-u-żywana. Twój język nie obsłuży…

ŻONA

Przestań bredzić.

MĄŻ

A, mam cię. Twój język nie obsłuży więcej niż kilku… ha, kilku słów, którymi posługujesz się wymiennie i przemiennie. Skrzyżowania, wciąż skrzyżowania! Pętle, mijanki i skrzyżowania. Przejrzałem cię w końcu. Mówię ci o tym od wielu lat. No ale ty mnie nigdy nie słuchasz, bo… Bo skrzyżowania i zapętlenia.

ŻONA

Ja mam skrzyżowania, a ty tunele. Hahaha.

MĄŻ

Co? Co takiego?

ŻONA

Tunele, hahaha. Ciemne, donikąd nieprowadzące, zakutane. Co ten łeb ciężkozbrojnego rycerza. Młotem się posługujesz w swoim krasomówstwie – to jest twoja oracja. Widać, że to tylko apozycja supozycji, najdokładniej marginalia pozorujące fałsz i prawdę. To nie żaden projekt idei, to stereotyp, glosa nie do zinterpretowania, odzywka bez wywodu, błędna informacja, pierworys intencji niemający żadnej optyki, to blekot bezwiednej dekonstrukcji znaczeń… Jedno słówko i pół. Jak ty to mówisz? Półtorej słowa.

MĄŻ

Ja mówię półtorej? Gupia baba.

ŻONA

O, o waśnie, gupia, a porządny człowiek do kobiety powiedziałby głupia. Półtorej inteligenta.

MĄŻ

Ty siebie nie słyszysz, ty siebie nie słyszysz. To normalne i zwyczajne i zawsze tak samo. Mnie coś wytknie, ale siebie nie słyszy.

ŻONA

Półtorej słowa, w półtorej inteligencie.

MĄŻ

He, he, he. Półtorej mądra bez całości. A waśnie, kto powiedział waśnie, co to kurwa w ogóle znaczy? Do mężczyzny i głowy rodziny tak się wypowiadać… Werbalizować mniemanie ocenne – chyba z samooceny, nie mając w tym szczypty orientacji i sprawnego podejścia, pojęcia koncepcyjnego.

ŻONA

Waśnie – to twój sport… spory, wadliwy, kłótliwy…

(wchodzi Rozalia)

MĄŻ

Nie wymiguj się.

ROZALIA

Znowu się kłócicie.

MĄŻ

O nie, skądże znowu.

ŻONA

Nie, córciu, dyskutujemy.

MĄŻ

Roztrząsamy pewne sporne sprawy. Wiesz, dziś NOL, takie UFO nad nami przeleciało. Nad krajem przeleciał pewien obiekt i mówiono w radio, że nawiązano kontakt… Oświadczenie wydano takie, deklarację wspólnych stanowisk i aluzyjną enuncjację.

ŻONA

Pokazywano w telewizji, gdy wysiadali i witano ich chlebem i solą. Tylko że żaden z delegatów nie umiał mówić. Wysłano same niemowy. Zdziwieni obcy powiedzieli do kamery, że w takim razie pomylili planety… Scenariusz im się rypnął, schemat założeń wpadł w dołek i orzeczenie, recenzję wcześniej zaopiniowaną, musieli przekreślić werdyktem: spadamy. Monolog się im urwał we frazie szumów.

MĄŻ

I wzięli i odlecieli.

ROZALIA

A, to, słyszałam. Przylecieli na wybory. Mieli wyrobione zdanie na temat jednego z kandydatów. Nie brali pod uwagę, że kandydat nie ma głosu. Tak im wyszło po delegacji ich witającej… Też słyszałam i czytałam później w gazecie, że na takiego kandydata, to oni nie będą głosować. Kandydat powinien przynajmniej rozumieć mowę, jeśli nawet nie mówi. Pogląd o tym stanowisku mieli z góry wyrobiony, taka dygresja wybiła ich z torów sprostowań. Nie chcieli nic objaśniać, więc odmówili komentarzy. W przypisku zwrócili tylko uwagę, że światopogląd kandydata nie był im wiadomy. Stąd teza i rezolucja: ma mówić, choćby nie rozumiał, co mówi. A Witold Limes jest nie tylko niemową…

ŻONA

Jest głuchoniemy.

MĄŻ

O tym sobie gawędziliśmy – o kandydacie… Mama przestraszyła swojego i nie mów mi, że tak nie było. Ja już cię znam. A mój jest do kitu. Zresztą mamy kandydata bym nie przyjął. Nie dałbym mu swojej ręki…

ROZALIA

Tato! Tu o moje życie chodzi! Ile razy wam mówiłam, żebyście się nie wpieprzali w moje życie! Ja sobie dam radę. Mam dopiero dziewiętnaście lat.

ŻONA

Ależ córciu i waśnie dlatego…

ROZALIA

Mamo, ty też mogłabyś się nie wpieprzać. Skoro z ojcem gadam.

MĄŻ

I co, i co, waśnie, powiedziała waśnie.

ROZALIA

Tato, daj spokój, ja nie chcę się z wami spierać, ani kłócić, ani swarzyć. Dobra? Ja sobie sama poukładam swoje życie. Nie układajcie mi go za mnie. To nie nowinka i odejście od treści.

ŻONA

Przestań.

MĄŻ

Ja nic nie mówię.

ŻONA

Przestań.

MĄŻ

Tylko sobie myślę.

ŻONA

Przestań myśleć i tak tego nie potrafisz. Za cały nasz dom, to ja myślę. I dlatego to ja jestem głową rodziny, a nie ty.

MĄŻ

Widać to po meblach, jakie nam zostały. (wskazuje wokół) Oprócz łóżek, kilku krzeseł, stołu i kredensu, nic więcej się nie uchowało.

ŻONA

A kto tu jest mężczyzną? Ja? Zamiast biadolić, zarobiłbyś coś.

MĄŻ

A kto moje pieniądze przepędza na lewo i prawo?

ROZALIA

Znów się kłócicie.

ŻONA

To powiedz ojcu, żeby przestał wariować.

MĄŻ

Powiedz jej, żeby przestała świrować.

ROZALIA

Przestańcie oboje, obydwoje przestańcie wariować. Już cisza, spokój mi tu ma być…! No. Dobrze już…? Mam dwie wiadomości. Tylko nie wiem, która jest lepsza, a która gorsza. Od której mam zacząć?

MĄŻ

Od lepszej.

ŻONA

Od gorszej.

ROZALIA

Nie wiem, która jest która, więc zacznę z pierwszej z brzegu… Tak…

(pauza)

ŻONA i MĄŻ

Znowu zapomniała.

ROZALIA

Przypomniałam sobie. Pierwsza i ostatnia jest taka, że dziadkowie wracają z Malagi.

ŻONA i MĄŻ

Co?

MĄŻ

A byli na Belize.

ŻONA

Byli, ale się zmyli. Kurwa… Przepraszam za tak niekulturalne słownictwo. Kurwa. Oprócz tego więcej już tak nie powiem. Kurwa! Oprócz tego… Kurwa, kurwa, kurwa! Już cicho jestem… Kur… Co my teraz zrobimy? Trzeba będzie się stąd wynieść.

MĄŻ

A taki ładny grobowiec znalazłem. W moim ogródku – bezpański. Mogłoby się udać, ale wy nie. Nie, nie, nie. Tak nieładnie, tak nie wolno. A gdzie będziemy teraz mieszkać? Jakoś się udało przez te półtorej roku…

ROZALIA, za nią powtarza ŻONA

Półtora, półtora roku.

MĄŻ

Udało się przez rok i pół przekiblować tutaj. Wysprzedać co nieco. Przeżyć kulturalnie i na poziomie, a teraz hulaj dusza. Spieprzać i tułać się. Piękna mi wiadomość. Córko – nie chcę cię znać.

ROZALIA

Tato, ale co ja…?

ŻONA

Tata ma rację, jesteś niewdzięczna. Przynosić takie wiadomości. I to teraz, podczas wyborów, w czasie gdy UFO odleciało. Krytyka, przemyślenie, wniosek – nieładnie, po prostu, córeczko, nieładnie. To spisek. Grubymi nićmi szyty spisek. Widać to z bliska i z daleka.

ROZALIA

Mamo, mamo przestań. Co ja…? Ja tylko odebrałam od nich telefon.

MĄŻ

Tak, blisko, coraz bliżej. Historia kółkiem się toczy. Nie te wybory, to inne. Nie te UFO, to nie ma UFO. Niby kandydat jest, to go faktycznie nie ma. Przyszłość zawraca donikąd, a przeszłość w drugą stronę. Nigdy nie można się od tego uwolnić. Pierdolone życie… Oczywiście nie o naszym mówię, bo potrafię przecież ładnie mówić. Rozdział, podrozdział, paragraf, scena… urywek, ustęp, werset, wyjątek… akt – cytat, tom – ton, zwrot – fragment. Ciekawostka, koncepcja w tej konstatacji – to docinek z ich strony, z waszej strony, pomijając moją stronę. Pierdolone życie… To jest wniebowzięcie, ordynaryjna intencja Dantego. Nie dla tej bandy dwojga do potęgi, która nie chce sobie spokojnie spocząć tam, gdzie od dawna powinni. (głaszcze twarz Żony) Kocham twoich rodziców, wiesz o tym. Nigdy bym im nie pozwolił zrobić najmniejszej krzywdy. Nie miałem rodziców, więc wiem, co to znaczy ich mieć.

ŻONA

Aż za dobrze to wiem. Do tej pory czuję ich śliskie łapki na sobie. Przeklęte dzieciństwo, dojrzewanie, dorosłość i teraz starość. Z nimi, wszystko z nimi.

ROZALIA

Mamo, tato, ja mówię o ojca rodzicach.

MĄŻ

A, to zmienia postać rzeczy.

ŻONA

Najzupełniej.

MĄŻ

Trzeba stąd spierdalać jeszcze szybciej. Och, jeżeli dowiedzą się… co zrobiliśmy z ich sprzętami, to nas zabiją jak nic.

ŻONA

Na amen.

ROZALIA

Zgupieliście, zgupieliście. Nie od razu zajarzyłam, zgupieliście. To nasze mieszkanie.

ŻONA

Może do moich rodziców. Oni są dobrzy i mili.

MĄŻ

Nie możemy tak nadużywać gościnności. Co powiedzą na tę komodę i na tę szafę, które sprzedamy? To meble gdańskie, stare antyki. Nie mówiąc o tych rzeźbionych kufrach. A ich samochód – niech mi go tylko pożyczą, oczywiście wraz z papierami… To mamy przechlapane. Jak w banku go sprzedam. A z reszty coś pospawam.

ROZALIA

(z płaczem w głosie) Mamo, tato.

ŻONA

Co córciu, co?

MĄŻ

Co córuchna?

ROZALIA

Najpierw powiem, że oni, dziadkowie ze strony taty i dziadkowie ze strony mamy, nie mają głosu. Stracili go za jakieś machlojki. Bo i jedni i drudzy zmówili się, jeśli tak można powiedzieć, i zrobili jakiś przekręt. Więc nie mogą nic nam zrobić. Są poszukiwani i nie mogą wziąć udziału w głosowaniu. Wracają z Malagi, jednak nie spodziewają się, że nie mogą wziąć udziału w wyborach. Będą aresztowani po przekroczeniu granicy.

MĄŻ

Udało się, (podskakuje) udało! Nikt nam już nie podskoczy…! Na pohybel wszystkim wrogom i odmieńcom…! Wszystkim niemotom i łazęgom!

ŻONA

Udało, (idzie za nim, dotyka go i klaszcze) udało się. Jesteśmy ocaleni.

ROZALIA

A jakby się im udało wymigać, co nie jest takie mało prawdopodobne, bo władze nie mają na nich nic konkretnego. Tylko jakieś obligacje kupowane raczej w singlach na giełdzie. To przypomniałam sobie drugą wiadomość.

(Mąż i Żona zamierają)

ROZALIA

(pauza – widać, że coś żuje w sobie) Druga wiadomość jest taka, że kogoś poznałam.

MĄŻ

Ii tam, bez nas sobie nie dasz rady w świecie.

ŻONA

Kogo ty mogłaś poznać. Taka księżniczka to ty nie jesteś.

ROZALIA

(z płaczem) Tato… chyba tej obcej pani na to nie pozwolisz? (szlocha)

MĄŻ

Cicho kobieto. Nie widzisz, coś narobiła… No już – spokojnie, skarbie ty nasz najdroższy. Jesteś piękna, że… piękniejszej kobiety w życiu nie miałem. No nie kobieto…? No powiedz coś… Potwierdź, zaprzecz, ale powiedzże coś.

ŻONA

Tak, piękniejszej nad ciebie twój tata nigdy nie miał. Choć i ja byłam niczego sobie w młodości.

ROZALIA

Tato.

MĄŻ

Kobieto.

ŻONA

Po kimś to ma. Musi być, że po mnie.

ROZALIA

Tato.

MĄŻ

Już dobrze, już dobrze. Nie słuchaj jej po prostu.

ROZALIA

A to druga wiadomość, bo znów o niej zapomnę. Chodźcie tu bliżej. Mamo, tato, bliżej… Umówiłam się z takim jednym na czacie i wpadnie do nas jutro. Możliwe, że z oświadczynami.

ŻONA

Na czacie? To na mur-beton z oświadczynami.

MĄŻ

Ja się nie zgadzam.

ROZALIA

Mamo, powiedz temu komuś, żeby do mnie nie mówił. Nie możesz mu pozwolić tak się ze mnie naśmiewać i kpić i wygrażać. Punkty widzenia i niewczesne przeświadczenia mógłby sobie wsadzić tam, gdzie składa swe wszystkie spostrzeżenia, do ogródka pamięci względnej.

ŻONA

Przycinanego sekatorem jego gupich osądów. No i widzisz, coś narobił człowieku… Przeproś i to już.

MĄŻ

(z ociąganiem) Prze-pra-szam. (do siebie) A swoje wiem i nie dopuszczę, nie odpuszczę. To moje skarbiątko. Nikt nigdy nie dostanie mego przyzwolenia… Chyba że się opłaci i pozwoli mi się z nią widywać…

ŻONA

Co tam szemrzesz?

MĄŻ

(dalej do siebie) Co drugą, trzecią noc… No dobra, raz na tydzień. (do nich) To wspaniale.

ROZALIA

Przyjdzie do nas na kolację. Tylko obiecajcie, że naszemu związkowi nie będziecie przeciwni.

ŻONA

Obiecuję.

MĄŻ

(z ociąganiem) Obiecuję.

ROZALIA

(po kolei chwyta ich w objęcia) Jak ja się cieszę! Nie macie pojęcia, jak ja się cieszę!

ŻONA

Widzę, widzę… i nadziwić się nie mogę.

MĄŻ

( do siebie) Nigdy, przenigdy nie oddam swego głosu na jakiegoś przybłędę, na gołowąsa i gołodupca. Ustalenie takie mam w zamierzeniu od dawna w zarysie.

ROZALIA

Jestem w siódmym niebie! On jest taki piękny i tak pięknie mówi. Nie słyszałam go jeszcze. Nie może być jednak inaczej. Tak pięknie pisze. ,,Słodziutka, całą cię wyliżę. Od stóp dwóch, do głów jednej.” Czy to nie cudowne? To jest poezja, na którą tak długo czekałam. Dytyramb i skoczna diatryba, wcale ze mną niekolidujące. Gadka, jaką w przemowach, wykładniczo, olśniewają niepospolici mówcy. (Żona próbuje coś powiedzieć) Mamo, nie przypominaj mi Obrobibobka. Jeszcze tego nie przebolałam. To zaledwie półtorej miesiąca.

ŻONA

Olaboga, toż to cały ojciec.

ROZALIA

No waśnie… A nie wiedziałam, że tata tak pięknie kiedyś do ciebie mówił. Wyrażał się najpewniej w powiedzonkach i przypowieściach. Co, mamo?

ŻONA

Uhm. ,,Chodź tu kiciu i zasiadaj na mnie, ale wcześniej zapal mi papierosa i przynoś prędko. Okulbaczyć, okulbaczyć zasranego narwańca.” Uhm, tak do mnie mówił, poetycznie… A teraz, moi drodzy, musimy się naradzić na wypadek pojawienia się niechcianych gości.

ROZALIA

Co mama?

ŻONA

Mówię o dziadkach.

ROZALIA

Aha.

MĄŻ

No waśnie. Trzeba z tymi, naszymi półtorej nieszczęścia prototypami, coś zrobić.

ŻONA

Waśnie, waśnie, trzeba zrobić.

     


     Scena druga

(na środku sceny stoją trzy krzesła, tyłem do widowni)

(Mąż, Żona i Rozalia wychodzą z workami na głowach – każdy dzierży sznurek przywiązany do krzesła – po nim, jak do kłębka, idą na swoje miejsca: środek – Mąż, po bokach Żona i Rozalia. Przez całą scenę Mąż trzyma poprawnie zgięte w kolanach nogi: 90 stopni; Żona i Rozalia, przemiennie, raz jedna ma wyprostowane i wysunięte przed siebie, a druga podkurczone, raz odwrotnie)

MĄŻ

Coś się zbliża.

ŻONA

Zawsze coś się zbliża.

MĄŻ

Tym razem nad wyraz widocznie.

ROZALIA

He.

ŻONA

To zmyła.

MĄŻ

(upiornie) Zbliża się. Nadchodzi, nadchodzi… Cały świat w powodzi. (zmienia ton) Hahaha. To dobre. Widzicie te tabuny?

ŻONA

Ludzie się bawią.

ROZALIA

Gdzie?

MĄŻ

Wojna.

ROZALIA

O nie.

MĄŻ

(upiornie) Wojna, wojna, idzie wojna. Będzie krwawa rzeź. Uaaa! (tamte podskakują) Żartowałem.

ROZALIA

Ludzie leżą pokotami.

ŻONA

To plaża.

MĄŻ

Sanatorium.

ROZALIA

Kostnica.

MĄŻ

Grzybica.

ŻONA

Na to są maści.

MĄŻ

Śmichy-chichy sobie robimy, a tam naprawdę… coś wielkiego, ogromny cień. Wielki obłok czarny nadchodzi, zbliża się, nadciąga z kilku stron jednocześnie.

ŻONA

Nie słuchaj go, tam nic nie ma.

MĄŻ

Nie wierzycie mi? Słowo honoru. Już jest nad nami.

ROZALIA

Co to jest?

MĄŻ

Ogromna łódź podwodna – napowietrzna. Ponad olbrzymia skisła cytryna.

ŻONA

Ee.

MĄŻ

Urna z prochami – na wybory.

ROZALIA

Tam się coś skrada!

ŻONA

Mysz. (chichocze)

ROZALIA

Uff.

MĄŻ

Nie…! Musisz mnie straszyć? Kto decyduje o wszystkim?

ŻONA

Ty, oczywiście, że ty.

ROZALIA

Ty tato.

MĄŻ

No… Żeby mi się to nie powtórzyło.

(pauza – podczas której słychać przeciągłe wycie wiatru)

To to ja lubię… (żołnierski marsz) Taki spokój wśród tych tłumów. Nikt nic nie mówi, nie krzyczy, nie kłóci się. Idą sobie spokojnie, miarowo, w czerni. Spokój i sielanka. Tu czarne wory pokutne, wprost z grobów wyciągnięte, tam białe róże. Nie chowają nic w sobie. Na luzie. (przed siebie) I tak trzymać…!(do kobiet) Na kolana i spowiadać mi się… Już, jesteście na kolanach? (kobiety siedzą jak siedziały, zmieniają tylko ułożenie nóg) To dobrze. Możecie sobie poklęczeć. Brudy zostawcie dla siebie. Nie chcę nic o nich słyszeć. Nie życzę sobie, żebyście wypalały na mojej czystej duszy te okropne znaki, jakimi jesteście wypełnione. Żebra wy moje. (pauza) Dobra. Możecie usiąść. (kobiety zmieniają tylko ułożenie nóg) Tak, dobrze się czuć, dobrze się czuć dobrze, po spełnionym obowiązku… względem ludzkości… Zbliża się.

ROZALIA

To moja menstruacja.

MĄŻ

Zostaw ją dla siebie. Nie zbliżaj się z nią do mnie i nie dawaj mi jej. Wiesz przecież, że jej nie lubię.

ŻONA

Ty boisz się nawet nakłucia… To moja neurastenia.

MĄŻ

To co innego.

ROZALIA

A ja piję wszystkie moje płyny.

MĄŻ

To co innego.

ŻONA

Ja przestałam się podmywać.

MĄŻ

To co innego.

ROZALIA

Człowiek defekuje na miejscu zbrodni.

MĄŻ

To co innego.

ŻONA

W uwielbieniu swego ciała zniszczyłam je – nie mogłam się powstrzymać. Nadmieniam o tym, żeby nie kwilić.

MĄŻ

(z irytacją) To coś innego.

ROZALIA

A ja nie chcę go wielbić ani szanować, więc je zniszczę. To napomknienie jest wspomnieniem dziecinnych lat – wysłowieniem widzeń. Płaszczyzna moich przekonań jest postanowieniem nieświegotania.

MĄŻ

(z wściekłością) To co innego!

ŻONA

Kiedyś moim życiem kierował mężczyzna – ja nie miałam na nie żadnego wpływu. Teraz ja nie mam żadnego na nie wpływu, ale kieruję mężczyznami. Wykładam im, w moich wystąpieniach, absolutne wypowiedzenie się na temat z góry wiadomy, ale jeszcze niezaobserwowany.

MĄŻ

Dość! To zupełnie co innego! Nie mówimy o nędzy, o nędzy żywota, ale o apogeum! A to moja sprawa i waszych nędznych istot nie bierze się pod uwagę… No, może pod jednym względem kochana Rozalio, że wiesz… Nigdy mnie nie opuścisz i ja cię nigdy nie opuszczę. Będzie nam miło i słodko.

ROZALIA

Dobrze tato, zawsze cię słuchałam… (wydziera się) Tylko zamilcz wreszcie!!! I tak zawsze stawiam na swoim, ale dlaczego mam ciągle wysłuchiwać gupich przechwałek! To jest uwaga apodyktyczna – uznanie się za nią należy. I dość tych gupich przechwałek, tato!

ŻONA

Głupich.

MĄŻ

Waśnie, głupich. Adnotacja twego zdania będzie uwzględniona w osobnym dopisku, który nie wpłynie na kompleksową egzegezę finalnej notatki. W omówieniach dostaniesz posłowie. Oznajmiam, że program wygrał, dołączać i dopowiadać nic nie będę. Mowa jest po prostu orgazmatroiczna, o dwóch tronach w pół-kompleksie celu – jest seksi i takim jękiem w przeczeniu pozostanie. Obwieszczenie to będzie można przeczytać w gazetach wieczornych i w wyborczych odezwach. A pogłos opiniotwórczy oceni i oświeci wszelkie nastawienie wyborców. Seks w mowie i mowa w seksie. Spółkowanie jest nam dane na zawsze – to cudowna transpozycja świergolenia. Erotyka i Eros, stolików lub stoików.

ROZALIA

Zamknąć mi się!

MĄŻ

Jasne.

ŻONA

Skarb jest skarbem, nie może milczeć.

ROZALIA

Mamo!

ŻONA

Nie ma sprawy, już jestem cicho.

(pauza)

ROZALIA

Tato… Co tam widzisz?

MĄŻ

Nadchodzi, skrada się, pełza. W pyle ziemi, w upale dnia, w chłodzie nocy. Jest tuż – za nami i przed nami. Gówienko się rozłazi. Trzeba uważać, gdzie się chodzi, można się poślizgnąć. Cień jest wszędzie, wokół nas i tam, gdzie nas nie ma. To bilardowe kule, guma do żucia, taczki z piaskownicami, klamki, których się nie naciska, człowiek, z którym się nie rozmawia, świat w migającym obrazku, życie wybrzuszone pompką ze sprężoną rączką… Bidety, klozety i lustra… To nic, ułuda. Przywidzenia i przesłyszenia… (słychać wycie wiatru) Jakże miło wizga… Tam nic nie ma. Wizguli jakby było. To zbliża się w nas. (nuci) Oddalam się i zbliżam, i zbliżam się, oddalam… Pierdu, pierdu, popierdalam. To bardzo proste: jestem – i mnie nie ma. Mój skarb… to ja.

ŻONA

I ja.

MĄŻ

Mów za siebie.

ŻONA

To robię. Dla mnie skarbem jestem ja.

ROZALIA

A ja?

ŻONA

Jesteś dla siebie.

ROZALIA

A dla was?

MĄŻ

Jesteś, jesteś, ale… co ma wisieć, nie utonie. Dla mnie jesteś, bo mi dajesz zadowolenie.

ŻONA

Jesteś, bo jesteś, bo gdy cię nie ma, to jest ogromne zadowolenie. Jesteś taka jak ja i kiedy cię widzę, to mi się odechciewa. Zawsze to jakieś pocieszenie widzieć cię. Przypomnieć sobie, dawną siebie. Gupią i szczęśliwą.

ROZALIA

Nie jestem szczęśliwa. Nigdy nie mogłam decydować za siebie. Nawet wtedy jak złamałam rękę albo gdy straciłam dziewictwo. Zawsze wy byliście nade mną, nawet kiedy was nie było. Kiedy wybrałam się bez waszej zgody na nocną orgię, gdy wyjechałam bez pytania, stopem, od miasta do miasta, albo gdy zdałam egzamin, o czym nie wiedzieliście. Nie, że zdałam, ale, że miałam. Jak wypróżniłam pierwsze dziesięć flaszek piwa, jak się naćpałam niewiadomą substancją w barze, zresztą bez mojej wiedzy, jak donosiłam na koleżanki, jak kradłam wam pieniądze, jak puściłam w obieg internetowy rozebrane fotki mamy i jak zrobiłam tacie zupę z grzybków, po których się kolorowo fruwa. Tylko że u taty przebiegło to jakoś inaczej, z jakimś takim biegiem wstecznym… na ,,bad tripie” – zawsze byliście nade mną. Nie mogłam się uwolnić i dalej nie mogę. Przez sen słyszę upomnienia i dobre porady, które odpowiednio… można sobie wsadzić. Tam, gdzie nie przystoi. Oprócz wsadzania czegoś, co przystoi. Przynajmniej według mnie. Zawsze wy. Wszędzie wy, nic tylko wy. I już się do tego przyzwyczaiłam, że jestem szczęśliwa z tego przyzwyczajenia i… strasznie nieszczęśliwa z tego nieprzyzwyczajenia. Ale co mi tam. Odbiję sobie to, co jeszcze nie odbiłam. Spalę dziadkom samochód, żeby tata nie mógł go sprzedać. A mamie wsadzę do wibratora fiolkę z nitrogliceryną.

MĄŻ

Jasne, jeśli cię to rozweseli.

ŻONA

Pewnie. Będzie ubaw na sto dwa.

(pauza – podczas, której Rozalia łamie obrządek naprzemiennego z mamą wystawiania nóg. Teraz wierzga nimi: raz wyciąga jedną przed siebie, drugą kurcząc pod krzesłem – i tak w kółko, istny kazaczok – widocznie się dąsa, słychać jak sapie z przejęcia)

ŻONA

Oj, przestań.

MĄŻ

A niech jej da, niech się wyszumi. Jest w takim wieku, że hormony buzują. Chce robić na przekór, niech robi. Tylko od auta precz. Pogadać sobie o tym możemy. Byleby prawdziwych zamachów nie było. Wystarczy, gdy matce podłożysz nitroglicerynę.

ŻONA

Tobie do kibla. Na te twoje słynne posiedzenia. Na te twoje zicungi, to byłoby w sam raz.

MĄŻ

Powiedziała, co wiedziała. No, koniec, kropka. Nie gaworzyć, nie pozwalam. Aha. A ty, powiedz mi kochanie, jak ten twój kochaś ma na imię? Zapewne czaderskie. Poznałaś go na czacie, więc na pewno czaderskie. Co, Rozalko?

ŻONA

Z czatu to na pewno czaderskie. I taki chce się żenić?

ROZALIA

Bubek.

MĄŻ

Co, ja?

ŻONA

Co, co kochanie? Powtórz.

ROZALIA

Bubek.

ŻONA

Do mamy się tak nie mówi.

MĄŻ

Widzisz a widzisz, to twoje wychowanie bezstresowe. Na gołą dupę trzeba było walić.

ŻONA

Uhm. Ty to zawsze o tych klapsach z niespodzianką. Jesteś monotematyczny.

ROZALIA

Bubek, Bubek, tak ma na imię.

(chwila konsternacji)

MĄŻ

A to wspaniale… (zaciąga po góralsku) tegom się nie spodziewał.

ŻONA

Czaderskie. Wiedziałam, że to ktoś niepospolity.

ROZALIA

Bubek ma na imię, a na nazwisko Ostrokociłapci. To po naszemu, bo po swojemu to Ungelbumbelbaum. Właściwie to Kotelchatuljadijadaj, ale go nie używa, bo mało zrozumiałe i w tradycji jego rodziny jest, że każdy inaczej się nazywa. Stąd Bubek Ostrokociłapci.

MĄŻ

I w dodatku Amerykanin.

ŻONA

Znasz się, znasz. To po francusku albo norwesku, więc musi być Zairczykiem, albo Argentyńczykiem.

ROZALIA

Jest stąd, od siedemnastego pokolenia. Ino, że w jego kraju go nie chcieli – to przyjechał do nas. Szukać podobno korzeni. Korzeni Nostradamusa, Alrauny, Czikczopy i Mandragoriany. Znalazł tylko Czikczopy i nie wie co z tym zrobić. Bo to do niczego i od niczego.

MĄŻ

Zobacz matka i ma dryg do interesu. My to za niego sprzedamy. Jeśli jest do niczego i od niczego, więc jest od wszystkiego i do wszystkiego.

ŻONA

Ty lepiej siedź cicho i nie doradzaj mężczyźnie, jak się dzieci robi. Chłopak ma nieprzeciętną głowę i sam lepiej będzie wiedział jak to sprzedać. Założę się, że zarobi na tym karotki i wykupi Fort Knox.

ROZALIA

Czikczopy to zatyczki do uszu i do…

MĄŻ

Wiem, wiem… ale nie będę się chwalił. Przemilczmy to. To się też dobrze sprzedaje.

ŻONA

Do czego, do czego…? Nie mówcie, sama zgadnę… Nie, nie wiem, do dupy.

MĄŻ

Domyślna zołza.

ŻONA

E, nie powiesz mi… że co? Że dla krnąbrnych córek i synów…

MĄŻ

Daj spokój. Nie zawracaj sobie tym głowy. No nie córcia?

ŻONA

He, ble-ble-ble.

(pauza)

ROZALIA

Tata, a tu ktoś był dzisiaj do ciebie.

MĄŻ

Tak?

ROZALIA

Tak, twój szef.

MĄŻ

Coś ty, nie znam takiego.

ROZALIA

Mówił, że jesteś mu coś winny. I był podobny… bardzo podobny do dziadka.

ŻONA

Do którego?

ROZALIA

Do obydwu.

MĄŻ

Niemożliwe, przecież jeszcze nie wrócili.

ROZALIA

A jednak, kropla w kroplę, to był dziadek. Jak bum-cyk-cyk, dziadek. Kropla w kroplę obaj dziadkowie w jednym.

MĄŻ

(upiornie) Zbliża się, zbliża, nadchodzi, nadchodzi. Trzeba spierdalać póki czas.

ŻONA

Co to będzie? Ojej, uciekamy?

MĄŻ

Nadciąga… Tym razem nad wyraz widocznie. Huu-huuu…! Spierdalamy póki czas!

(zaczynają krzyczeć i uciekają ze sceny w amoku)


     Scena trzecia

DZIADEK I

I gdzie jest ten bęcwał?

BABCIA II

Dlaczego bęcwał?

DZIADEK II

Bo się wyleguje do późna.

BABCIA I

I tylko takiego znaleźliście?

DZIADEK II

Nie było innych, którym by nie odjęło mowy.

DZIADEK I

Jest słowny, słowotwórczy i się wysławia.

DZIADEK II

Ma ten dryg. Nawiązał kontakt, a my nawiązaliśmy z nim. Gdyby UFO spotkał, nie odlecieliby w popłochu… Albo odlecieliby w jeszcze większym.

DZIADEK I

Mamy na niego haki. Będzie się słuchał.

BABCIA II

A nas?

DZIADEK I

Was nie ma potrzeby.

BABCIA I

Coś dla nas też musi być. Pamiętajcie, że was nie opuściłyśmy na granicy… Nie dacie go nam trochę wykorzystać?

BABCIA II

Słowa, słowa, jak mile płyną. Nie dacie go nam leciutko wymiętolić, wyszturchać, wykrzesać słowa, których tak nam brak?

DZIADEK I

Nie od tego jest.

DZIADEK II

Waśnie, waśnie, wy się lubujecie w zagadkach i w zwadach.

BABCIA I

My się tak lubujemy w słowach.

BABCIA II

Odebrano nam głos. Nie pamiętacie? Chciałybyśmy się nasycić słowami. Zakładając, że już w wyborach nie możemy wziąć udziału.

DZIADEK I

Nie od tego jest. On ma nam posłużyć do odzyskania naszego skarbu. Nie skarbu mowy, bo przecież go nie straciliśmy. Politycy nigdy nie tracą głosu, już ja to wiem. Wybory są dobrze ustawione i zanim się zaczęły, głosy przeliczone.

DZIADEK II

Skarb, skarbek, który nam odebrano, to się liczy.

BABCIA II

My się możemy słyszeć?

DZIADEK II

Zamknij się Dzidziu.

BABCIA I

Nie możemy mówić, jeśli nic nie mamy do powiedzenia?

DZIADEK I

Ach, zamknij się Kociu.

DZIADEK II

Coś słyszę, to chyba on.

(wchodzi Bubek Ostrokociłapci – jest nieogolony, nieświeży, w pogniecionym ubraniu)

DZIADEK I

Jesteś wreszcie. Tak długo się wylegiwać – nie wstyd ci?

BUBEK

Kim państwo są? Nie znam was.

DZIADEK II

Nie udawaj.

BUBEK

Ja tu przyjechałem dawno temu… Czy my się znamy? W przypisach, które dostałem, wchodząc tutaj, nic o państwie nie było.

DZIADEK I

Mowa-trawa. O państwie jest zawsze mowa, gdy się stwierdza jakąkolwiek wypowiedź.

BUBEK

Czy my się znamy?

BABCIA I

Skądże znowu.

BABCIA II

(kokieteryjnie) No ale, możemy się poznać. Od słowa do słowa… Bardzo blisko poznać. Tak poznać, że aż nie rozpoznać… po czasie. (Dziadek I łapie za ramię Dziadka II, żeby pozwolił jej mówić) I już się nie rozstać. Miłe wspomnienia, pocztówki, widokówki, selfie. Całuski wysyłać i znów się poznawać. Rozbierać i ubierać, ubierać i rozbierać, całkiem inaczej i od początku, i nie całkiem inaczej i od końca. Zdania, zdania, słowa i wyrazy, sylabki i literki. Gruchać, szczebiotać, świergotać – fonia, ważna rzecz.

BUBEK
(
przestraszony) Czy my się… znamy… z tej mieściny, którą opuściłem? Wyjechałem za chlebem w tournée. Dawałem wykłady, przykłady, odkrywki i przykrywki. Ugrałem na tym, ile się dało. Melorecytowałem, śpiewałem, rzęziłem i piłem. Głos od tego straciłem i wylądowałem tutaj. Wykurowałem się, ale dalej piłem i tak się wykurwiłem. Przepraszam. Życie mi się pogmatwało, że nic mi się nie chce. Żyję z procentu siedmioprocentowego, który uzbieram na mieście – od przemycanych tu obcych. Szanują mnie za czystość mych strun głosowych. Naśladować potrafię wszystko, od kury do orangutana. (wydaje dźwięki podobne do piania, a później to już nie wiadomo do czego) Hę, hę, klaustrofobia życiowa mnie wzięła. Za to nie możecie mieć do mnie żadnych pretensji… Wy nie z fiskusa, z ogłoszeń randkowych, czy może z tego, z wywiadu? Z ankietą przychodzicie? A może z przymiarką fasonową do nowego i skrzętnie zszytego, arcymistrzowskiego garnituru zdań złożonych niejednolicie? Powiem wam skrycie, że uprawiam na lewo i prawo hazard krzyżówek i scrabble, w jedno haiku zmontowane po prędce, na rogu domu i na progu, i jestem na życiowej zakrętce. Butelki się walają – przewrócone kręgle. Ustawiam sobie te domina w różne nieprzewidywalne drogi. Pstryk… i lee-cąą, aż się kończy wzrok.

DZIADEK II

Będziemy mieli z nim przeprawę.

BUBEK

To pomyłka… naprawdę. Panowie… i panie, mylicie się. My się nie znamy.

DZIADEK I

(do Babć) Idźcie się przejść. Tu będzie przeprawa, spływ i nurkowanie głębokie. Musimy go urobić, bo leń jest krnąbrny.

BABCIA I

Idziemy się wypindrzyć na bóstwa.

BABCIA II

Na cuda, których te gałki młodzieńcze jeszcze nie widziały.

(do Bubka)

BABCIA I

Ciao.

BABCIA II

Ciao amore.

(Babcie wychodzą)

BUBEK

No co panowie tak na mnie patrzą? Nie znamy się, czy znamy? Panowie się nazywają? Nie przypadkiem Kotelchatuljadijadaj? Albo Chajdelechedele? A może Weinberg, Goldblum, Goldschmidt, Mendelssohn lub Cohen? A może… Smith, Varga-Son, von Teer-Ćwierci-Likowski, Warszawski-Wars, Sigissmund… Albo Undelkundelkogelmogel, z dawna znany jako masażysta, podszywający się pod niego terrorysta i asasyn rozchwytywany na całym świecie? Na pierwszych kolumnach w gazetach, na pierwszych miejscach na wszystkich eventach, na pierwszych listach wszelkich stowarzyszeń. Hulaka powszechnie lubiany i znienawidzony za to, że tak przez cały świat wędruje i że cały świat jest w nim zakochany.

DZIADEK I

Co się tak gorączkujesz?

DZIADEK II

Co tak przebierasz w tych dziwnych słówkach?

DZIADEK I

My do ciebie – jak na mszę, jak na spowiedź.

DZIADEK II

A ty do nas – jak na rozgrzanych prętach.

BUBEK

Ale kim panowie są? To musi być pomyłka.

DZIADEK I

Żadna pomyłka.

DZIADEK II

Myśmy cię zwerbowali.

DZIADEK I

Na czacie, żebyś się wkradł w uczucia Rozalii.

BUBEK

Ja – pierwsze słyszę. Nie znam nikogo takiego. Na czaty nie wchodzę.

DZIADEK I

Trzeba z nim inaczej.

DZIADEK II

Ja zacznę… Hm, hm. Co się tak wymigujesz?! Służba bezpieczeństwa ma cię na oku!

(Bubek się kurczy)

DZIADEK I

Nie myjesz zębów!

DZIADEK II

Nie używasz kondomów!

DZIADEK I

Zawstydzasz rodziców!

DZIADEK II

Nie ożeniłeś się!

DZIADEK I

Porzuciłeś żonę!

DZIADEK II

Oddała ukradzione dziecko i zmarła z krwotoku.

DZIADEK I

Nie czcisz.

DZIADEK II

Nie bluźnisz.

DZIADEK I

Nie dupczysz.

DZIADEK II

Ręce myjesz pobieżnie.

DZIADEK I

Na kolana, do modlitwy!

DZIADEK II

Na kolana, do spowiedzi!

BUBEK

Nie wiedzieć co to jest.

DZIADEK I
Na kolana!

DZIADEK II

I to już! (popycha go – Bubek klęka) Będziesz ty tu nam recytował, jako ci każemy.

BUBEK

Ja się na tym nie znam.

DZIADEK I

Kto wylał mleko?

DZIADEK II

Kto wybił okno?

DZIADEK I

Kto zdradził wiarę?

DZIADEK II

Kto zaprzeczył przodkom?

DZIADEK I

Kto sprzeniewierzył fundusz rodzinny?

DZIADEK II

Kto sobie nabił guza na bananie?

DZIADEK I

Kto otworzył do wewnątrz szyberdach w samochodzie?

DZIADEK II

I to jeszcze ruchem prawoskrętnym!

DZIADEK I

Kto się wyleguje?

DZIADEK II

Kto małpuje?

DZIADEK I

Kto nie wychodzi z domu?

DZIADEK II

Kto baluje do rana po klubach?

DZIADEK I

Kto zabił matkę swą i ojca swego?

DZIADEK II

Kto się stroszy w obce piórka?

DZIADEK I

Kto pójdzie na wybory, po wypłatę, do kina, na zieloną łączkę?

DZIADEK II

Nad jezioro, na plażę…

DZIADEK I

Kto wsadził nogę do wiadra?

DZIADEK II

Kto się zaciął podczas golenia? (Dziadek I łapie się za głowę) No fakt, nie trafiłem.

DZIADEK I

Kto wypuścił z balona powietrze?

DZIADEK II

Kto puścił kantem nie swoje długi?

DZIADEK I

Kto kupi bilet autobusowy?

DZIADEK II

A z kosmitami kto się będzie witał?

DZIADEK I

Witaminki wypluwa.

DZIADEK II

Heroinkę porzuca.

DZIADEK I

Sporty olewa.

DZIADEK II

Świnia z chlewa!

DZIADEK I

Na czatach nago siedzi.

DZIADEK II

I wydaje mu się, że nikt go nie widzi.

DZIADEK I

Nie słucha głosu wewnętrznego!

DZIADEK II

Kto ci pierze ubrania?

BUBEK

Pralnia.

DZIADEK I

To nie odpowiedź.

DZIADEK II

Kto był najlepszy na setkę?

DZIADEK I

A kto był najlepszy w dwóch setach?

DZIADEK II

Kto jest zgrany?

BUBEK

Nie wiem. Politycy?

DZIADEK I

To nie odpowiedź.

DZIADEK II

Które pytanie jest najodpowiedniejszym pytaniem?

BUBEK

Dlaczego ja?

DZIADEK I

To nie odpowiedź i dyletanckie pytanie.

DZIADEK II

Za ile, rozumiesz, za ile. Najodpowiedniejszym pytaniem jest: za ile.

BUBEK

Za ile…ale co?

DZIADEK I

To już coś niecoś… po kłębku do sznurka. Za ile…

BUBEK

Co… za ile?

DZIADEK II

Za banknocik, za cnotę.

BUBEK

E, chyba nie skorzystam.

DZIADEK I

Banknocik zielony, a cnota przygodna.

BUBEK

Co pan o tym wiesz?

DZIADEK I

Zamknij się!

DZIADEK II

Bez koloru, choć w atu.

DZIADEK I

Czerwieni nie znajdziesz, czarne może po kielonku.

BUBEK

A chętnie.

DZIADEK I

Zamknij ryło! Tu o cnotę chodzi… Tam, może… zapodziana i już nieodebrana.

DZIADEK II

Zawsze to jakaś cnota… wspomnienie… zwykłe tylko.

DZIADEK I

Wspomnienie jest cnotliwe. Zawsze to coś, kiedy się nie ma niczego.

BUBEK

To nie jest tak jednoznaczne.

DZIADEK I

Zamknij się!

DZIADEK II

Jesteś skończony kretyn!

DZIADEK I

Fajtłapa i debil!

DZIADEK II

Mossad i wsad jednokomórkowy.

DZIADEK I

Panu wydaje się, że pan żyje, ale pan umarł.

DZIADEK II

Pusty nabój pan jesteś.

DZIADEK I

Puste jelito.

DZIADEK II

Zbuk.

DZIADEK I

Ścierwo.

DZIADEK II

Pan nawet gryźć nie potrafi.

DZIADEK I

Bezzębny krokodylek… wyprawiona skórka.

DZIADEK II

Czikczopy to sobie możesz wsadzić.

DZIADEK I

Jej i jego ojcu… (do Dziadka II) Pokręciłem, twojemu ojcu, nie, twojemu wnukowi, nie, twojej…

DZIADEK II

Mojemu synowi możesz je wsadzić… Tam, gdzie ma swoją czakrę. Wiesz gdzie?

BUBEK

Dobra, już dobra, przyznaję się, przyznaję. Bylebym nie słuchał gdzie… Rozmawiałem z wami na czacie, myśląc wszakże, że rozmawiam z dwoma blondynkami. Mogę już wstać?

DZIADEK I

A będziesz się nas słuchał…

BUBEK

W każdym słowie.

DZIADEK II

To wstawaj… Skarbie ty mój. (obejmuje go, całuje policzki i pomaga wstać) Odczarujemy cię, jeśli się jeszcze sam nie odczarowałeś.

BUBEK

Puść mnie pan i nie śliń. To paskudne. Będę wam posłuszny, tylko mnie już nie ślińcie.

DZIADEK

Skarbie… (całuje i ślini Bubka – ten ostentacyjnie się wyciera, ze wstrętem) Odczarowany skarbeńku, odczarujesz nam języki i przywrócisz to, cośmy stracili.

(Dziadkowie biorą go pod pachy i szepcąc mu w stereo, idą wgłąb sceny – po chwili Bubek wychodzi)

BABCIA I

(słychać zza sceny) Hej, hej-ho.

BABCIA II

(zza sceny) Już wracamy… cuda i bóstwa my jedne.

(wchodzą)

BABCIA I

I jedyne. (zatrzymuje się)

BABCIA II

Oniemiejesz, kochaniutki Bubeczku. (zatrzymuje się jak wryta)

BABCIA I

Gdzie…

BABCIA II

Gdzie jest nasze słońce?

DZIADEK I

Poszedł już sobie.

BABCIA II

To po cośmy się robiły na bóstwa?

BABCIA I

I cuda?

DZIADEK I

Dla nas.

DZIADEK II

Tylko dla nas. Ten smarkacz by was nie docenił. Pokażcie się nam w całej swej krasie. Dzidziu, chodź tu do mnie. (Babcia II idzie do niego – lekko rozczarowana)

DZIADEK I

Kociu chodź do mnie. (Babcia I – to samo)

DZIADEK II

Ech, przeliczyłem się. (mówi gdzieś w bok) Ognia nie da się wykrzesać z próchna.

DZIADEK I

Ło-ło… To może się zamieńmy. Nie rozwiąże to sytuacji przeliczenia się, ale będzie przynajmniej urozmaicenie. (mówi gdzieś w bok) Ognia nie da się wykrzesać z próchna, ale na suchym próchnie… to już się zapali.

DZIADEK II

Masz rację. Niech będzie zamiana… Hop siup, zmiana… I do tego i tamtego.

BABCIA II

A my?

BABCIA I

Nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia?

DZIADEK I

Nie.

DZIADEK II

Nie przyzwyczaiłyście się jeszcze?

BABCIA I i BABCIA II

(jedna po drugiej) Przyzwyczaiłyśmy się.

BABCIA I

Lubimy tylko troszkę namieszać. Żeby nie szło jak po maśle… Jak za młodych lat.

(Babcie zamieniają się miejscami)

BABCIA I

(do Dziadka II) Objawiam się tobie, ja – pierwsza bogini. (Dziadek II grymasi minami – ostatecznie powolnie zaciera łapki)

BABCIA II

(do Dziadka I) Objawiam się tobie, ja – tańcząca na zmysłach. (Dziadek I to samo co Dziadek II)

BABCIE

Objawiamy się wam – boginie prawieczne.

BABCIA I

Po nas tylko zniszczenie.

BABCIA II

Nie ma lądów bezpiecznych.

(pary idą na lewą i prawą stronę sceny)

BABCIA I

Huczne wesele i niepamięć.

BABCIA II

Rozpad świata na czynniki pierwsze.

BABCIA I

Utrata i zatrata.

BABCIA II

Złoty deszcz… jarzębina… przepuklina.

(w bardzo wolnym tempie – znudzenie i znużenie – pary odgrywają wyuzdane pociąganie kochanków – przekraczanie granic i niespełnienie – na granicy rozczarowania i napięcia, aż do bólu – powstrzymywanie się jest czynnikiem niemal dominującym – przełamują je drapieżnie)

BABCIA I

Skóra – mapa.

DZIADEK II

Autostrada – zjazd.

BABCIA II

Owoc – blizna.

DZIADEK I

Winobranie – opad.

BABCIA I

Aromat – kał, mocz, pot.

DZIADEK II

Piżma, daktyle, róże – miękko, ostro, czule, kolą, opatrują, ranią.

BABCIA II

Ciepło pragnienia – magnetyzm bez pola.

DZIADEK I

Ściągnięcie i spięcie – związanie i przecięcie.

BABCIA I

Nastrój – wybuch.

BABCIA II

Ruch – odruch.

DZIADEK II

Zbliżenie – oddalenie.

DZIADEK I

Klaps – raz. Szczypnięcie – przyduszenie.

BABCIA II

Pazur.

DZIADEK I

Pięść.

BABCIA I

Zgryz.

DZIADEK II

Kopniak.

BABCIA II

Siła.

BABCIA I

Moc.

DZIADEK I

Wzlot – upadek.

DZIADEK II

Labirynt – prosta.

BABCIE

Starcy.

DZIADKOWIE

I boginie.

BABCIE

Stare jędze.

DZIADKOWIE

I bogowie.

DZIADEK II

Siła złego…

DZIADEK I

Na jednego.

BABCIA I

Siła dobrego…

BABCIA II

Na zbyt wielu.

(przez chwilę sapią i jęczą – przez chwilę dyszą i mruczą)


     Scena czwarta

(łóżko wgłębi sceny – Mąż śpi, budzi się, wstaje – chce coś powiedzieć, lecz nie może)

MĄŻ

(wyciąga ręce, potrząsa nimi, charczy – głośnik za niego:) Straciłem głos… (przysłuchuje się, charczy, chce coś wykrzyczeć – głośnik spokojnie:) Cholera, straciłem głos, a to ci heca. (chwyta ramę łóżka, potrząsa nim, przestawia – robi nim porządny hałas)

(córka z matką wbiegają na scenę)

ŻONA

Co jest? Włamanie, pożar… powódź…? Czemu tak hałasujesz?

(Mąż charczy)

ROZALIA

(zbliża się do taty) Ojciec stracił głos. Mówi, że stracił głos.

ŻONA

Nigdy go nie miał. Twój tata zawsze się charakteryzował afonią. Bez znaczenia, bez treści, miałki – taki był zawsze głos twego taty. On go nigdy nie miał. Nie liczył się nawet wtedy, kiedy był słyszalny. Chyba zauważyłaś, że robiłyśmy, na co tylko miałyśmy ochotę. Mógł protestować, mógł zasłaniać się etykietką głowy rodziny… i co? I nic. Zawsze wychodziło na nasze.

(Mąż w sprzeciwie potrząsa łóżkiem)

Robił prawie to samo co teraz… Dużo lepiej jest teraz. Och, tak przyjemnie. Musiało go to dopaść, nie używał go, to ma za swoje.

ROZALIA

Tata się z tobą nie zgadza. Mówi, że to nieprawda.

ŻONA

Uhm. Nie będzie mi tu gadał taki, który nie umie gadać.

MĄŻ*

(* – znaczek nam określa, że za osobę mówi głośnik:) Balbus melius balbi verba cognoscit.

ROZALIA

Co to znaczy? Nie znam greki.

ŻONA

To łacina. Niech sobie przypomnę… Aha. Mówi, że: jąkała jąkałę lepiej zrozumie. To chyba o tobie i… (wskazuje Męża).

(Mąż w sprzeciwie – kopie i przestawia łóżko)

ROZALIA

Ojej, to bardzo pięknie brzmi w obcym języku… Tato, opanuj się. Nie wolno ci tak mówić do mnie. Nie masz głosu.

MĄŻ*

E cantu cognoscitur avis. (zdziwiony patrzy w górę)

ROZALIA

Co, co to znaczy?

ŻONA

Każdy ptak po swojemu śpiewa.

MĄŻ*

(wskakuje na łóżko, potrząsa pięściami, odbija się) Audi multa, dic pauca!

ŻONA

Słuchaj dużo, mów mało… O sobie mówi?

ROZALIA

On nie może mówić o sobie. Mamo, on nie może mówić.

ŻONA

Powietrze za niego przemawia. Tyle, ile znaczy, tyle słychać.

MĄŻ*

(zły – szarpie łóżkiem) Si tacuisses, philosophus mansisses. (przestaje i słucha – wyczekuje na tłumaczenie Żony)

ROZALIA

A to, mamo, a to?

ŻONA

Gdybyś milczał, byłbyś filozofem. Żeby się takim stał, będzie musiał milczeć przez trzy życia. To chyba pomyłka. Trzy razy trzy to… nie, zgadza się.

MĄŻ*

(przewraca się na łóżko, przykrywa głowę pościelą) Credo, quia absurdum.

ROZALIA

(podchodzi do łóżka, gdzie ojciec łka) Tata mówi, że się z tym nie zgadza.

ŻONA

Z czym? Z tym, co teraz powiedział? Przecież on nie zna żadnego języka. Ojczystym nie potrafi się posługiwać, a…

ROZALIA

Nie. Tata mówi, że nie zgadza się na to, żeby nie mieć głosu.

ŻONA

Może sobie mówić. Coś cię myli zmysł słuchu. Sam przed chwilą powiedział, że: wierzy, bo to jest niedorzeczność… Zawsze wierzył w same niedorzeczności. W to też łatwo mu przyjdzie.

MĄŻ*

(próbuje się śmiać – udaje kopulację) Asinus asino pulcherrimus.

ŻONA

Hahaha.

ROZALIA

Mamo, to przykre… Co powiedział?

ŻONA

Osioł osłu najpiękniejszy. Hahaha.

ROZALIA

Hahaha… To przykre. (śmieje się, przykrywając usta dłonią)

MĄŻ*

(zeskakuje z łóżka) Da mihi aliquid potum.

ŻONA

Prosi, żebyś mu dała coś do picia.

ROZALIA

Już biegnę. (opuszcza scenę)

MĄŻ*

(wygraża pięścią w górę) … Audi, vide, sile. (próbuje na migi coś przekazać Żonie)

ŻONA

Nie rozumiem i nie słyszę cię.

MĄŻ*

Audi, vide, sile! (pokazuje)

ŻONA

Nie rozumiem tego.

MĄŻ*

Słuchaj, patrz, milcz.

ŻONA

Musisz coś powiedzieć. Nie rozumiem cię. Nie mam Rozalii umiejętności słuchania. Wybacz i daruj sobie wymachiwanie rękami. Dopiero co straciłeś głos i jeszcze się nie nauczyłeś migać… Muszę iść, trzeba przygotować się do odwiedzin chłopaka Rozalii.

(pauza – podczas której Mąż zagradza jej drogę i szuka środka wyrazu)

MĄŻ*

Qui tacet, consentive videtur… Kto milczy, ten wyraża zgodę. (zaprzecza temu, co usłyszał – potrząsa w niezgodzie palcem w górę i do Żony)

ŻONA

Nic nie zdziałasz. Jesteś żałosny.

MĄŻ*

(chwyta się za głowę, szarpie włosy – wybiega) Sacra populi lingua est. Język ludu jest święty. (wraca – pokazuje: ,,taki wał” – wybiega)

(Rozalia wchodzi z butlą)

ROZALIA

Cio, cio?

MĄŻ*

(nie ma go na scenie) Facta loquuntur.

ROZALIA

Gdzie tata?

ŻONA

Poszedł sobie.

ROZALIA

Co mówił?

ŻONA

Nie wiem. Nie zdążyłam się zapoznać z jego słownikiem migowym.

MĄŻ*

Fakty mówią same za siebie.

MĄŻ

(zza sceny) Taaa – gówno.

ROZALIA

Aa.

ŻONA

Chodźmy, musimy dużo zrobić. Trzeba się przygotować na przyjęcie twojego kochanka.

ROZALIA

Jeszcze nie kochanka.

ŻONA

Aj tam, aj tam. Łatwo przyjdzie, łatwo pójdzie.

ROZALIA

Żeby mama nie wykrakała.

(wychodząc ze sceny, zabierają łóżko)

ROZALIA

(za sceną) Nie oddam mu się ot tak. Chyba mama zwariowała.

ŻONA

(za sceną) Zakosztujesz – posmakujesz. Posmakujesz – zakosztujesz.


     AKT II

Aura zaburzona, co nieco mgława. Kolory w odcieniach żółtych.

     Scena pierwsza

(Mąż się snuje i rozgląda)

MĄŻ

Gdzie jest mój głos. Nie mógł przepaść bez śladu. Skarbie, skarbie, musisz do mnie wrócić. Dam ci całusa na zgodę. Jak w Śpiącej Królewnie, pocałuję, a ty się zbudzisz. Nie mogłeś zniknąć. Bezceremonialnie się wynieść i nie powiedzieć nawet: na razie, cześć, żegnaj, do widzenia, czy bywaj zdrów. Nie mogłeś mnie opuścić bez mojej zgody. Nie mogłeś. Nie ma tego w szkicu. Chyba że w ekskursie, którego mi nie dorzucili, którego nie dostałem.

MĄŻ*

Tacito consensu – co znaczy: Za milczącą zgodą.

MĄŻ

Odwal się i nie podszywaj. Nie jesteś moim głosem. Nie rozpoznaję cię… Wstrętny imitator… Głosie, wróć do mnie głosie.

MĄŻ*

Ventis verba das. – Puszczasz słowa na wiatr.

MĄŻ

Zamilcz, nie odzywaj się, unieś się latawcem w innym regionie… Nie jesteś moim głosem.

MĄŻ*

Tacet, sed loquitur.

MĄŻ

Nie znam greki.

MĄŻ*

Łaciny, jełopie. To znaczy – milczy, ale mówi.

MĄŻ

(na odczepnego) Verba et voces, praetereaque nihil. Słowa i słowa, nic ponadto… Nie znam cię, szukam swego głosu. Nie chcę obcego.

MĄŻ*

Ja nim jestem, ale gdy nie wybrzmiewam z twego gardła, to trudno mnie rozpoznać.

MĄŻ

Ta-ta-ta, cyganić to my, a nie nas. Jesteś oszustwem. Kimś, kogo nie ma, czymś, czego nie ma. Nie nabierzesz mnie. Jestem dobry w te klocki. Ty bądź sobie tam, ja poszukam swojego głosu tutaj.

MĄŻ*

Każdy jest kowalem swojego losu. Ty tego nie zrozumiesz. Jesteś w pralni, w czymś, co ci oczyści skórkę. Czyściec numer dwa.

MĄŻ

Wiesz co, ty chyba jesteś tym potworem, o którym mówią pisma. Nie wiem jakie, ale pamiętam. Jesteś tym, który to wyszedł z wody, z bezdennego oceanu i straszył, ział ogniem z setek głów… Tak… Potwór o wielu głowach.

MĄŻ*

Teraz ja ciebie nie rozumiem. Możesz mi to wytłumaczyć?

MĄŻ

Belua multorum capitum. Napisać ci to? Jesteś potworem o wielu głowach… a właściwie głosach. Nawiedzasz szaleńców. Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia. Rozumiesz? Czy mam ci to napisać?

MĄŻ*

Znacznie lepiej się pisze, niż mówi.

MĄŻ

Mi odebrało głos nie tobie. Powiem ci tak i tak, żebyś zrozumiał. Hodie mihi, cras tibi – Dziś mi, jutro tobie.

MĄŻ*

Nie strasz, nie strasz. Ja jestem tylko głosem, mnie nie uda się go zabrać.

MĄŻ

Wszystko się da odebrać. Założysz się, wtedy zamilkniesz na wieki. Przestaniesz istnieć. Wystarczy wyłączyć, wyciszyć do zera, odciąć prąd.

(pauza)

No i…? Milczy… Dał sobie spokój i poszedł nękać kogoś innego. Tylu biedaków jest teraz. Całe rodziny bez głosu, całe społeczności, całe narody. Na kogo życzenie się tak dzieje… Tłum kopie leżącego. A kto kopie tłum?

(jakieś hałasy za sceną – tłumne)

Głosie, skarbie, moja mowo ojcowa. Z dziada pradziada. Wokalizacjo własna, pierwotna szypułko pod kopułką. Mój kwiecie nakrapiany akcentem i przyzwyczajeniem, ze słowami niby liście, zwiędłymi i wiecznie zielonymi, odpadłymi i nowo się rodzącymi – gdzie jesteś? Lektorze moich myśli, projektorze uczuć, przepastna książko wrażeń. Ty szpetnie zachrypnięty głosie wyłaź! Ty liszaju wyuczony błędnie i pokrętnie! Psia mordo nie skrywaj się przede mną…! Pies ci mordę lizał, jeśli… jeśli się będziesz ukrywać. Skopię ci dupsko, jeśli będziesz zwlekać… Na pal cię wbiję, na rożen i do pieca…! Co spłynie w te ogrody, co napełni koryta, co nawodni matko- i ojcobójczy głos? Co ożywi teściobójczy okrzyk? Gdzie się będą rozlegać surmy bojowe, płciowe, żywieniowe i po-żywieniowe? Gdzie ta kultura, czym się wyrazi…? Kukurykuuu…! Paszczęka martwa, krtań sucha, cicha, nawet rzężenie z płuc jakby niebyłe. Słowa rosną w głowie, nie mają się którędy wydostać. Zaraz napęcznieją i uniosę się w powietrze. Rozsadzą mi mózg… Przeklęty karle wracaj, nie będę się gniewać…! Przytulę, pogłaszczę i będę oszczędzać. Nauczę się kilku nowych słów. Najdłuższych i najtrudniejszych na świecie. Będziesz miał rozrywkę. Będziesz śpiewał na scenie w takiej muszli. Albo do muszli, do vaginy, do małżowiny… Do trupiego odoru, do zdechłej suki, na cmentarzu, w wykopanym grobie! Jeżeli natychmiast nie wrócisz, w ogóle już nie będę się odzywał i stracę cię na zawsze! Chcesz tego…?! (tłumne głosy z offu)

Konstancjo, Brabancjo, Konstantynopolu, zmontowane video na rodeo, sekstansie i seks transie, moja połowo odbicia, kochanko poezji dworskiej i knajpianej… Ty świński cycu, ty mordo zapluta, cyniczna żmijo o podwójnie rozdwojonym języku…! Wybrałabyś się na wycieczkę, pozwiedzać świat, odwiedzić odległe lądy? Z kim – jak nie ze mną? Pooddychać świeżym górskim powietrzem, z solami trzeźwiącymi nad morzem… albo smog, spaliny, papierosy i rzygowiny! Wybieraj…! Ty padaczko, ty jąkało, ty tańcu św. Wita, ty ogniu kreolski, chiński i grecki! Ty zakuta pało…! Wróć do mnie kochanie. Wróć… Pokrętna matematyko, niebezbłędna fizyko, słaba poliglotko… ty idiotko! Mowa, która za ciałem chce się chować, jest gupia i chora. Mam cię odciąć…?! Będziesz miała dekapitację. Zardzewiałym katowskim sierpem i ostrym młotem, gilotyną wyrażeń młodocianych, toporem starej, zjełczałej filozofii i tępym nożem ofiarnym wszechwiary. Mogę się bez ciebie obyć, ale czym zaprotestuję, czym się sprzeciwię, czym im wypowiem moje weto, jeśli mi się nie spodoba… Gdzie będzie moje votum separatum…? Nie obchodzi cię to. Giń marnie języku, giń padalcu. Co to jest mowa? Nic. Gówno. Zbędna narośl, która tylko wywołuje nieporozumienia. Gdyby nie języki, żylibyśmy spokojnie i miło. Kultura i tak by się zrodziła. Bo co by miała innego do roboty. Wojen by nie było. Tej wieży, gdzie się wszystkie poplątały… Byłby jeden. (otwiera swoje ramiona i zamyka – raz zgodnie, a raz niezgodnie do tego, co będzie mówił – ręce mu się plączą) Mówilibyśmy, nie mówili. Chcesz – nie chcesz, chcesz – nie chcesz. Chcesz – nie chcesz. Nie chcesz – chcesz. Tyle, nie tyle. Mniej, niemniej, dużo, za dużo, wolniej, nie szybciej, olbrzymio i krzywo, płasko, po wybojach, w kółko i od środka… Aaaaa! Gdzie jest mój głos, gdzie jest moja mowa, gdzie jest mój język?! Artykulacja, spacja, przekleństwo, miłe słówko, cudzysłów, pytajnik, wykrzyknik, dźwiękonaśladownictwo i niekontrolowany śmiech…

(na scenie będą się teraz pojawiać manifestacje – pierwsza z transparentami: Anty Lesbijstwo – niesie gołe lalki, którymi się masturbuje – same kobiety…?)

AL

A, el, a, el, a-el – tu jest twój głos! My mamy twój głos! Twój głos jest z nami! Z Anty Lesbijami!!! Nie możesz głosować, ale przypisać zawsze się możesz. Twój głos jest nasz – pomiędzy nogami i w kroku. W rozkroku i na widoku. Nie uciekaj od nas kobieto! (Mąż się im wyrywa)

(następna manifa, z transparentami: Anty Kurwiarstwo)

AK

A-ka, a-ka, a-ka – tu jest twój głos! My mamy twój głos! Twój głos jest z nami! Z Anty Kurwiarzami!!! Twój głos nieważny – dla nas zawsze ważny. Nasz głos jest przedni – twój przednio do niego pasuje. Jeśli jesteś kurwą i nie zapiszesz się do nas, omijaj nas z daleka… O głosie zapomnij! Zabijemy każdego, który z żądaniem zwrotu wystąpi! Nie jesteśmy kurwami… choć świadczymy i lubimy usługi.

(manifestacje przechodzą i znikają – pojawiają się następne – tym razem: Anty Patrioci, szczają i defekują się na symbole)

AP

A-pa, to my, Anty Patrioci!!! Z nami twój głos, dziewiczy i nieumoczony! Anty Patrioci, to my! My mamy twój głos, a ty masz nasz! Gramy sobie na głosach – to nasza ulubiona śpiewka… Jeśliś nie z nami, to wypierdalaj z kraju! Głosu i tak nie oddamy!

(AW – symbolicznie – na specjalnym, ślepym transparencie, wyświetlają laserami symbole krzyża, gwiazdy Dawida, półksiężyca i inne, i biją je pałami, zamalowują, zasłaniają bez efektu – laserowe symbole wciąż się na nich pojawiają bez uszczerbku)

AW

Anty Wyznaniowcy – nie może być inaczej, do nas należy twój głos! Nasze wyznanie to święta wiara! Od początku świata bez bata! Do końca świata taka kantata! Z nami i z nami i przeciw nim – twój głos jest ważny, choć zupełnie nieważny w obliczu prawd ostatecznych. Zgnijesz bez odpowiedniego podpisu!

(AG – Anty Gejowstwo. Jest wśród nich Drag quenn, jeden/na trans i jeden obojętnie seksualny, oraz staruszka – na kijach podskakują kukły – w górę i w dół, w górę i w dół)

AG

A-gie, a-gie, a-gie-gie-gie! Nie masz wyjścia, bo wyjście jest zapchane! Na kij nabite i w rzyć wryte! Z nami twój głos i bez mała na zawsze! Z Anty Gejami trzymać się musisz, bo ci utniemy i się wysuszysz! I nigdy ci nie odrośnie! Za przyrodzenie trzymaj nas, jak my będziemy trzymać twoje – z Anty Gejami możesz iść po swoje! Na łatwy krok się nie nastawiaj, bo będzie cię pić od tyłka! No, napijesz się i pałkę dominacji sam włożysz innym do ryłka! I szybko wskakuj w nasze szeregi… inaczej hekatombę poczujesz i staniesz się jak wałach. Z setkę pamiątek będziesz miał po pałach!

(odbijają go APA – oprócz transparentów niosą szubienice)

APA

Anty Partia, Anty Partia to największa jest kokarda! (potrząsają szubienicami) Kto jest z nami, do lasu może się wybrać śmiało – kto nie z nami, jeden dąb to dla takiego za mało! Twój głos miło szumi wśród dębowych koron. Jest z nami, więc i ty nie wahaj się i ruszaj pod rękę z tymi oto kokardami. (potrząsają nimi) Na kark nałożyć jest słodko tym, co gwałcą swe myśli nieuświęconą myślą partyjną. My Partia Partii przeciw Partii! Wzywamy cię do wzięcia w swe ręce swego życia – do wzięcia w swe ręce cudzego życia – do wzięcia w swe ręce nieupartyjnionego życia – do wzięcia w swe ręce źle upartyjnionego życia i się go pozbycia! Na szubienicy głos się twój rozlega – patrz, tam twój dawny kolega. Wróg, partyjniak, nie z naszej partii przeciw partii, albo co gorsza, zupełnie niewierzący. Uczyń ku niemu krok, schwyć kudły hardo i twardo, linę zarzuć na kark (przeciągły okrzyk) i-ichii-chii…! zaciągnij z całej siły. Żeby mu gały wystąpiły, ślina i żyły, żeby się zmoczył i sfajdał, żeby zadrgał i wierzgał, żeby poczuł, gdy go teraz gnębi, co to znaczy żyć bez chwalebnej głębi, że nie ma dla siebie alibi, za bycie takim prostackim zombi. Anty Partia, Anty Partia to największa jest kokarda! Z naszą partią jest twój głos – przystępuj, składaj nieważny podpis i głoś: Anty Partia, Anty Partia to największa jest kokarda! Twój głos już z nami wisi, pora byś i ty się poświęcił! Uświęcił marne życie, na skroń założył dębowe laury i z nami huśtał szubienicami i na szubienicach się kisił!

(przerywają im APE – idący w dziecięcych maskach – gdy zatrzymują się przed Mężem, za nimi przechodzą inne manify: Anty Artyści, Anty Kibice, Anty Żony, Anty Pospolici Ludzie, Anty Mężowie i Anty Kochanki, oraz Anty Tylko Kochankowie – wystarczy, że skandować będą nazwy z transparentów)

APE

A-pe, a-pe, a-pierdolić inne zasraństwo! Będziesz nasz i już jesteś nasz, gdy twój głos przyłączył się do nas…! Nie masz prawa głosu, więc zaprzeczyć się nie da… A-pe, a-pe, a-pierdolić inne zasraństwo! Księżulków, ojców i matki, ciotki i wujków! Dziadów i jędze stare – właź do nas…! A-pe, a-pe, Anty Pedofilstwo jest najsroższe! Gdzie tego spróbujesz jak nie u nas? Zobacz, takie słodkie z nas dzieciątka… A-pe, a-pe, a-pierdolić inne zasraństwo! Anty Pedofilstwo jest najsilniejszą partią w tym kraju! Nasz kandydat ma wygrane w każdej kieszeni i rozporku… A-pe, a-pe… a nie przyjebał ci nikt z bańki?! Do środka właź, nie oglądaj się, you blać! Zakaz jest zakazem, a nakaz, nakazem! Zaraz się zarazisz, jak należy kochać i jak głosować bez prawa głosowania…! Nie stawiaj oporu – to na nic! Zginiesz przy próbie ucieczki… Widzisz te psy? To nasze dzieci… specjalnie tak wytresowane. Wychowane od małego wśród wilków i dzikich hord. Wśród nas. I gryzą… na wzór pojebanych… Właź i morda w kubeł… i tak cię nikt nie usłyszy! Harmider i wrzask, wściekłość i brzask burzy zobaczysz…! No właź albo nie uchronisz swych dzieci. Jedyne my remedium na czasy pokręcone. Tu oprzesz się, staniesz pewnie i kaski ci nie zabraknie – na przekręty z przekrętów, na zboczenia ze zboczeń, na myśli z myśli nieprostych. O głos się nie dopominaj, nie oddamy. W pancernej szafie schowany… Właź pedofilu, bo cię władzy wydamy!

(Mąż wyrywa się, walczy – w końcu zdesperowany krzyczy)

MĄŻ*

Bellum omnium contra omnes!!!

APE

(odsuwają się od niego) Co, co on krzyczy?

MĄŻ*

Bellum omnium contra omnes!!! – Wojna wszystkich przeciw wszystkim!!!

APE

Inter arma silent leges!

MĄŻ*

W czasie wojny milczą prawa?

APE

Divide et impera!

MĄŻ*

Dziel i rządź…? Rządź i dziel…? Rządź i rządź…! Dziel i dziel!

APE

Zostawcie go, to debil! Bez prawa głosu, bez rozsądku, bez wrażliwości i bez czucia! To istota niewrażliwa, słaba i niemyśląca!

(Mąż wydostaje się z ich objęć i niby pijany chodzi po scenie)

MĄŻ*

Chodzi mi o swój, o swój własny głos! Mój, niczyj inny! Nie ich, nie z nimi! Nie przeciw i nie za! Należący tylko do mnie… ze mną, we mnie, ode mnie. Po mnie i przede mną, w echu i w szepcie, w krzyku i w płaczu. Mój, mój własny! Nie na nagraniu, nie w innym człowieku, nie w innym stworzeniu, nie przerobiony, nieprzetrawiony. Swojski i stary, zwykły i jary! Śmieszne to i może groteskowe, ale tylko mój. Przeciw wszystkim i z wszystkimi. Ale nie z tymi i nie z tymi. Zależny tylko ode mnie.

MANIFESTANCI

Taki nie istnieje! To absurd! Pomieszały mu się zmysły! To ćwierć wyraz półgłupka! (manifestanci znikają ze sceny)

(podchodzi do niego dziewczynka w kusej spódniczce – duplikat jego córki)

ROZALIA BIS

Cupida sum vocem tuam audienti.

(Mąż poznaje ją i nie poznaje)

MĄŻ*

Jesteś żądna słuchania mego głosu?

ROZALIA BIS

Si, si, molto, bene

MĄŻ*

(ciszej) Nie wiem, co mówi. Chyba chce cię słuchać dużo i bardzo… (głośniej) O co ci chodzi dziewczyno?

ROZALIA BIS

Ti sento molto bene. Słyszę cię bardzo dobrze. Jestem Rozalinda Bisetti.

MĄŻ*

No i czego chcesz? On szuka swego głosu.

ROZALIA BIS

Masz pieniądze? Pomogę, powróżę, wypieszczę i nie wypuszczę, aż mi się nie spłacisz w całości.

MĄŻ*

Dziewico…

ROZALIA BIS

Proszę mnie nie obrażać.

MĄŻ*

Kobieto – jeśli znajdziesz jego głos, to ci coś skapnie.

ROZALIA BIS

Skapnie i bez tego. Ja sama głosu nie mam. Nie potrzebny mi jest. Korzystam z języka do smakowania, oblizywania i gryzienia się w niego. Mój głos to wystawienie go do badania, do całowania i zwykłego wystawienia, w celu pokazania, że mi się coś nie podoba, albo z przekory. W tej sprawie nic się nie znam. Nic ci pomóc nie mogę. Za poradę inkasuję wszytko, co masz przy sobie. Złoto, srebro, banknot i grubszy bilon.

(Mąż daje jej znalezione w kieszeniach pieniądze)

Życzę powodzenia i wpadaj do mnie od niechcenia, od zniechęcenia i przechęcenia… Na każdą zgagę, na każdy stres, zatrucie i spowolnienie akcji życiowych mam układów sto i sześć.

(Mąż pijanym krokiem oddala się ze sceny)

Żegnam kochany, przyłóż do rany, jesteś pijany… miłością!

MĄŻ*

Skarbu szuka.

ROZALIA BIS

Mógł go mieć, w całości rozłożonego pod nim, nad nim. Nigdy nie słyszał takiego głosu, jakim się posługuję namiętnie. Szkolona byłam wszędzie, od maleńkości do starości. O wiek niech nie pyta, nie szafuję i nie afiszuję, na kalendarzu odciskiem kopyta… Niech żałuje, ja nie muszę, ja tworzę, ja otworzyć mogę duszę. Ja skarbem obdarowuję i skarby mieć muszę. A mowa – z tego się nic nie uchowa. Nic nie przybędzie, chyba że artysta jest w obłędzie. Głos, to od głosowania, na mnie głosują, gdy mnie poczują. Światowej sławy ze mnie dziwo. Mówią diwa, głowa się kiwa, mówią prima, nikt nie wytrzyma, mówią balerina, przy mnie są postaciami z Tarantina, mówią primadonna, jestem seksu Maradona – w łóżku i pod łóżkiem, z łóżkiem i bez łóżka. Wielostrunna, promienna – po wszystkim belladonna.

MĄŻ*

Aha.


     Scena druga

MĄŻ*

(zatacza się) Dlaczego moje łóżko stoi na korytarzu?

ŻONA

A dlaczego nie. Teraz tam będziesz spał… Nie masz głosu i tyle. (do córki) Przyjdzie twój ukochany, musi gdzieś spać. Ja się przeniosłam do ciebie.

ROZALIA

A ja gdzie będę spać?

ŻONA

Gdzie uważasz. Nie uważasz, że tak jest dobrze? (patrzy na Męża, jakby chciała mu zadać pytanie) Z ciebie nie ma żadnego pożytku. Mógłbyś się nie szwendać. Znajdź sobie do kolacji piwniczny kącik. Napij się i nie przeszkadzaj. Narzeczony Rozalii przyjdzie na ucztę królów. Nie za bardzo mamy co podać do jedzenia, ale do picia jest wszystko. (Żona wychodzi)

MĄŻ*

Nie wiadomo co przyniesie wieczór.

ROZALIA

Tato, jak ja się cieszę… jeszcze tylko nie wiem z czego. Mama mówi, że to już jest mój mąż. Ja go nigdy nie widziałam – czy to się uda? Owszem czytałam post, słyszałam w nim prawie jego słodki, miodem płynący głos i mam wyobrażenie. Oj, jakie ja mam o nim wyobrażenie, że… aż strach. Ciarki mnie przechodzą. I jeśli się nie ziści to… jestem rozgotowany makaron. Kluski mi się w dłoniach rozłażą. Śmietana nie chce ubić, sałatka się wymieszać, a bitki są zupełnie rozbite. Potargałam dwie sukienki, staniki mi się rozeszły, w majtkach gumki pękają. W bucikach wystają palce z dziurek, pończochy mają tysiąc pawich oczek, a sztuczne perły z naszyjnika można znaleźć w całym domu. Kolczyki ze złota, już nie są ze złota, szminki i błyszczyka zabrakło, kiedy mama przeszła trąbą powietrzną przez łazienkę… I co ja mam zrobić?

MĄŻ*

Przepraszam córciu, bardzo cię przepraszam. Najlepsze twoje i mamy sukienki dałem Eli. To samo z majtkami i biustonoszami. Nie mówiąc o pończochach, bucikach, złocie i srebrze, szminkach, naszyjnikach i reszcie biżuterii. Musiałem jej zapłacić, żeby oddała mi swój głos na mojego kandydata. A teraz sam nie mam swojego głosu… A ona mnie wycyckała i głosu nie oddała. Nie można powiedzieć – było miło.

ROZALIA

To nic tatku. Ponieważ nie masz nic do gadania, wzięłam twój młodzieńczy kostium subkulturowy. Pasuje jak ulał. No może są za długie rękawy i mole trochę wygryzły hasła na koszulce. A jednak, czego się nie robi dla szpanu. On się czadersko nazywa Bubek Ostrokociłapci, a ja będę czadersko ubrana. Pannica-kocica, pannica-chłopczyca.

MĄŻ*

Ale ty się tak nim nie przejmuj. Ja nie wyrażam zgody. Jestem głową rodziny, musisz mnie słuchać.

ROZALIA

Mama jest teraz… głową. Tak mówi. Jej się mam słuchać. Już wyraziła zgodę i na skórę, starą koszulkę, glany i na ślub.

MĄŻ*

(głos spokojnie, postać wręcz przeciwnie) Nie wyrażam zgody. Nie. Nie znamy Bubka, może to skończony bubek. Jaki ślub, dziewczyno, tyś moja… z mojej krwi, dla mojej krwi. Tak łatwo nie da się urwać spod władzy rodzicielskiej.

ROZALIA

Ty będziesz mógł mnie odwiedzać, a mama Bubka.

MĄŻ*

To co innego. Trzeba było mówić tak od razu. Acz może profilaktycznie się jeszcze nie zgodzę. Profilaktycznie i sympatycznie… Ma jakieś siostry, kuzynki, w ostateczności młode ciotki?

ROZALIA

Nie wiem. Jedna jest Zairką, druga jest Szwedką, trzecia Iranką, a piąta Argentynką. Jedna jest ciotką, druga kuzynką, trzecia jest siostrą, a piąta matką. Jedna jest gruba, druga jest chuda, trzecia jest wysoka, a piąta byłaby karliczką, gdyby brakło jej siedmiu centymetrów. Jedna jest bogata, druga uboga, trzecia jest zakonnicą, a piąta to chłop na schwał. Jedna nie mówi, druga nie śpiewa, trzecia nie wydaje głosu, a piąta jest albinosem. Jedna grywa w łapki, druga obrywa w łapki, trzecia obrywa innym łapki, a piąta nie ma ich wcale. Czwarta się wierci, trzecia się mości, druga się gnieździ, a piąta wcale. Jedna ma całe zęby, druga ma przebite, trzeciej się wyżynają, a piątej zostało tyle, co z mądrości. Piąta jest sztywna, druga pasywna, trzecia jest naturalna, czwarta ma robale. Szósta nie rodzi, siódma nie płodzi, ósma się nie rozmnaża, a piąta nie je nic. Jedna jest piękna, druga piękniejsza, trzecia jeszcze cudowniejsza, a piątej nie ma na skali. Ósma jest brzydka, siódma jest kiczowata, szósta jest maszkaronem, a pierwsza w radiu nadaje. Piąta jest dziwką, trzecia jest sędzią, druga jest wariografem, a pierwszej nie widać na pierwszy rzut oka, ponieważ uprawia bobsleje. Ósma się rozwodzi od zawsze, siódma za mąż wychodzi od lat, druga jest w wyimaginowanym narzeczeństwie już w czwartym pokoleniu, a trzecia papieżem, więc śluby ma już dawno za sobą. Jeden jest rabinem, drugi skurwysynem, trzeci jest mułłą, a piąty świętym tureckim. Jedna rżnie w karty, ósma pije, czwarta pali niczym smok, piąta nie żyje.

MĄŻ*

Dobrze, już dobrze. Rozumiem, że nie ma ich wcale.

ROZALIA

Nie, pomyliłeś się tato. Ile ich jest?

MĄŻ

Osiem, dziewięć, dziesięć, całe stada.

ROZALIA

Nie, znów pomyłka. (śmieje się) Tylko cztery. Pół żołnierze, pół grabarze.

MĄŻ*

Nie zdziwiłbym się, gdyby któraś z nich była córką, a któraś jego żoną.

ROZALIA

Brawo tato. W końcu załapałeś jak się w to bawić. Wszystkie są jego żonami, a tylko trzy córkami. Matka jest córką i żona jest córką, i ciotka jest córką, a córka jest żoną.

MĄŻ*

(kpi) Wszystkimi innymi obłożoną. Wszystkie na wszystkich i we wszystkich… Mam kociokwik, zupełnie mi się miesza w głowie. Mógłbym się czegoś napić?

ROZALIA

Oczywiście, mama zezwoliła. Nie ma nic lepszego nad pijanego ojca panny młodej. Od razu się kandydat rozluźnia.

MĄŻ*

Mój kandydat jest sztywny i nie mogę na niego zagłosować. Wiesz, że głos pochodzi od głosowania? Albo na odwrót… Możesz mi przynieść coś do picia?

ROZALIA

Już idę. (wychodzi)

MĄŻ

(nie zauważa, że mówi za siebie) Mój kandydat dla córki to kluska z dziurką, pączuś z dziurką, garnek z dziurką. Co to takiego? A ja wiem… O, to sito, durszlak, to coś we frytkownicy. Eh… Dziurka od klucza bez dziurki, zamek bez zamka, oko bez oka. Mam… To kapłan, który nawet nie udaje, że nie jest kapłanem. To mistrz bez osiągnięć i bez starań. To bieg maratoński, gdzie start jest metą. On by się musiał Rozalii zapytać, podczas nocy poślubnej, co się takiego w niej robi. A jakby się dowiedział, to nie uwierzyłby. Poszedłby się przejść albo rozwiązał najtrudniejszą szaradę w godzinę. I później powtórzył pytanie, bo lepiej mu się usypia na takich środkach niż wszelkich farmaceutykach. Mój kandydat to kandydat… bez kandydata. Na kogo mam głosować? Ja nie mogę głosować, mnie nie wolno głosować. Na partię bez partii, na nie partię, która jest partią? Na lewą, na prawą, na centralną, czy cmentarną? Na ultra-lokalną, kibicowską i rasistowską, czy iluzorycznie rządową, de nomine państwową, de facto całkowicie prywatną? Zagłosowałbym na siebie, byłbym absolutnie idealnym i dla córki i dla kraju – nie mam głosu. Tamci go też nie mają, lecz świetnie udają, że go posiadają. Magnetofony, spikerzy, lektorzy, suflerzy i suflerki. Wszędzie jest dźwięk podłożony pod odpowiedni ton szlifierski… Włączają maszyny, androidy ruszają, baterie naładowane. Tu obcy, tam obcy… ja tylko nieobcy. Dla siebie. Nie dla innych. Tata kiedyś powiedział, że żyje z matką czterdzieści trzy lata i już, już, już jest blisko odkrycia o niej prawdy. Jeszcze tylko kolejne czterdzieści trzy lata i będzie tuż-tuż. Blisko, coraz bliżej. Bliżej i bliżej, tylko wciąż do sięgnięcia za daleko. Z wszystkim tak jest. Całe życie nie wystarczy, żeby siebie poznać. Z drugim jest jeszcze gorzej, za szybko się nim nudzimy. Gdyby siedział w nas to co innego. Mielibyśmy go na co dzień, na każdą chwilę i moment… Nic by się nie rozwiązało. Omijało gładko, przecież raz się żyje. Po co tracić czas na gupie zagadki, które nic nie dają. Skoro tyle przyjemności w międzyczasie ucieka przez palce… Głosujesz i tak nic z tego nie wynika.

ROZALIA

Tato, oto butelka dla ciebie. Nie wzięłam kieliszka, wiem, że sobie dasz radę. Ile razu taciu widziałam, gdy po kryjomu zaglądałeś do szafy i szybko, wprost z butelki, lałeś do gardła trunki.

MĄŻ*

Kiedy nie wolno, inaczej wtedy smakuje. Kiedy wolno, to prosto z butelki już tak nie nęci, nie podchodzi, szkodzi i denerwuje.

ROZALIA

O, masz (znajduje na podłodze jakieś naczynie i podaje ojcu), to ci w zupełności wystarczy.

MĄŻ*

Mówisz, wystarczy, a mi mało, głos mi w zupełności odebrało. Paskudny imitator. Nauczył się od manifestantów i nie umie już mówić, tylko rym-rym, rymuje.

ROZALIA

Zostawiam cię taciu, muszę pomóc mamie. Za niedługo powinien przyjść Bubi, jak go słodko nazwałam. Ty się porządnie schlej do tego czasu… mama tak nakazała. Podobno będziesz przyjemniejszy i przystępniejszy. (wychodzi)

MĄŻ

(własnym głosem) Uhm, taki wał. Nie będę się uchlewał na czyjeś życzenie, w dodatku jej… (po chwili nalewa i pije) Za siebie piję, na mój rozkaz i nakaz, na moje pragnienie. Niemym głosem wyrażone.

(pije kilka razy i przysypia – pauza – dzwonek, budzi się)

MĄŻ

Kto, co…? (za sceną: ochy i achy, Żony i córki) Kandydacik…? O wilku mowa.

(wchodzą: Żona, Rozalia i Bubek – on jest ogolony i prawie elegancki – wnoszą stół i krzesła)

BUBEK

Pięknie państwo mieszkacie.

ŻONA

Dziękuję ci Bubku najdroższy.

MĄŻ*

Co za gupia baba, ledwie tu wszedł i już jest dla niej najdroższy.

ROZALIA

A to mój tata.

BUBEK

Dzień dobry. Jestem Bubkiem Ostrokociłapkiem, bardzo mi miło.

ŻONA

On nie mówi, zresztą nigdy nie miał wiele do powiedzenia.

BUBEK

Niemowa? Tyle tego po świecie się pałęta. Tyle tych przybłęd bez związku i składu. Nie podam łapki, żeby się nie zarazić. Czy nie mogliby dla nich znaleźć odseparowanego miejsca…

MĄŻ*

Na jakiejś wyspie bez wyspy.

BUBEK

Słucham?

ŻONA

Nie, nic, nic. Siadajmy… (zasiadają, Żona przynosi trunki) I delektujmy się… Uczta skromna, boska, najskromniejsza, królewska. (pauza) Za twoje zdrowie kochany Bubeczku.

MĄŻ*

Już kurna jest kochany. Do czego to dojdzie, gdy się popijawa skończy?

ŻONA

(do Męża) Aut bibat, aut abeat.

MĄŻ*

Nie mówię po grecku.

BUBEK

To łacina. Ja znam tylko podziemną i między podwórkową.

ŻONA

Mówiłam: niech albo pije, albo wychodzi. (Mąż wypija)

ROZALIA

Taciu… (nachyla się do niego i coś szepcze)

ŻONA

Rozalio, tak nieładnie. Gość w domu, a ty szepty tu uprawiasz. Porozmawiaj lepiej z panem Bubkiem.

ROZALIA

Ja muszę słówko z tatą zamienić.

BUBEK

Zamienić?

ROZALIA

(do taty) Nie chcę się z tobą kłócić, ale się pokłócę.

ŻONA

Absentem laedit, qui cum ebrio litigat. Co znaczy, kto spiera się z pijanym, jakby się kłócił z nieobecnym.

ROZALIA

Tu nie ma obecnych. Wszyscy pijemy.

BUBEK

Słówko zamienić z niemową? A to ci heca. Ojciec pijany rodzinie nieznany. Słowem podbechtany, na słowo złapany – niemowa, co słowa nie uchowa.

ŻONA

(śmieje się) Pan, panie Bubek, jest wprost idealnie zabawny.

ROZALIA

(ledwie słyszalnie) Mnie się nie podoba, mamie się podoba i tobie też się podoba… Dlaczego… Jakie ciotki, jakie siostry i jakie kuzynki… Ach, to… żartowałam wtedy… Ale tato… (wyrywa się głośniej) Jakże to, mam słuchać matki?

BUBEK

Tak, tak, trzeba słuchać rodziców – gdy mają głos. (śmieje się)

ŻONA

Ty filucie jeden. (śmieje się – polewa sobie i Bubkowi. Piją, piją znowu, później coś w rodzaju bruderszaftu i buzi-buzi)

ROZALIA

(do ojca) Rozkazujesz mi? (pauza) Nie będę cię słuchać. (pauza) No jakże to tak? Ty z matką, przeciw mnie? (pauza) Nie podoba mi się, nie chcę… Jestem już dorosła, mogę decydować za siebie… (zwraca uwagę na zapatrzonych w siebie Bubka z Żoną) A co oni?

MĄŻ*

Cum tacent, clamant.

ROZALIA

Co…? A, milczenie jest wymowniejsze od mowy. Ja im na to nie pozwolę, pod moim dachem – nigdy w życiu. To do mnie w konkury się wybrał.

MĄŻ*

Milcz, ale pamiętaj.

ROZALIA

To moja krew, krew z mojej krwi… Nie pozwolę. Matko…! (zapatrzeni budzą się z letargu) Ja im tato nie pozwolę na to. Ty nie jesteś zazdrosny…? O mnie i wszystkie inne tylko nie o matkę? O swoją żonę nie jesteś zazdrosny?

MĄŻ*

(ziewa) Niespecjalnie, trochę wypiłem i kurcze flaczek nie jestem.

ROZALIA

Powinieneś być tym bardziej. Człowiek pijany łatwo wpada w emocje.

MĄŻ*

Nie mam uzasadnienia.

ROZALIA

Pijany wpada w emocje bez uzasadnienia. Emocji się nie uzasadnia. Przychodzą i bum… człowieka jak nie pieprznie. Nienormalny grom z jasno-różanego nieba. Wybucha i leci pierze, że aż zębów się później szuka…

ŻONA

Napijmy się. (nalewa, wypijają) Zanim coś podam, nie ma tego za dużo…

ROZALIA

Nic a nic.

ŻONA

Mówię właśnie, że nie ma tego za dużo. Zanim coś podam, niech no pan, panie Bubeczku, najsłodszy i najcudowniejszy, powie nam coś o sobie. Żebyśmy poznali pana bliżej, jakie pan masz plecy (Bubek chce się odwrócić) – nie, nie. Jakie pan masz układy, plecy, kto, albo co za panem stoi? Nikt tam nie stoi, to przenośnia. No, niech pan coś o sobie opowie.

BUBEK

(powoli się rozkręca) Jeździłem trochę po świecie. Hm… Przepłynąłem cieśninę czomolungską i mountewereską… Ka dwa razy – tam i z powrotem. Na Madagaskar się wspiąłem, do groty Kilimandżaro trzykrotnie wchodziłem, do miejsca, gdzie się platformy kończyły i schodów zabrakło. Monte Video z wyprawy zrobiłem, później gdzieś zgubiłem. Z San Escobarem, mistykiem światłym, piłem zjełczałe glony w barze na wodach śródarktycznych – nawiasem mówiąc neoromantyk z niego i niułejdżowiec. Na rodeo byłem z żyrafami i na safari u Papuasów. Poznałem Miss Albatrosa i prezydenta Carlosa, z wyspy-kontynentu Atlantos. Ścigałem się w wyścigach ulicznych od Los Angeles i Las Vegas do Archangielska. Z metą gdzieś niezupełnie pośrodku. Zdobyłem trochę tego, trochę tamtego. Wiecie państwo, trochę ecie-pecie. Już się po świecie nie muszę tułać… Mit tułacza do mnie nie przylgnął. Nie szukam śmierci, ale też i ona mnie nie znajduje. Naoglądałem się trosk i radości ludzkich. Jednak co się ustatkować, to się ustatkować. Po co statki od razu rozbijać. Trzeba osiąść na skale, na mieliźnie, na ziemi. Rodzinę założyć i co nieco jajek złożyć. Nieprawdaż… Jestem przystojny i młody, więc… o czym tu gadać. Dacie córkę i spadam. Chciałem powiedzieć, sprawa będzie załatwiona. Czyż da się mnie oprzeć?

ŻONA

Oj, nie da.

ROZALIA

No… nie wiem.

ŻONA

Ależ oczywiście. Nie da się, nie da. (śmieje się) Córka jest cała za panem, panie Bubku, Bubeczku, Bubeńku słodki…

MĄŻ*

Quaelibet vulpes caudam, suam laudat.

ROZALIA

Mamo, przetłumacz.

ŻONA

Nie ma czego.

MĄŻ*

Każdy lis swój ogon chwali. Nie chciałem tego powiedzieć, samo ze mnie wyszło.

ŻONA

Proszę nie słuchać.

BUBEK

Nic nie słyszałem.

ŻONA

Taki mi się pan podoba. Rozalce też, prawda…

ROZALIA

(powątpiewając) A ja wiem.

ŻONA

Skromna, wstydliwa, nie nawykła do mężczyzn. Bo ojciec, to sam pan wiesz, to żaden mężczyzna w rodzinie. Dla córki to nic, powietrze.

ROZALIA

Pan Bubek, to prawie powietrze. A ja miałam wielu mężczyzn. I o tacie też mogę zaświadczyć…

ŻONA

Nie mów gupstw, ty i mężczyźni? A co to niby o ojcu mogłabyś zaświadczyć, że co, że jest w domu, albo go nie ma?

ROZALIA

Że też jest mężczyzną, widziałam.

ŻONA

E-he-he. Gdzie ty to mogłaś, dziecko drogie, doświadczyć takiego widoku?

ROZALIA

Przez tę dziurkę co tata sam zrobił do podglądania, gdy tu do mamy koleżanki przychodziły w odwiedziny.

ŻONA

Czyś ty zgupiała? I takie rzeczy przy panu Bubku opowiadasz…

BUBEK

Nic nie szkodzi, to świetne. Sam nie raz korzystałem ze świętej dziurki w ścianie czy w tapczanie. Z oka przeznaczeń, ukazującego odkrytym, co jest zwykle zakryte i zakrytym, co jest zwykle odkryte.

MĄŻ*

Ta filozoficzna kwestia nigdy nie została rozwiązana. Czy sedno jest na powierzchni, czy w środku. Mówi się, że nie ma jednego sedna, że wszystko ma swoje osobne sedna. A gdzie w takim razie jest sedno sedn? I nie mówię tu o jakimś prabycie prapoczątkowym, zawierającym wszystkie naraz. Lecz w kompleksie czegoś, w czymś zwartym i nierozdzielnym, co ma wiele sedn – gdzie jest sedno z tych wielu sedn? Zawierające tamte i z siebie promieniście się rozchodzące – jak sprzężenie zwrotne. Rozchodzące się na powierzchnię, do środka, w pół podłogi i w nie do końca drogi, i gdziekolwiek jeszcze.

ŻONA

Nie słuchaj pan tych bzdur. Schlał się i tyle. (z wyrzutem) A miał się schlać rubasznie, awanturniczo i zawadiacko… Nie dziwota, że głos mu odebrało. (pauza) Bubku, z czego pan się utrzymuje?

BUBEK

Czop-czop, takie małe, szybkie czop-czop. Z Czikczopy – nauk mędrca, mistyka i scholastyka niderlandzkiego. Medytuję i to, co wymedytuję, to mam. A mam wszystko. Wszystko, czego mi potrzeba.

ŻONA

Samochód?

BUBEK

W Izraelu mamy ich mnóstwo.

ŻONA

Dom?

BUBEK

Całe osiedla stawiane na ziemi prawie niczyjej.

Żona

To i ogródek by się znalazł? Lubię przy domku zadbany ogródek.

BUBEK

Całe gaje, wyspy zielone, palmy święcone. Kraszone, prażone, zmywane i, od czasu do czasu, dywanem przykrywane. Oazy ściągające rydwany, pasące się wielbłądy i stada nomadów. A owiec tam, kóz, osłów od zatrzęsienia – same głupole z oddali podglądają, czy w namiocie kobiet już się rozbierają, a może tylko przebierają… Filmy kręcą, na długich ogniskowych. Sprośne, że jaja wykręca.

MĄŻ*

Ten dupek mi się nie podoba. Na ogrodach się nie zna.

ROZALIA

A mnie się zaczyna podobać.

ŻONA

Proszę nie słuchać, on nie mówi – wyraźnie. Ile pokoi?

BUBEK

Dla całego naszego narodu wystarczy.

ŻONA

Podoba mi się.

BUBEK

(ciszej) Tylko dla mnie nie starczyło, dlatego mnie stamtąd wywiało.

MĄŻ*

To zdecydowanie nie mój krajan. Z jakich ty, od jakich ty Żydów się wywodzisz? Ja z aszkenazyjskich.

BUBEK

Dziadowie pochodzili od sefardyjskich, ojcowie od karaimów, matki od powtórnie nawróconych sabataistów Franka, a bracia i siostry, których miałem bez liku, tylko jedną, jednego, od chasydów z legend. Ja natomiast nie mam nic przeciwko nikomu. I wyznaję każdą religię, jaką spotkam na swej drodze. W obrządku ze mną gorzej, bo nie mam do tego zacięcia i robię po łebkach, co należy i nie należy. Właściwie nie jestem Żydem, tylko tak, tak sobie, tak… bywam kojarzony. Niepotrzebnie. Już dawno przeszedłem na islam, na buddyzm, później na animizm, nawet kilka razy na chrześcijaństwo. Nic wielkiego. Ostatnio przeszedłem na atawizm. W telewizji jest mnóstwo kursów, wszystkiego się można nauczyć. Do Mormonów przyjęto mnie telefonicznie.

MĄŻ*

Nie z mojego on ci ludu. Ja przełknę Aszkenazyjczyków, do ust nie włożę innych. To zakała.

ŻONA

Zamknij się. Od kiedy ty się na tym znasz? Nigdy nie wspominałeś.

MĄŻ*

Na tym to się zna każdy krajan. Z mlekiem matki się to ssie. Stary, zjełczały ser. Żuje się to paskudztwo i przerwać nie można – gorsze od gumy i się to ssie. Ssie i ssie, a później się przydaje, przy spotykaniu z farbowanym liskiem. Nie będę z nim siedział przy wspólnym stole.

ŻONA

To idź, nikt cię tu nie zatrzymuje siłą.

MĄŻ*

To mój stół, więc będę tu siedział.

ROZALIA

Tato, rozgadałeś się bez głosu. Z inicjatywą i z decyzją, jakiej nie poznaję. Twoja niekrnąbrna postawa, ten sąd i spojrzenie, zapatrywanie się i wypowiedź jest zupełnie nie do wyobrażenia – stwierdzam to bezapelacyjnie.

ŻONA

No waśnie, elokwencja wychodzi z ciebie tylko po pijaku.

BUBEK

Z nami to tak zawsze… (pauza) Mieszkamy tu od pokoleń, nawet nie znamy i nie wiemy, gdzie jest Ziemia Święta, a i tak mamy przechlapane. My Żydzi, to naród wybrany, nikt nam nie dorówna. Mało jest nas na świecie, a porównajcie, ilu największych z nas się wywodzi. Tak statystycznie to jesteście w dupie… I to wszystko ze Starego Testamentu, chciałem powiedzieć poprzez Stary Testament, chciałem powiedzieć poprzez recytacje – w kółko odbębnianie tych samych zwrotów i akapitów, które dawno przestały znaczyć, co znaczyły, przed pojawieniem się człowieka… Tak naprawdę to szukam tożsamości, która może mnie doprowadzić do szowinizmu, ale też nie chciałbym się pozbyć braku tożsamości, przez który doznaję skrajnie miłego wyobcowania. Dlatego się bujam raz tak, raz tak.

ŻONA

Napijmy się.

BUBEK

Mazeł tow.

ROZALIA

Mazeł… tow?

ŻONA

Mazał… towarzyszu.

ROZALIA

A, mazał towarzyszu.

MĄŻ*

Żeby się tylko nie pomazał i nie rozmazał towarzysz Bubek… W przyszłym roku w Jerozolimie.

ŻONA

Wycieczka? Świetnie. W przyszłym roku w Jerozolimie.

BUBEK

W przyszłym roku to tylko w Masadzie albo w Medziugorie.

ROZALIA

A ja wolałabym do Włoch, Hiszpanii albo do Singapuru, na święto smoka.

MĄŻ*

Z nim? Nigdy.

BUBEK

Od pokoleń, zawsze my winni. Dzieci w opłatkach, krew niewiniątek w winie, maca z ciałem nowo narodzonych dzieci. Za nic oskarżani, za nic… A kto nas pozbawia napletka? Ha… Ja nie jestem Żydem… Bo Żydzi to naród wybrany. Mnie nikt nie wybierał, sam się wybrałem. Od przebierania przebrałem i się wybabrałem…

ŻONA

Mamy wybory, my też będziemy wybierać.

BUBEK

Wiem, oddałem głos przez Internet.

MĄŻ*

Ty…? A ja nie mogę? Niech mnie szlag trafi.

BUBEK

Jestem obywatelem tego kraju, od urodzenia. Nie wyłącznie mojego, jednako wszystkich moich przodków. Od Ewy i Lilith poczynając. Odebrano mi głos… No, widzicie i słyszycie, tylko głos wyborczy. Wszak nauczyłem się od rosyjskich internautów, żeby go oddać pomimo tego.

MĄŻ*

Zdrajca.

ŻONA

Odbieram ci głos. (wstaje i podchodzi od tyłu do Męża)

MĄŻ*

Nie możesz mi odebrać tego, czego nie mam.

ŻONA

Gdzie jest wyłącznik? (szuka czegoś na plecach Męża)

MĄŻ*

Haha, gupia. Niczego tam nie znajdziesz. Ja nie mam głosu, powietrze za mnie… (głośnik milknie z trzaskiem)

ŻONA

O tu. No i ciszej będzie, i spokojniej, i przyjemniej. Od razu przyjemniej… Bubku, Bubeńku, Bubeczku najsłodszy… żon, dzieci, prawych i nieprawych, pan nie masz?

BUBEK

Nie, no skąd. Nie pamiętam takich rzeczy. Nie pamiętałbym takich rzeczy?

ŻONA

To dobrze kochaniutki. Nie potrzeba nam handryczenia się z żadnymi małpami.

ROZALIA

A co pan pamięta, gdy pan nie pamięta?

BUBEK

Jakieś świństwa, których nie warto pamiętać.

ROZALIA

Aha.

ŻONA

I jak się panu podoba nasza Rozalia? Panie Bubku, ale szczerze.

BUBEK

Jabłko nieskosztowane nie ma jak smakować.

ŻONA

Aha.

ROZALIA

Co, co, co przepraszam, nie zrozumiałam.

ŻONA

Tu nie ma co rozumieć, prawda Bubku najdroższy. My wiemy i to ci powinno wystarczyć. (Mąż wali pięścią w stół) A ty się nie odzywaj, nawet bez odzywania. Wystarczy na dzisiaj twojego bratania się z panem Bubkiem. Nie do ciebie on tu przyszedł, więc pozwól, że my się teraz panem Bubkiem zajmiemy… Jabłuszko skosztować by pan chciał, a które, to znaczy, tak od razu?

BUBEK

Żeby się przekonać, czy warto zawrzeć małżeństwo.

ŻONA

A może ze mną… by pan chciał najpierw obgadać to na osobności?

ROZALIA

Mamo, ja tu jestem.

ŻONA

Dobrze, już dobrze. Ja się zwyczajnie przekomarzam. Chcę wyczuć, jaki jest pan Bubek. Zdaje się skryty i otwarty. Nie wiem, którą opcję wybrać.

BUBEK

Jestem szczery, stawiam to, co mogę postawić. Siebie, nic więcej nie mam. Szala albo się przeważy, albo nie drgnie.

ŻONA

On jest taki skromny. (Mąż wali pięścią w stół – poirytowany jak jasna cholera) A ty nie jesteś skromny i bardzo hałaśliwy. Jeżeli natychmiast nie przestaniesz, będziesz musiał nas opuścić… I nie powtórzę tego po raz drugi. (Mąż się uspokaja)

ROZALIA

Panie Bubku, czy ja się panu podobam?

BUBEK

Na jeden raz, na pierwszy rzut oka, to… czemu nie.

ŻONA

Widzisz, widzisz, jest w tobie zakochany. To możemy teraz wypić bruderszafty… Ojciec nie pije.

(Bubek pije bruderszaft z Żoną i Rozalią)

ŻONA

Jestem (śmiech) żoną w pantalonach. (podnosi sukienkę) Hu, hu.

BUBEK

Bubek.

ROZALIA

Rozalia – może mi pan mówić Rozalka.

BUBEK

Bubek, Bubeniek, Bubeczek, Bubuniu, Bubi, Bobi, Bibuń, Bobek, Bubko, Bube, Rubi, Robi, Robert, Rob, Rabi, Rabini, Rabebi, och mnóstwo mam tego. Które sobie pani wybierze, będzie dobrze. Może pani wszystkich używać, na każdą godzinę inne. Mogę pani je wszystkie spisać. W kurtce mam starą Torę, przetartą zupełnie. Miejsce powinno się znaleźć, to jedynie trzysta dwadzieścia dwa zdrobnienia. Bóg się nie pogniewa… że ma mniej. Zresztą (przeszukuje kieszenie), gdzie on jest, gdzie ona jest… gdzie do kurwy nędzy się podział, podziała, podziało…

ROZALIA

Bubi mi wystarczy.

BUBEK

(pije) Podziałało.

ŻONA

Bubeńku drogi. Co pan robi po kolacji? Może pan tu zostać. Pokój jest przyszykowany. Coś tam panu na noc podeślemy… Rozalia coś przyniesie, doniesie. Posiedzicie sobie, pogadacie, poznacie się bliżej. Najlepiej w łóżku, siedzisko najmiększe. Krzeseł nie ma, więc… najlepiej na łóżku. Położycie się, pogadacie. A co ja tam będę mówić. Chyba pan wie co robić?

ROZALIA

E, mamo, nie bądź taka do przodu. Może ja nie pójdę.

ŻONA

Skoro ty nie pójdziesz, to ja panu coś przyniosę. Pogadamy sobie, zapoznamy się, rozpoznamy…

ROZALIA

Mamo! Może ja sama pójdę, co? To nie twój interes.

(Żona wstaje – za nią pozostali, oprócz Męża)

ŻONA

No kto wie, no kto wie.

(wychodzą: Rozalia, Bubek, Żona)

MĄŻ

(próbuje dosięgnąć wyłącznik na plecach, w końcu opiera się plecami o oparcie krzesła i ociera się: słychać trzask w głośniku – lecz mówi własnym głosem) Kurwa, nareszcie. Muszę się napić. Co za baba. Czuję się niemal sparaliżowany. Mazeł tow. (pije) Żebyśmy się nigdy nie spotkali w Jerozolimie, bo cię zabiję… A gdzie oni? Poszli sobie. (pije) No i gut, guten Tag, idę spać. (wstaje, przewraca się i zasypia)


     Scena trzecia

(trzy krzesła: jedno po lewej stronie sceny i w tamtą stronę skierowane; jedno na przodzie sceny, skierowane ku widowni; trzecie po prawej stronie, skierowane w prawo – wychodzą: Rozalia na środek, Mąż i Żona na boki – poruszają się pijanym krokiem, są ślepi, albo wieje niezwykle silny wiatr)

(długa pauza)

MĄŻ*

I co, nie mówiłem? Nie zgadzałem się… I co, nie mówiłem?

ŻONA

Ty nigdy nic nie mówisz jak potrzeba. Jak nie potrzeba, wtedy ględzisz… Trzeba było wtedy mówić, ale nie, udajesz, że ci mowę odjęło… Odjęło, odjęło, a gada… Teraz, teraz gada… Wtedy trzeba było mówić!

MĄŻ*

No i jest na moim. Jak gadałem, nie słuchały… No i jest na moim. Kto tu ma łeb na karku… no kto…? Ho, ho, oczywiście, że ja… Eh. No i jest na moim.

ROZALIA

Eh.

ŻONA

Mazał towarzyszu mu się zachciało i się schlał jak nieludzkie stworzenie i teraz gada, że wtedy nas ostrzegał… On nie mógł ostrzegać, bo on nigdy nic nie gada. On nie ma głosu, odebrało mu go w dzieciństwie. Mazał, mazał i pomazał nam dziecko.

ROZALIA

Eh… Ja go też trochę pomazałam.

ŻONA

Nie przechwalaj się, bo nie wiesz, o czym mówisz.

MĄŻ*

Zazdrosna, też by chciała pomazać sobie. Towarzyszka towarzyszy, markietanka z powołania, z zawołania… Na starość się jej zachciewa…

ŻONA

Na jaką starość, dziadzie. Sam jesteś stary. Kiedy za ciebie wychodziłam, różnicy było pomiędzy nami… ile to…?

MĄŻ*

Osiem lat różnicy, a teraz to zapewne dwadzieścia.

ŻONA

Dwadzieścia…

MĄŻ*

Nie mówiłem.

ŻONA

…osiem… Dwadzieścia osiem lat różnicy.

MĄŻ*

To ileś miała wtedy, rok, czy jeszcze ci tyle nie stukło?

ROZALIA

I poszedł sobie, nawet nie wiem kiedy. Chyba nad ranem…

ŻONA

I czego ty rozpamiętujesz. Przyszło to i poszło sobie. Tak to jest z Arabami, zachachmęci taki i się zwinie cichaczem.

MĄŻ*

Zostaw ty naszych Arabów… Kurna… co ja mówię? Jakich naszych? Nazjeżdża się tego z całego świata, jakby u siebie nie mieli miejsca, jakby im tam było źle i później chcą mieć podobnie źle, ale u nas… Naszych Arabów, Murzynów, Koreańczyków i Żydów niech tylko ktoś tknie… to im się utnie, co trzeba i… pogratuluje, hihi – na nowej drodze życia.

ŻONA

Co ty się czepiasz tych Arabów stale, muzułmanów i innych tałatajstw. To dobrzy ludzie są. Zresztą w każdym wyznaniu identycznie. To ludzie są źli, a takich znajdziesz wszędzie. Obojętne czy to Turek, Polak, Niemiec, Amerykanin, czy Chińczyk. Znałam jednego Polaka, rurę mi czyścił…

MĄŻ*

Nic nowego.

ŻONA

Hydraulika takiego. Dobry był w tym. Nie zatykało mnie przy myciu garncy.

MĄŻ*

A kiedy ty miałaś garnce… Ty wszystko wyprzedajesz. U ciebie jak szklanka się uchowa-przechowa to dobrze. Gdybyś umiała, gdybyś miała tyle siły to byś spała na podłodze… bo byś łóżka powynosiła i sprzedała.

ŻONA

Lubię mieć przestrzeń. Przestrzeń, rozumiesz, żeby się czuć swobodnie. Nie lubię być przez coś przygniatana.

MĄŻ*

Uhm, przestrzeń, swoboda… A później ciuszki takie i owakie i srakie. Stałe parady i wybiegi, pokazy i wystawy. Wiesz, kiedy oczy malujesz, to od razu tak zamaszyście, że te twoje obrazy walają się po całym domu. Z kim ja się ożeniłem, z artystką. Wszędzie bohomazy. Sztuka abstrakcyjna, fowizm i kubizm, dadaizm i surrealizm. Nie mogę już na to patrzeć.

ROZALIA

A tak było miło, a tak krótko. Aż mnie teraz ściska… o tu. Oj, coś mnie ściska.

ŻONA

A ty co? Tylko spawasz te chochoły, chłopki takie i takie. Ufoludki… raz ich widział i tak mu już zostało. Do niczego to niepodobne. Na wieszak się nie nadaje, bo albo dziurawi ubrania, albo spadają… Sztuka nowoczesna – bez wyrazu, bez prądu, bez nazwy.

ROZALIA

A w nocy to raz tak, raz tak… ja spałam z lewej strony, a później z prawej. Łóżko z lewej jest niewygodne, z prawej wygodniejsze. Może dlatego sobie poszedł? Mogłam nie zmieniać stron… Poszedł i już nie wrócił. Może jeszcze wróci? Kiedy ja miałam urodziny – kiedy ja będę miała urodziny? Niech przyjdzie, będę spała po lewej… Zupełnie mi się nie podobał, ale jak sobie poszedł i nie wrócił, to zakochałam się na zabój. Dziwne.

MĄŻ*

Ja to rozumiem. Też bym kochał twoją matkę, gdyby sobie poszła i już więcej nie wróciła.

ŻONA

To moje mieszkanie. Ty sobie idź i nie wracaj.

ROZALIA

Cicho mi tam…! To moje mieszkanie, które najpierw przepisał mi tata, a nie tak dawno mama.

MĄŻ*

Ja?

ROZALIA

Miałeś jeszcze głos, ale nic nie mówiłeś. Chciałam autoryzacji twoich słów, że to twoje, więc podpisałeś. Podstawiłam ci papiery, w których przepisujesz na mnie mieszkanie.

ŻONA

Ja ci nic nie podpisywałam.

ROZALIA

A potwierdzenie zdania matury? Pół roku temu, przed miesiącem, nie pamiętasz? Potwierdzenie do szkoły, że rodzice przyjęli do wiadomości, iż ich córka zdała egzamin prywatny i państwowy. Poza tym społeczny, aspołeczny, obowiązkowy i nieobowiązkowy oraz krótki test-wpis na listę lokatorów. Innych egzaminów nie wymieniam, tajemnica święta rzecz. Mam prawo jazdy, stopień naukowy w gotowaniu i licencjat z kursu hakerskiego. Oprócz tego zaczęłam i skończyłam studia na wydziale fizyki i nurkowania głębokiego. Rów Marjański stoi przede mną otworem mało zgłębionym, bez defloracji, prawie cnotliwie dziewiczym… Eh, marność nad marnościami. Nie uczyłam się dobrze i mnie wywalili z fizyki i z baraszkowania z chłopakami… z basenu.

MĄŻ*

Matka by mogła sobie wziąć z ciebie przykład, ty masz łeb na karku.

ŻONA

To samo z ojcem. Zresztą, do niego nic nie trafi. Nie skorzystałby z ofiarowanego królestwa, szwindel by zaraz wykrył. Spisek na spisku, podszyty spiskiem. Gdzie się nie obróci, to przekręty robi i wszędzie je później widzi.

ROZALIA

Cicho, coś nadchodzi… Zbliża się, zbliża… Nie widzę co to. Słyszycie?

ŻONA

Nie myszy?

MĄŻ*

Mogłabyś nie straszyć. Rozalka jest wrażliwa, małe dziewczynki boją się tych paskudztw.

ROZALIA

Zapomniał, że miałam szczurka. To nie myszy, żadne gryzonie… To wąż, który wertykalnie idzie na ogonie. Idzie bardzo powoli, żeby się nie wywrócić. Krok i stabilizuje się… krok i… stabilizuje się… krok… i… stabilizuje się. Na wszystkie strony wyciąga głowę i smakuje powietrze rozdwojonym językiem. Krok i stabilizacja, smakowanie powietrza, zęby jadowe wypełnione. Wystarczy chapsnąć, naciśnięte gruczoły wprowadzą jad pod skórę. Na razie jest najedzony i nie ma w pobliżu żadnej ofiary. A tylko zgłodnieje, to ruszy żwawiej i chaps.

ŻONA

Nie żartuj sobie.

MĄŻ*

Nie strasz.

ROZALIA

E, to coś innego, wzbiło się w powietrze i teraz krąży wysoko… Wyszukuje ofiarę, kiedy znajdzie puści się gwałtownie w dół, skrzydła będzie miał złożone wzdłuż ciała. Będzie spadał z ogromną szybkością, przebije się przez granicę dźwięku, czym ogłuszy malkontentów i chaps, wbije szpony w ciało, wyrwie je do góry, pozbawi dziobem wzroku.

MĄŻ*

Nie strasz.

ŻONA

Nie żartuj sobie z nas.

ROZALIA

Nie wiem, co to jest… Przysiadło teraz nad wejściem.

ŻONA

Wejściem do czego?

ROZALIA

Trudno powiedzieć, po prostu wejściem. Na łuku opartym na dwóch filarach.

MĄŻ*

To do ogrodu.

ROZALIA

Nie. Tam nie ma ogrodu, goła przestrzeń i ta brama, to wejście. Siedzi i czeka. Rozgląda się, wygląda… wygląda, jakby drzemał sobie… O, tuż obok bramy jest urwisko.

MĄŻ*

I co…?

ROZALIA

I… i nic. Straszna przepaść za nim się otwiera. To sfinks, który zadaje okropnie ciężkie zagadki. Widocznie powrócił.

MĄŻ*

Jego nie trzeba się bać. Rano na czterech nogach, po południu na dwóch, wieczorem na trzech, wszyscy znają.

ŻONA

To człowiek! (chichocze)

MĄŻ*

Człowiek siedzi na bramie…? Odpowiedź, aha, że człowiek. To dobre, wyśmienite, bardzo dobre.

ROZALIA

Myślicie, że on jest taki gupi.

ŻONA

Bądź co bądź, dziecko, jeśli już to głupi, głupi.

ROZALIA

I będzie w kółko zadawał pytanie, na które wszyscy znają odpowiedź?

MĄŻ*

O cię Florek. Nie pomyślałem o tym.

ŻONA

Ty nigdy o niczym nie pomyślisz. Safanduła. Niemota i niemowa. Niemowa i niemota. Ty byś nie mógł mu odpowiedzieć? – bo nie masz czym. Struny ci przeżarło, zardzewiały ci, i się pozrywały. Zadałby ci pytanie, obojętnie jakie, mógłby powtórzyć to stare i co? I tak byś mu nie odpowiedział… Nie mógłbyś, hihi.

ROZALIA

Nie, to jednak tylko chmura.

MĄŻ*

Żartowała sobie.

ŻONA

Ma to po tobie.

(pauza)

ROZALIA

A ten poszedł i nie wraca… Tato, znów był tutaj twój szef.

MĄŻ*

Nie znam takiego.

ROZALIA

I mamy też.

ŻONA

Nie kojarzę.

ROZALIA

Taty szef był podobny do dziadków, a mamy szef był podobny do babć.

MĄŻ*

O ja cię…

ŻONA

Nie. Musimy uciekać. Musimy uciekać? Co sądzicie?

MĄŻ*

I to w tej chwili – co sądzisz Rozalio?

ROZALIA

Powiedziałam im, że wszystkie domy w okolicy są przepisane na mnie. Nie mają po co przychodzić. Podeszłam wszystkie sąsiadki i sąsiadów, nie znajdą tu żadnego wolnego miejsca. Niech się tułają… niby Bubek. Wszystkie bubki niech się włóczą po świecie. Nie będę na nich głosować.

MĄŻ*

Brawo.

ŻONA

Wyśmienicie im powiedziałaś… O rany, ale to kurwa w cipę…

(pauza)

ROZALIA

Mama mi wykrakała Bubka.

ŻONA

Coo… jaa?

ROZALIA

Powiedziałaś: łatwo przyjdzie, łatwo pójdzie.

ŻONA

Ojej, naprawdę, przepraszam. Odwołuję wszelkie słowa.

MĄŻ*

Chodźmy lepiej zabezpieczyć drzwi i wszystkie okna. Kręcą się tu stale, mogą się włamać, zaatakować w nocy. Zadźgać nas podczas snu – znam swoich rodziców.

(wstają ze swoich miejsc)

ŻONA

Masz rację, ja znam swoich, kropla w kroplę podobni do teściów. Zabiją nas bez lęku, bez słowa, cichaczem.

ROZALIA

Tak sądzicie? Nie spodziewałam się czegoś takiego po takich osobistościach. Musimy zabezpieczyć także ściany. Wzmocnić je na wypadek, gdyby użyli taranów.

MĄŻ*

Wybudujemy mury obronne, baszty, zapadnie i fałszywe wejścia. Cały labirynt, z którego się nie wydostaną.

(Mąż z Żoną wychodzą)

ROZALIA

Że też ja jeszcze sobie nie wybudowałam murów obronnych przed nimi. Przed rodzicami trudno się bronić na otwartym polu. Nie dość, że mają przewagę w sile, to jeszcze mają przewagę sił wynikającą z doświadczenia.


     Scena czwarta

(Mąż, Żona, Rozalia i Bubek wypychają na scenę cztery trumny)

BUBEK

Tak, to przesyłka do państwa, wprost z granicy. Wprost z zielonej, czerwonej i niebieskiej granicy. Rozpustne granice rzadko się przekracza bez konsekwencji… przyłapania. Proszę mi tu pokwitować. Miało być do rąk własnych i jest do rąk własnych. Rodzina w komplecie.

ŻONA

Słucham?

BUBEK

Mówię, że jesteście wszyscy razem, więc nie będzie żadnych kłopotów. Do rąk wszystkich, do rąk wszystkich, tak tu stoi… (do siebie) A tam leży i rodzinka w komplecie.

ROZALIA

A jak pan się nazywa?

BUBEK

Robibobek Undelkundelkogelmogel, sierżant z powołania i chwilowego nadania.

ŻONA

Przypomina mi pan kogoś… Chyba rozpoznaję… Czy pan się tuła, czy pan tuli i czy pan się wytłumaczy?

BUBEK

Tułam się, tułam, taka praca. Tulę i przytulam z powołania, a nie tłumaczę się ani z chwilowego, ani z permanentnego nadania. Prawa swe znam i obyczaje. Papier podszyty… dobrze sklejony, już podpisany przez wszystkie strony. Żegnam, do widzenia, adieu. (wychodzi)

MĄŻ*

Nie był to ten, co w eter mówił o swych bogactwach? Du-pek, Bu-pek, Bu-bek, tak waśnie, Bubek. Nie on?

ŻONA

Nie wiem, nie rozpoznałam, a jestem wyczulona. Przeczulona, rozczulona… aaa… przewrażliwiona.

ROZALIA

Taki on i taki nie on. Inny… przez mundur, przez wzrok, przez… Strasznie mi się chce płakać. Przeznaczenie moje. Sypię się w sobie, osypuję. Myślałam, że zyskuję, a tracę. Myślałam, że się usamodzielnię, a idę w niewolę.

(pauza)

ŻONA

Co tam jest?

MĄŻ*

I co może być?

ROZALIA

Prezenty?

MĄŻ*

Zasadzka… Trochę to podobne do urn wyborczych… leciutko za duże.

ROZALIA

I się rusza.

ŻONA

Gdzie?

ROZALIA

Tamta skrzynia się ruszyła.

ŻONA

Myszy.

MĄŻ*

Nie strasz.

ROZALIA

A teraz ta…

ŻONA

Ona żartuje.

ROZALIA

I ta…

MĄŻ*

Kawały sobie robi.

ROZALIA

Otwórzmy je.

ŻONA

Tak od razu?

MĄŻ*

Nie lepiej, żeby się to trochę uleżało…? Pamiętam, że podobne skrzynie dałem rodzicom w ostatnim prezencie.

ŻONA

To jak i ja. Bardzo podobne. (obchodzi trumny) Niemal identyczne. Ta i ta. A tamte dwie jak dla teściów. Bardzo podobne, bardzo.

ROZALIA

Otwórzmy je. Chciałabym już zobaczyć prezenty. Nigdy nie umiałam czekać, nigdy nie miałam cierpliwości… Zimna krew najlepiej pasuje do trupów.

MĄŻ*

Nie wywołuj wilków z lasu.

ŻONA

Ja się boję… i nie zgadzam na otwarcie. Po moim trupie.

ROZALIA

A chcecie tu dalej mieszkać…? Wyeksmituję was na bruk.

MĄŻ*

(wstrząśnięty) O kurcze, tego się nie spodziewałem po tobie.

ŻONA

(to samo) Zbiłaś mnie zupełnie z tropu. Gdzie jest podpora, na której mogłabym się oprzeć…? Niech tam, wcale nie mówiłam nie.

MĄŻ*

Ja też.

ROZALIA

Mogłabym ich wyrzucić i nie mogłabym. Nie miałabym się na kim oprzeć. Sama, samiuteńka. W charakterze palca bez innych palców. Co ja bym zrobiła? Czy mogłabym wybrać jedną alternatywę, skoro zawsze wybierałam trzy: moją, maminą i tatową. Nie dałabym sobie rady. Obraźliwy to dla mnie dylemat. Jak tu się scalić, jak powołać jeden głos, gdy zawsze składał się z trzech… co najmniej. Bo w odwodzie były jeszcze cztery, dziadów i babów.

ŻONA

Dziadków i babć.

MĄŻ*

Powiedzieliśmy, że się zgadzamy. Po co to roztrząsać? Zgadzamy się i już.

ROZALIA

Po trupach matki i ojca, to i po moim trupie…

MĄŻ*

Zgadzamy się.

ŻONA

Zgadzamy.

ROZALIA

Więc otwieramy… te skrzynie wyglądają na takie, że więcej trupów przybędzie.

ŻONA

Znów sobie żarty robi.

(otwierają wieka trumien – z nich, do pozycji siedzącej, po kolei, pojawiają się dziadkowie i babcie – są zakneblowani i mają zawiązane ręce – z początku jakby nieobecni)

ROZALIA

Jednak trupy, same trupy. Ładne mi prezenty.

MĄŻ*

(podchodzi do Dziadka II) O, tata, Robert… Panie premierze, co pan tu robi?

ŻONA

(do Babci I) Ela, mama…? Co mama, co pani prezydent tu robi? W takiej skrzyni?

ROZALIA

Wybory, więc na agitację się wybrali w rodzinne regiony.

ŻONA

(do Dziadka I) Tata…? Panie ministrze, Witoldzie Limes, co pan robi w urnie wyborczej? Znów pan chachmęci z głosami?

MĄŻ*

(do Babci II) Pani wicepremier, mamo, pani Elżbieto…

ROZALIA

Miałam kiedyś koleżankę o tym imieniu. Leż-kobieto, liż-kobieto, czy jakoś tak podobnie się do niej mówiło. Lecz-kobieta – miała na imię, zupełnie tak samo, jak babcia. A ona nam odpowiadała: licz kobieto – na siebie samą. Chyba sama na siebie tak wołała. Bardzo cudaczne z niej było stworzonko. A teraz tak wyrosła i jest wicepremierem… (z przechwałką) mamą mego taty.

MĄŻ*

Trzeba by te skrzynie zamknąć i odesłać na granicę.

ŻONA

Trupim jadem u nich będzie śmierdzieć. Kochani rodzice.

ROZALIA

Wspaniali dziadkowie i babciowie… Tak bez posiłku chcecie ich odesłać? Niczego nie mamy do jedzenia, ale napić się mogą. Formalina się chyba znajdzie.

ŻONA

Nie, nie, nie, zmora, zakała, pomór.

MĄŻ*

Kiedy się tu rozsiądą, to ich już nigdy nie ubędzie.

(dziadkowie i babcie wychodzą z trumien – zaczynają gestykulować związanymi rękami i próbują coś mówić)

ROZALIA

Już się rozchodzą… po moim mieszkanku.

MĄŻ*

Tak, tak, teściu, to Hegel, rozumiem. Pojęcie, przyroda i duch. Słynne triady – teza, antyteza i synteza. Duch subiektywny, duch obiektywny i duch absolutny.

DZIADEK I

(ściąga knebel z ust) Co ty mi tu pieprzysz…? Pieprzysz i masz rację. ,,Państwo jest boską ideą istniejącą na ziemi.” Co ja pieprzę?

ROZALIA

Dziadek nie żyje i nie ma głosu.

DZIADEK I

W każdym rozkwicie tkwią zaczątki rozkładu. Przy rozkładzie zachowuje się to, co najważniejsze, jak w roślinie uwiędłej zachowuje się nasiono.

MĄŻ*

Jesteś chyba zatruty podtlenkiem azotu.

DZIADEK I

Chyba ty, bo tak dziwnie gadasz i dziwnie cię słychać.

ROZALIA

Tata też stracił głos.

MĄŻ*

Ja straciłem i on stracił, a gada normalnie. Coś nie tak z tą przyrodą.

DZIADEK I

(łapie się za przyrodzenie) Z przyrodą jest w porządelu. Przyroda jest ze mną za pan brat.

MĄŻ*

Przyroda nie sprawdza twoich zapatrywań.

DZIADEK I

Tym gorzej dla niej… Ty mi tu wciskasz jakieś triady, trójkąt by się przydał. Sztuka – ciała, religia – ustalone z góry wybory, filozofia – absolut poddaństwa reszty. Ot co, to jest Hegel i moja filozofia.

ŻONA

(do Babci I) Mamo, pani prezydent, niech mama przestanie z tym Schopenhauerem. ,,Świat jest moim wyobrażeniem.” Te mamy słowa, że ,,umysł nie kopiuje rzeczy, lecz zabarwia je własną naturą” – nie można już tego słuchać.

BABCIA I

(ściąga knebel) Co mi tu pieprzysz, dziecko drogie… ,,Maja, zasłona złudy, osłania oczy śmiertelnym.” To prawda, to prawda, lecz ja ją przebijam. Przebijam złudę wyobrażeniem – wyobrażeniem wyobrażenia. Od siebie poznaję prawdę. Samowiedza, ha, poucza, iż jesteśmy wolą. Wola jest najważniejsza – wola jest osnową wszystkiego.

MĄŻ*

Niech mama już nie truje.

ROZALIA

Waśnie… te spory teologiczne i estetyczne, na nic się zdadzą. To moja chata.

BABCIA I

Mój świat jest moją wolą i moim wyobrażeniem. Popędem – może ślepo działającym i bez celu, ale z widocznym celem i wcale nie tak niedowidząc w działaniu. Bezrozumne jest wszystko to, co nie ma mego popędu. Jak przystało na prezydenta tego kraju. W każdym razie nie zaznacie ukojenia. Męką dla was będzie… dla mnie jest, że nie można na mnie głosować – choć i tak już wygrałam. Złudami są wszystkie wartości, gdy mnie nie ma. Wyzwalam się poczuciem pozbycia wszelkich przywilejów i w sztuce odnajduję radość. Kochany zięciu, pójdź w me uchwyty… Zobaczmy, co tam stworzyłeś nowego? Pokażesz…

MĄŻ*

Nie.

ŻONA

(do Dziadka II) Niech teść, niech pan premier przestanie z tym Nietzschem, naprawdę mamy tego już dosyć. Wasze śliskie łapki, filozoficzne macki, duszą nas od lat. Nie powinniście się tak do nas zakradać, przemykać, włamywać tutaj podstępem. Niechże tata i pan premier w jednym, we własnej osobie, nie zatruwa nam spokojnego i normalnego życia. Niech nie wypełnia go tułaczym losem, niepokojem, nękaniem chorobami, bezdomnością i samotnością.

ROZALIA

Ja myślę, że dziadek raczej chce nas rozśmieszyć i niepokoić na wzór Chaplina. Niech mama popatrzy, ten sam krok i ten sam wąsik z jednej strony, bo z drugiej to już za długi i za bardzo wywinięty do góry. Takie mają wszyscy brzdące. Nabijają na nie skosztowane jabłuszka.

DZIADEK II

Niemieckość, ale z polskiej ma krew… Co wy mi tu wciskacie… Dlatego zakładam, że na wszystko mam swoje liberum veto. W was widzę postawę apollińską, we mnie jest dionizyjska. Wy harmonia, ja pęd, wy, wy opanowanie i zrównoważenie, ja znoszę granice i obalam wszelkie prawa, wy jasne i przejrzyste, ja jestem wichrem, dynamiką i pełnią. Dużo bardziej doskonałą od doskonałości. I nie pieprzcie mi tu, że to nie nasze mieszkanko. I wy jesteście nasi, do nas należycie i się nie odczepicie tak łatwo. Chyba że śmierć… a ona jest nieobecna, obecna tylko symbolicznie. Tylko te trumny ją symbolizują, ale toż to sztuka zbyt prosta i płaska. To musi być krew, gwałt, rzeź z tysiąca rzeźni i o numerze piątym, jak nic, jak i w nieskończoność, numerując się w powtórzeniach i powrotach… Nie pieprzcie mi tu już więcej, bo rozniosę i zniosę wszelkie niuanse, których nie dostrzegam.

MĄŻ*

(do Babci II) Mamusiu droga, po co te przebieranki, czy wszystkie Elżbietki trupim jadem muszą zalatywać? Co tam mama mówi…? To jakaś acedia, apatia i obojętność, zupełnie niemamina. Mama jest znana prędzej z tęsknoty do świata, z ironii i ekscentrycznego zachowania. Oświetlenia a giorno – od świtu w noc i przez całą noc. Czasem tylko, jak Kierkegaarda, chwytała cię groza istnienia, wyjątkowo od przesycenia. Tylko niech mama już do niego nie wraca. Do tego Duńczyka… Wystarczy mi Gang Olsena – Pingwiny z Madagaskaru dobrze się na Duńczykach poznały.

BABCIA II

Nie smól mi tu pieczonymi garnkami i nie pieprz, bo się nie znasz… Czerwony Wiewiór – sam jesteś ryży i przez to fałszywy. Nie pieprz Pietrze wieprza pieprzonymi frazesami… Kierkegaard, Kierkegaard i co jeszcze? My się tylko liczymy. W każdym pokoleniu musi być co najwyżej czterech ludzi poświęcających się za innych i… wyzutych z wszelkich ograniczeń sumienia. Mianowicie zniszczonych w okropnych męczarniach, by odkryć pojęcia, terminy i zagadnienia wszelkie. Urzędy, posadki, synekurki… Ze smutkiem stwierdzamy, że do tego jesteśmy przeznaczeni – ja, Elżbieta, wicepremier, on, Witold Limes, mój mąż minister, Robert, premier i ona, moja najdroższa Ela, pani prezydent – zrozumieliśmy samych siebie. Dlatego nie robiąc nikomu trudności, odkrywamy prawdę, która jest prawdą dla nas, w głębokim znaczeniu. To jest albo-albo. Albo lęk i drżenie, gdy jesteśmy, albo jeszcze gorszy lęk i drżenie, gdy nas nie ma. Bo my jesteśmy scaleniem, syntezą, bez antytez i tez, albo i z nimi: skończoność i nieskończoność, czasowość i wieczność, konieczność i wolność. I albo przeskok – wy do nas. Albo przeskok – my do was. I już mi tu nie pieprz o filozofii. Liczą się inne stadia życia. Czy nas wybiorą, czy nas nie wybiorą… Ponoć wszystko załatwione pomyślnie. Ciemny lud kupi każdą bajkę, dobrą, byle jaką, byle zawzięcie opowiadaną.

ŻONA

Dla was liczy się tylko władza.

DZIADEK I

Nie tylko. (Dziadek I i II chwytają Rozalię i odchodzą w jedną stronę sceny)

MĄŻ*

Jasne, jeszcze pieniądze. (do Babci I) Czego chcesz Elu?

BABCIA I

Nie tylko. (porywa zięcia w inną stronę sceny)

ŻONA

Nie możecie sobie za nie kupić innych dzieci? Jest tyle dzieci potrzebujących jakiejkolwiek opieki.

MĄŻ*

I wyprodukują terrorystów. Nasza kochana władza tak działa.

BABCIA II

Nie gadajcie gupot. (przyczepia się do Żony) Kochanie, bardzo ładnie wyglądasz. Istne półtorej cuda.

ROZALIA

Co dziadkowie…? Ach, to gilgoce.

BABCIA I

Nie opieraj się.

ŻONA

Półtora, jak już to półtora.

MĄŻ*

Co też mama…? Co prawda nie w bezpośrednim dziedziczeniu, ale to zawsze kanibalizm. Miałem na myśli kazirodztwo, co nie odbiega daleko od kanibalizmu.

BABCIA I

O jedzeniu myślisz.

MĄŻ*

To jest jedzenie. Ponieważ to się robi na własnym ciele rodzinnego uwewnętrznienia i uzewnętrznienia. Jakkolwiek nie przymierzając, pasuje do ciebie wyraz mięso i nie pasuje. To jest zbyt głośno krzycząca samotność i maksymalistyczna wspólnota – taka raczej milcząca.

DZIADEK II

Miło ci się łechci, łechta… A tak samej, to nieładnie mieszkać. Nie pozwalać nam się odwiedzać.

DZIADEK I

Nie utrzymywać kontaktów.

ROZALIA

Ach, ach… (piszczy na przemian ze śmiechem)

BABCIA II

Piękna suknia, pozwól, że dotknę… Materiał wydaje się nieziemski.

ŻONA

Dostałaś lepsze suknie od mego męża. Ach, co ty robisz, tak nie wolno.

BABCIA II

Nie ja dostałam, twoja siostra wszystkie dla siebie wzięła, twoja matka.

MĄŻ*

Elu! Wystarczy tych wygupów! Żeby się od ciebie opędzić, moja żona i córka nie mają teraz w czym chodzić.

BABCIA I

Nie było ci przyjemnie… na mnie ich oglądać?

MĄŻ*

Ta, co prawda, co innego było przyjemniejsze.

BABCIA I

Do tego zmierzam.

MĄŻ*

Tu, przy mej córce i twej córce…? Nie mogę ci oddać głosu, nie posiadam już swojego.

DZIADEK I

Rozalio, jaka ty piękna jesteś i masz piękny głosik.

ROZALIA

Ach, przestańcie… to jest bardzo zabawne, ale też i śmieszne… Ja nie mogę…

DZIADEK II

Jesteś już dorosła… Możesz głosować, nie oddałabyś głosu…?

ROZALIA

Aaaaa… wystarczy, aaa… Ale… czy wystarczy?

MĄŻ*

Przecież wolisz masażystę.

BABCIA I

Tego bubka, zapomnij.

ŻONA

Co cię tak bawi, dotykanie mojej pupy?

BABCIA II

Oj, nie… nie. Ja jestem po prostu zadowolona. Nie oddałabyś głosu na swojego wicepremiera?

ŻONA

Gdy mi oddacie sukienki i całą resztę.

DZIADEK II

Nie bądź taka harda.

MĄŻ*

O czym ty mówisz? Joyce na pewno nigdy nie szwendał się po Itace.

DZIADEK I

Całość bytu… tylko w całości jest absolutem. Racjonalny i logiczny.

BABCIA II

Oporność ci nie przystoi, to moja cecha.

ROZALIA

Chmura to UFO, chichichi.

BABCIA I

Świat jest moim wyobrażeniem – bądź jego częścią.

DZIADEK I

Co jest oczywiste, to jest rozumne. Uuu, ale ci urosły cycuszki na fartuszku… To punkowa koszula od rockandrollowego garnituru. Ładnie to tak się bawić? Świntuszyć bez nas?

ŻONA

To oczywiste, ja się łatwo nie sprzedaję, kiedy się łatwo nie sprzedaję.

DZIADEK II

Odwrotność odwrotności. Tam wypukłe i tu wypukłe.

BABCIA I

Wszyscy jesteśmy tułaczami i tragarzami. Ciągniemy za sobą swe przyzwyczajenia. Nie pokazałbyś, co ci urosło od ostatniego razu? Coś tam pospawał, coś zapewne gigantycznego.

DZIADEK I

Gigantycznie jestem spragniony nowego.

MĄŻ*

Myszy zżarły.

ŻONA

I mają być wprost ze sklepu, całkiem nowe.

BABCIA II

Melancholię zastępuje się zakupoholizmem.

DZIADEK II

Pielgrzymować, wałęsać, tułać się po całym świecie.

MĄŻ*

Moich rzeźb, które nie są rzeźbami, nigdzie nie znajdziesz. Nie wystawiam ich w całym świecie. To nowy rodzaj sztuki – bez sztuki. Sztuka to sztuczność, więc w dążeniu do doskonałości zrezygnowałem ze sztuczności. Rzeźba jest tylko użytkowa. Jej się nie ogląda, nie dotyka niczym czegoś niedotykalskiego. Ona ma denerwować podczas używania. To tapczany, z których się spada, wieszaki, które niszczą ubranie i z których zawsze się zsuwają, schody, po których niemożliwe jest się wspiąć, bo nie prowadzą dokądś, tylko donikąd.

ROZALIA

Dziadkowie za bardzo spuchli w tych urnach.

DZIADEK I

To trumny.

BABCIA II

Bardzo gładkie.

ŻONA

Miło w czymś takim się czuję.

BABCIA I

Jakże do środka, we mnie to weszło… stal jest cudowna – zimna i prosta.

MĄŻ*

Zimno tu jakoś… jakby duchy zmarłych między nas weszły.

DZIADEK II

Za pierwszym razem wejść jest trudno. Trochę smutno, że się coś traci. Później jest zabawnie i miło, i nie chce się, żeby się skończyło.

ROZALIA

Niech to się skończy, już tracę głos ze śmiechu. To takie wyuzdane, śmiać się z niczego. Zamieńmy się rolami. Dziadkowie się teraz pośmieją.

DZIADEK I

Przekraczanie granic to dla mnie pestka. Kupa śmiechu, gdyby nas nie złapali ostatnio na granicy.

ROZALIA

No, śmiać się macie.

DZIADEK I

Musisz nas łapać, tak jak myśmy cię łapali. (śmieje się)

ROZALIA

A więc tak.

DZIADEK II

Obiektywne, logiczne i ewolucyjne. (śmieje się) To jest zabawne i zupełnie irracjonalne.

MĄŻ*

Kłopot mam z tym iż ostatnio zupełnie nie rozumiem, co robię. Bo widzisz, zrobiłem łapkę na myszy, która piszczy jak myszy, obraca się jak wahadło i śmigło, a łapie tylko koty i psy. I wysyła mi sygnały, że obcy już wylądowali, kiedy przecież odlecieli.

BABCIA I

Oni nie mają ważnych głosów. To bełkot, niezrozumiały szum drzew, trzask młotka o stal… jest tak przyjemny. Ich mowa, to nienaoliwione zawiasy… gdy spawacz sypie iskrami, ze mnie zsuwają się ubrania… z twoich wieszaków… Na wieszaczku nie da się przez chwilę zawisnąć, co, kochany…? Zielononosi, kim oni są, żeby tu u nas o czymkolwiek decydować… Ja się robię rumiana, gdy widzę ochronne okulary, w których się nic nie widzi oprócz rozbłysków ekstazy… tworzenia. Stworzenia te nie mają racji bytu. Są zmyśleniem, zaprzeczeniem i pogardą dla trzeźwego umysłu. Jakże ja lubię, kiedy pijesz i w amoku rąbiesz… Schlałabym się z tobą, żeby dostrzec genialną myśl sztuki – ten wyraz… A o ufoludkach rozmawiam tylko podczas stosunkowo nieumiarkowanych nocy.

ŻONA

Brakuje mi czegoś, gdy się to traci. Mama zapewne wie, też jesteś mężatką. Wyraz na pięć liter, zaczynający się na: ci – poprzedzony wyrazem, słodka.

BABCIA II

Mogę ci go powiedzieć na uszko… (szepcze) I mogę ci to powtarzać przez noce całe.

ŻONA

Co też mama. Chodziło mi o ciszę, o słodką ciszę. Innego rodzaju niż dawniej, kiedy jeszcze mówił… i innego rodzaju niż teraz. Niech mama lepiej mnie nie dotyka.

MĄŻ*

Elu, mamo, skaranie boskie. Jesteś moją teściową. Nie mogę zmilczeć, tak się nie robi. Nie na oczach innych… Przestań – nie słyszysz mnie? Fakt, mój głos się nie liczy. Wszyscy pogupie… (trzask wyłączonego głośnika – Babcia II widocznie dotknęła czułego punktu na jego plecach)

BABCIA II

Takim cię lubię bardziej.

DZIADEK II

No koniec… Teraz ty się będziesz śmiała.

ROZALIA

To było za krótko.

DZIADEK I

Za młoda jesteś, żeby o tym decydować.

(zaczyna się istna hulanka i swawola – starsi zaczynają dominować nad młodszymi – odbywa się to przy skocznej muzyce, przerywanej wiolonczelowymi zgrzytami smyczka – podobnie do końcówki sceny trzeciej aktu pierwszego, znużenie i znudzenie – przechodzi w wolne tempo i szybkie, raz tak, raz tak – przyciąganie i odpychanie – przekraczanie granic i niespełnienie – na granicy rozczarowania i napięcia – jak poprzednio, czynnikiem dominującym jest powstrzymywanie się i drapieżność – sapią, jęczą, dyszą i mruczą)

ROZALIA

(przerywa ten swoisty trans i rozbija dominację, którą uzyskali starsi) Czy to, co jest zaczarowane… nie jest na swój sposób odczarowane? Albo na odwrót.

(pauza)

MĄŻ*

(ociera się plecami o Babcię I – słychać trzask głośnika) Hahaha, trafiłaś w sedno!

ROZALIA

Tak?

ŻONA

Przebiłaś ten balon! Haha-ha!

ROZALIA

Tak?

DZIADKOWIE i BABCIE

Nie, o nie. To nic nie znaczy. Jesteście w błędzie. Byt nie znosi takiej pustki. Prawda się liczy. Logika. Prawo. Państwo. Poddaństwo. Świat. Arkadia. Dionizyjska i apollińska. Życie. Filozofia. Sztuka. Cyrk. Religia. Subiektywizm. Obiektywizm. Prokreacja. Teza. Antyteza. Synteza. Fotosynteza. Egzystencja. Wola. Jaźń. Podświadomość. Nieświadomość. Rozum. Siła. Moc. Owoc. Zgniłek. Absolut. Człowiek. Bóg. Nieżyt. Sprzeczność. Tożsamość… Remis?

ROZALIA

Nie znam się na filozofii, ale do was to każda pasuje. Każdą sobie możecie przypasować. I każdą się posłużyć.

MĄŻ*

Brawo, kochanie… przez całe życie próbowałem to ująć w słowa, a tobie się to udało!

ŻONA

Świetnie, jestem po raz pierwszy z ciebie dumna! Ot tak im palnęłaś, co miałam na języku od zawsze, ale jakoś nie udawało mi się tego opatrzyć odpowiednimi słowami.

DZIADEK II

Smarkula nie wie, co mówi… Słowa, słowa i tylko słowa – brak głosu przebija przez nie.

BABCIA I

To skoślawiona natura.

BABCIA II

Skandal, ekscentryczny skandal.

DZIADEK I

Gupi romantyzm i symbolizm, zwykły animizm i bezpłodny rewolucjonizm. Hajdawery bez szabli, wypełnione próżnią i podtlenkiem azotu. Nic tym nie urąbiesz. My jesteśmy jak zimno hartowana stal.

ROZALIA

Nie znasz się na tym dziadku. Jedynie tata umie kuć stal na zimno.

MĄŻ*

Dołożyła im po raz kolejny! To klątwa!

ŻONA

A klątwy się nie da pozbyć!

DZIADEK II

To już jest pornografia.

DZIADEK I

Pogańskie wyuzdanie.

BABCIA I

Bezrozumne chwalenie byle jakiego idola.

BABCIA II

A miało być tak fajnie. Wino, muzyka i śpiew. Orgia radości. A to tylko orgia tęsknoty za czymś, czego nie ma… Oj, ta gęstość syropu i rzadkość wody jest wstrętna.

MĄŻ

Entliczek, pętliczek, bez dziurki guziczek.

ŻONA

Guziczek bez dziurki – entliczek, pętliczek.

ROZALIA

Bez dziurki entliczek, guziczek, pętliczek.

ŻONA, MĄŻ i ROZALIA

Bez dziurki entliczek, guziczek, pętliczek… ( po kolei zakładają im kneble i ładują do skrzyń) Bez dziurki entliczek, guziczek, pętliczek… Bez dziurki entliczek, guziczek, pętliczek… Bez dziurki entliczek, guziczek, pętliczek… Bez dziurki entliczek, guziczek, pętliczek…

(wypychają trumny ze sceny)


     AKT III

Aura zaburzona, niejednolita i pół mgława. Kolory w odcieniach czerwonych, z domieszkami i wariacjami zielonych i żółtych – paleta barw mieszanych (skompilowanych, zmiksowanych, o nieczystych odcieniach).

     Scena pierwsza

ŻONA

To nie do nas, proszę to odesłać z powrotem na granicę.

BUBEK

Odebrane, pokwitowane, zapłacone. Nie mogę tego przyjąć.

ROZALIA

A jeśli zapłacimy jeszcze raz?

BUBEK

To inna sprawa, wtedy przyjmę.

MĄŻ

(z offu) To zapłaćcie mu i niech się z tym wynosi.

ŻONA

Już, już… proszę.

BUBEK

Jeszcze podpis.

ŻONA

Gdzie?

BUBEK

Tu, na tej oto liście wyborczej.

ROZALIA

Co to, to nie… Żegnamy pana.

ŻONA

Czekaj, czekaj, nie tak prędko. Musimy się ich pozbyć… Gdzie, tu, ładnie, proszę, o tak… Teraz żegnam.

BUBEK

Muszę tylko sprawdzić zgodność…

ŻONA

Żegnam. Hasło do trumien to: raz, dwa, trzy, enter i na końcu przyciska się przycisk – siurpryza. (do siebie) Bum, bum i sedno wyborów będzie się katapultować za siedem rzek i za siedem gór – ni to dalej, ni to bliżej.

ROZALIA

No już, spadaj patałachu. Robić dzieci to umicie, ale odpowiedzialności nie bierzecie za nic. Spieprzaj ty… bubku jeden!

(Bubek pośpiesznie wychodzi)

ŻONA

Trumny są w przedpokoju… i nie zapomnieć zamknąć drzwi!

(wchodzi Mąż)

Podpisałam się bezbłędnym krzyżykiem, z jednym rogiem i trzema krzyżykami… Widzisz kochanie, nie mówi się umicie, tylko umiecie. W porządku, można to olać. Tylko skąd u ciebie z nagła taka troska o nas, kobiety – wykorzystane i wykorzystywane bezsprzecznie przez mężczyzn? Od kiedy świat światem.

MĄŻ*

Zapominasz o matriarchacie.

ŻONA

Zamknij się, nie masz tu żadnego, odrębnego, ani wspólnego zdania… Dorastasz, chyba dorastasz.

ROZALIA

No muszę. Tamten zrobił mi dziecko, więc muszę. Nie mam wyboru.

MĄŻ*

Będzie miała dziecko? (uderza Żonę w plecy) A to heca.

(Żona się krztusi i próbuje coś powiedzieć)

ROZALIA

Mam wybór, nie muszę dorastać, są rodzice, którzy się dzieckiem zaopiekują i mi dadzą spokój. Wybuduję sobie mur, z basztami, zapadniami i labiryntami przed nimi. Koniec z Elektrą bez elektryczności. Będzie Elektra atomowa, nic mnie nie powstrzyma. Dałam sobie radę z dziadkami, to z wszystkim dam sobie radę. Z rodzicami również.

ŻONA

Hym, yhyn, hym. (próbuje coś im przekazać)

MĄŻ*

Co, czego chcesz kobieto?

ROZALIA

A ja wiem.

MĄŻ*

Chyba nie wyrzucisz nas stąd na bruk? Tak się chcesz usamodzielnić i sama za siebie stanowić…

ROZALIA

Wiem, co mamie jest… Mamie też odebrało głos. Hahaha. Pozostałam jedyna, która go ma. Bo dziadkowie udawali tak tylko, jak to politycy, że go mają, a nie mają w ogóle. Mają myśl, skisłą myśl, zapisaną na odtwarzaczach i puszczaną w kółko. A gdy się coś w odtwarzaczu zepsuje, pokiełbasi, to wychodzą nowe idee.

ŻONA*

Bze. Gzym-gzym. Brebąk… (trzask głośnika) Hm, hm. Co ja to chciałam powiedzieć?

MĄŻ*

Zapewne nic szczególnego. Nie masz głosu kobieto… Ani mi się waż. Lepiej się zamknij i milcz. To właśnie przystoi dobrej małżonce.

ROZALIA

Muszę sobie przed nimi wybudować ochronę, mur… Domy towarowe, klatki schodowe, windy, przejścia podziemne, metro, linie autobusowe i tramwajowe…

MĄŻ*

Odbiło jej.

ROZALIA

Moment, dokończę. Obrotowe wejścia, balkony i loże, szklane sufity, perłowe dywany, jacuzzi, ciepła-zimna, osobno i razem, parapety-trampoliny, śliskie parkiety, halogenowe światła, kafelki z trawertynu, światło na klaskanie w dłonie…

MĄŻ

Na dekiel jej siadło, pod deklem jej trzasło.

ROZALIA

…szafy w ścianach, siłownia na dole, sypialnia na górze z łóżkiem wodnym z opcją utwardzenia, kilka kibelków, pokój dziecinny z interkomem, kuchnia z wyciągiem, kompatybilna z prysznicem i obserwatorium astronomicznym, błyskawiczne windy, zamki na skan oka, do każdego pokoju i do każdej szafki, i do każdej puszki z makaronem, okna – ze sterowanymi komputerowo zamykaniem i otwieraniem, a łazienka będzie od razu bunkrem… i salon, oaza niepustynna, dżungla i wysokie skalne góry, oraz basen do głębokiego nurkowania, czyli głębszy o wiele bardziej niż szerokość pomnożona przez długość…

MĄŻ*

Odbiło jej.

ŻONA*

Jaki pan, taki kram – twoje nasienie.

ROZALIA

To nie jest takie proste, jak sądziłam. Muszę to przemyśleć… (wychodzi i przynosi sobie krzesło, na którym zatapia się w myślach, a raczej głowę w dłoniach) Bywa, że dwa i dwa jest cztery, to nie może być pięć… Chyba że układ zmiennych… jest na tyle niestabilny… że układ niezmiennych… ulega przesunięciom… nieskoordynowanym według wzorów… chaotycznym… rozproszonym… wtedy przyczynowość… zamienia miejsce z efekciarskimi skutkami… uderzona kulka nie porusza się… za to nieuderzona i przypadkowa i owszem… zapiernicza w nieprzewidzianym kierunku… to by dawało… efekt zanikania… i wzrostu… zupełnie odmienny od dotychczasowych… i gdzie jest za mało pól… to byt się wygina… gdzie za dużo, również… tylko tam, gdzie jest nie za dużo… i nie za mało… rozwija się w odpowiednim kierunku… z harmonogramem wahadła… litera pe… koci się w literę kiu… o pi…

MĄŻ*

O pi razy drzwi. Zbzikowała.

ŻONA*

Jak i ty. Po kimś to musi mieć.

MĄŻ*

Równie dobrze po tobie.

ŻONA*

Nierównie dobrze po tobie.

ROZALIA

Zamknijcie się. Dajcie pomyśleć. Równanie, które przestaje być równaniem, w dodatku o wszystkich niewiadomych, potrzebuje w rozwiązaniu podejścia równie niewiadomego do danych, których nie ma. Nie wolno patrzeć okiem, muszę popatrzeć od oka. To jest z założenia.

MĄŻ*

Zbzikowała, na amen w pacierzu.

ŻONA*

Wszyscy w twojej rodzinie…

MĄŻ*

Teraz i twojej.

ŻONA*

Nie w mojej, nie w mojej. Was do niej nie zaliczam. To tylko przypadek, że Rozalka urodziła się z mojego ciała. Mogła się urodzić z twojego, o ile już nie mogła urodzić się z własnego.

MĄŻ*

Ale się nie urodziła, bo byłbym bogaty. Za to płacą grubą forsę.

ŻONA*

Hehehe, o mało. O mało, jestem tego pewna, a urodziłaby się z ciebie, a nie ze mnie. Dlatego mam prawo uważać, że się ze mnie nie urodziła. Nie przyłożyłam do tego palca.

MĄŻ*

Ale ja przyłoży…

ŻONA

We własnym zakresie. Dlatego uważam, że ona jest twoją córką, ale już nie moją. Oprócz tego, że… ją adoptowałam.

ROZALIA

Możecie się kłócić trochę ciszej? Nie mogę się skupić nad ruchem nieskończonym. Nad niepełną i niewspółmierną próżnią, która wprowadza mi błędne wyniki i nad światłem, którego prędkość już osiągnęłam, ale teraz muszę przyśpieszyć do prędkości astronomicznie niebywałej, co najmniej na sekundę i jeszcze lepiej na milisekundę. Rozwiązywałoby to kwestię wyprzedzenia przyszłości, tylko nie wiem, czy dałoby to możliwość zawrócenia przeszłości.

MĄŻ*

Ktoś z bandy czworga mógłby ci łatwo wytłumaczyć, że to zawsze wraca.

ROZALIA

Tata, daj spokój, nic się nie znasz na fizyce. Ja ją studiowałam. Przez przypadek się tam dostałam i przez przypadek wyleciałam, ale studiowałam. Tak mogę powiedzieć, mimo że to trwało ułamki sekund. Na zawsze będę to miała w papierach… I cicho, muszę pomyśleć.

(pauza)

ŻONA*

Kto mi odebrał głos? Ty…? Ty nie masz swego.

MĄŻ*

Zamknij się swoim.

ŻONA*

Ty się zamknij swoim.

MĄŻ*

To się zajmij swoim na osobności.

ŻONA*

A co robię…? Dochodzę… dochodzę… na osobności… zawsze… dochodzę…

MĄŻ*

Tylko nie przejdź.

ŻONA*

Już wiem. To oni mi go ukradli. Podstępem się tu zakradli, podstępem zagadali i podstępem mi go odebrali. Niech no ja ich spotkam, tak im nazdam, że…

MĄŻ*

Ciekawym jak, bez głosu? Na migi, na niby, pokażesz im, że co…? Oczywiście cię posłuchają i ci go oddadzą.

ŻONA*

Wyekspediuję ich na drugi świat, przez bramę cmentarną… Do urny wyborczej wrzucę mój głos i nie zagłosuję na nich, bo zaznaczę wszystkie ich pozycje. Głos będzie nieważny, a oni nie będą się mogli do mnie przyczepić, że na nich nie głosowałam. Mam ich, będą pogrzebani.

MĄŻ*

Teraz każdy głos będzie ważny, skreślony, nieskreślony, pokićkany – każden na nich. I czym chcesz to zrobić, wiesz przecież, że…

ŻONA*

Że co?

MĄŻ*

Że… nie masz… no nie… wiesz… tego tu.

ŻONA

Tak ci się tylko zdaje, to ty nie masz. Nigdy go nie miałeś. Na Rozalkę nie patrz, nie możesz mieć pewności…

MĄŻ*

Zbzikowałaś – ona ma to po tobie.

ŻONA*

Okej, dobrze, nie będę udawać, nie zaprzeczam, raz go miałeś. Stąd ona… ale to było tylko ten jeden raz. Poza tym nigdy go nie miałeś. Jesteś niemy od stworzenia świata.

MĄŻ*

A ty jesteś bez wyrazu.

ŻONA*

Wszyscy, poza tobą, są innego zdania. Mówią, że jestem piękna. Że mam ładne suknie, biżuterię i makijaż. Nogi moje wychwalają, ręce, dłonie, o twarzy i reszcie umysłu nie wspomnę…

MĄŻ*

Bo nie ma o czym.

ŻONA*

Odczep się, dobra.

MĄŻ*

I tak od początku świata. Makijaż, biżuteria i przybranie, żeby oszukiwać, żeby zbałamucić, że tam coś jest, a tam nic nie ma. Pod spodem jest zero, pustka. Ewentualnie brzydota, jakiej świat nie widział.

ŻONA*

Spójrz na siebie, na swój głos. To liszaj, tramwaj bez szyn, pszczoła bez skrzydeł, nieprodukująca miodu, a obżerająca się nim. Myślisz, że w ten sposób jesteś słodki? Dziegciem wali każde twe słowo, każda literka to jad, każda sylaba to trucizna. Jesteś odszczepieńcem gatunku. Ewolucja, która doprowadziła do powstania twojego prototypu, zawiodła na całej linii. Ty jesteś bezskrzydła mucha, która uwięzła w jednym gównie.

MĄŻ*

Na Wyspach Kanaryjskich są muchy bezskrzydłe.

ŻONA*

Też mi dowód… A, a… a gówno mi tam.

(pauza)

Gdzie mój głosik, skarb wonny, wieloznaczny?

ROZALIA

(znudzonym głosem) Mama się go sama pozbyła, gdy powiedziała, że odwołuje wszelkie swe słowa.

ŻONA*

Kiedy?

ROZALIA

Ach.

MĄŻ*

O Bubka chodziło i twoje krakanie, jakoś tak: łatwo przylezie i łatwo odlezie.

ŻONA*

Łatwo przyjdzie, łatwo pójdzie. To straszne.

(pauza)

Trzeba coś z tym zrobić, nie możemy być tchórzami.

MĄŻ*

O czym mówisz?

ŻONA*

Nasza córka niezamężna, niebogata nadto, co jej tatuś tetryk z przyzwyczajenia gdzieś zwędzi. Musimy coś z tym zrobić.

MĄŻ*

Tylko co…? Lubię ogrody, piękne ogrody, zasypane kwieciem, nie ominę żadnego, nie przepuszczę.

ŻONA*

Wiadomo, naprzód, naprzód.

MĄŻ*

Żeby mózg tchórza poruszyć, wybić z ustalonych norm, z przestrachu, trzeba ten mózg poddać najokrutniejszym eksperymentom.

ŻONA*

Nie ma widnokręgów, które by nie lizały obłoków. Ogrody są pełne, tylko wtedy gdy są puste. Idealne…

MĄŻ*

Lasek, laser, laska.

ŻONA*

Wszystko najciekawsze odbywa się po zmroku i wtedy… wszyscy młodzi i starcy, i dzieci, wytrzeszczają oczy… – skąd tu dobyć broni?

MĄŻ*

Jesteśmy zaprawieni w używaniu, zdolni i niezdolni do żądzy.

ŻONA*

Bielizna się susy… miałam na myśli, że się suszy i powiewa, łopocze sztandarami, banderami, chorągiewkami.

MĄŻ*

Zwątpienie… zadowolenie… skomplikowanie. Usiedzieć się nie da bez kompasu.

ŻONA*

Natomiast my, żołnierze, każdego wieczora, bez paniki, porażeni strachem, wstrząśnięci… uprawiamy honorowo, honory domowników.

MĄŻ*

Zadumani regularnie…

ŻONA*

Skrzydlaci, susami, spokojnie…

MĄŻ*

Ofiary – nieme – dają radę…

ŻONA*

Wciągamy wszystko niczym szpital – nosem, uchem, okiem, dotykiem, smakiem…

MĄŻ*

Lokal za lokalem, admiralskim, szerokim gestem…

ŻONA*

Murzyni, Arabowie, Żydzi, Hindusi, czerwonoocy, zielononosi, butlogłowi, chrześcijanie i budrysi, mandragorianie i poganie…

MĄŻ*

Po morzu, z daleka, ujście po ujściu…

ŻONA*

Łowy, obyczaje, bulgot słów…

MĄŻ*

Policjanci i spekulanci, codziennie, punktualnie, w południe i o dwudziestej trzeciej zero cztery, sekund dwanaście i trochę…

ŻONA*

Odurzeni, dygocący z gorączki i z bolączki, strawieni i przetrawieni, toczący pianę z ust, z sikawek… Na spływach kanałowych, na kratkach odpływowych, pęczniejąc ubitą śmietanką – zblazowaną, poprzez sam ruch i odruch spływu… Ciągła emulgacja, emulacja…

MĄŻ*

Typy specjalne, typy zwyczajne, pełne nocniki… Noc nieprzeciętna, noc niedołężna, noc pospolita, noc niezbita… Latarnia za latarnią…

ŻONA*

Każdy ma swego potwora – amatora, którego nie znosi.

MĄŻ*

Nędza, nędza, znikąd lądu, skrawka, spłachetka.

ŻONA*

Wszy od niechcenia już zagnieżdżone.

MĄŻ*

Okrzyki wokół kibelka. Każdy, wszyscy pędzą na złamanie karku. Wyławiacze pereł – pęcherze, odbytnice, wzwody, krachy, rzygowiny….

ŻONA*

Lustra srebrne, rozświetlone lunarnym woalem – wilkołaki, wampiry, szapoklaki, ostre-kocie-łapcie, żabki wyszczerzone i podkute sprężynami z grafenu, gangreną żółci toczące swe losy…

MĄŻ*

Z lękiem, że się jest pustymi. Nienajedzonymi istnieniem, niezdolnymi do życia, do… doprawdy, ratunku, ratunku…! Do gazet, poduszek i brzuszków, głowy nie da się złożyć.

ŻONA*

Nie kryjąc łona, bezbronnie, bez ciuszków, bezwiednie, bezwstydnie, bez kompromisów… bo słowa…

MĄŻ*

Ulatują jak dusze umarłych… zlęknione swą obecnością w zaspanych gardłach, niedowidzących, w letargu biegnących…

ŻONA*

Do rezerwuarów, sawuarwiwrów, do funicular… nieszczęścia. Brzmi, nie brzmi. Tak, nie tak. Do szynowej kolei linowo-terenowej nieszczęścia… Bzdet bzdetu. Tylko nie ja, tylko nie sama, opuszczona, bezdźwięczna…

MĄŻ*

Opasła – na krawędzi krawężnika, kostka zwichnięta… od Mongolii po San Ferdinando. Wciśnięty pomiędzy ściany. Dyszę, rozgrzany. Piec wali fajerką. A ja w tej wilgoci, murszeję przyparty do muru.

ŻONA*

Uprzejmość ustępuje miejsca napastliwej agresji… pełzam, wiję się, puszczam bąki.

MĄŻ*

Krwi mi trzeba, kobiety, wioski, książki. Słowa nie mogę wydusić, o drogę zapytać – tunel się zwęża. Krzyczę bez krzyku i… nikt mnie nie słyszy. Słowa chcę, słowa, przepełniony jestem niewypowiedzianie.

ŻONA*

U mnie i u nich było zawsze tego trochę. On obfitował w inne wyrazy… prędzej muzyczne to były obrazy. Walił jak najęty młotkiem kowalskim. Przerobiłam to pędzlem i mnie się objawił całkiem miły pejzażyk.

MĄŻ*

Wesoło, odkrywka za odkrywką, tatuś i mamusia. Co za banał… kicha i wstyd przed samym sobą. Cały świat szeroko przed tobą leży, ino go brać… Poemat nie wychodzi z macierzy. Litery koślawo brzęczą pośród spalenizny. Ja Cortés, ja Pizzaro – gdzie jest pobite ciało Atahualpy? Nawet nim się nie mogę pocieszyć – martwym. Ono ukradzione, podstępnie, nocą, skrycie, potajemnie. Okradziony jestem, okradziono mnie z mojego języka. Wyrwano mi go i wyniesiono w niewiadome regiony. Rządy, przyzwyczajenia, nałogi i ślepe uliczki. Nuda i brak cierpliwości, niechęć do trudu, brak sił i zdolności. Na nic wszystko, nie przekroczę barier, które sam sobie stawiam – język umarł.

ŻONA*

Ma się rozumieć, skorzystałam z tego. Wyszło niemrawo, byłam niezdecydowana, w którą iść stronę, włóczyłam się bez sensu. Woda pluskała się wokół, woda się lała, całe potoki, nirwany w wylewach Nilu, Nile słów na kataraktach. Nikt ich nie potrzebował, nikt nie brał, nikt nie chciał. Podupadły, powalały się brudem i odchodami, spleśniały, zakwitły grzybem i zjełczały. Jak ten Robinson Crusoe… kilka sklepów, kilka galanterii, pasmanterii, obuwniczych, złotniczych. Bez bielizny, przepasana nicią pajęczą, jak wszystkie rodziny, jednako, wystawiłam na wystawie, za szkłem to, co miałam do powiedzenia… i wynikły same niedopowiedzenia, niezrozumienia, błędy logiczne i semantyczne. Morfologicznie rzecz biorąc, olałam, dałam dupy, spieprzyłam, zrównałam z podłożem, na którym nawet nie stałam – z jakimś pokładem górniczym, głęboko pod powierzchnią… To nie głębia, lecz dno pod dnem. Od tej pory miałam mowę jak krewni – od niczego i do niczego. Sprawdzała się przednie. To co chciałam, miałam, to co inni chcieli, wzięli… po kądzieli, czy po mieczu, albo całkiem obcy… Szmata wykręcona, woda wypłynięta, słowa wycieknięte, wyrazy spłynięte, zdania potopione, litery, jak topielce, ze wzdętym brzuchem pod taflą się snuły, majaczyły, mechaty dym przypominając. Cała rozchlapana, w kałużach rozlana, ciało odciekło, mózg się wysączył, krew się przelała, życie ociekło.

MĄŻ*

Muzyka… piło się, piło… w zęby kelnerowi… premia… fakt faktem… informacja – srogość – rozsierdzenie… hulanki, kochanki… przeważnie innych… używało się, ile wlezie… Na własnym, na własnej, na własnych, polegać nie można było, gdy się jej, jego, ich nie posiadało.

ŻONA*

I stara mowa jakaś nowa była. Nowomowa w nowosłowiu.

MĄŻ*

Plemienna gra…

ŻONA*

Płomień, łóżko, wzrok, ślina…

MĄŻ*

Koszula, gacie, fryzura…

ŻONA*

Tułów – gotów – rada – tchórzostwo…

MĄŻ*

Okazja, fale, bogactwo…

ŻONA*

Żebraki…

MĄŻ*

W siekącej deszczem burzy.

ŻONA*

Udręka, ciągła podróż…

MĄŻ*

W mroku.

ŻONA*

Upał, frazesy, klęska… ulubione stróżki…

MĄŻ*

Tłuste, kąsające…

ŻONA*

Zmartwienie, oszołomienie… porządnie zadowoleni.

MĄŻ*

Gdy nie trzeba podejmować decyzji, płacić rachunków, wywiązywać się ze zobowiązań.

ŻONA*

Na trzeźwo i pijani, razem i osobno, całą bandą i samotnie… w każdym razie…

MĄŻ*

Zawsze gremialnie sami jak palec.

ŻONA*

Pragnienia, próby, ubikacje… Nienasycenie i ciągły brak.

MĄŻ*

Niesmak.

ŻONA*

Brak łaknienia…

MĄŻ*

Nowego… pomimo nudy i marazmów, pleniących się chwaściście.

ŻONA*

Chwali… byście…

MĄŻ*

Li – lilibyście. W pełni chwały… niezupełnie w apogeum i bez uznania. Byle w okamgnieniu.

ŻONA*

Ulga… w stresie.

MĄŻ*

Stres… w uldze.

ŻONA*

Nieśmiali – w kryzysie erotyki słów i bez słów… myjąc nogi w pogardzie dla uczonych w słowach i piśmie.

MĄŻ*

Faryzeuszy… ścichapęków… ortodoksów – wszelakiej maści, trajkotanie do końca świata i wiele, wiele lat dłużej… do krańca kosmosu… w noc huraganową… bez brzasku…

ŻONA*

Półcienie prawdy.

MĄŻ*

Prawie cienie obłapiaczy.

ŻONA*

Trupie czaszki ćmy wielkanocnej.

MĄŻ*

Biodra zalotnie kołysane, biust nadobnie podskakujący, nóżki świdrujące w powietrzu… ust – uśmiech, paluszków – dotyk, ciał – wymiana energetyczna. Opis to cisza. Żadnych szmerów, sapnięć, jęków – nie usłyszysz opowieści, echo ci ich nie powtórzy, nie zapiszą się na rejestratorze bębenków. Pustka drga ciszej niż noc niż wszechświat, niż najgłębszy sen.

ŻONA*

Smoła wsiąkająca, kroplą po kropli, w głąb ucha.

MĄŻ*

Mimo wszystko, nie da się zatrzymać całych tych mocy sprawczych, które w człowieku owocują platformami obcowań i znaczeń… I brzmią pośród pustki szumem pierwotnej ciszy.

ŻONA*

Ulotniły się urny wyborcze. Odleciały na skrzydłach Hermesiów… UFO porwało je na eksperymenty medyczne.

MĄŻ*
Nędza i miłość czepia się już tylko brzucha, kostiumu, światła, pary z ust, litanii koralików uderzających o podłogę.

ŻONA*

Okazja przeminęła.

MĄŻ*

Anioły odleciały.

ŻONA*

Wielki Wóz odjechał, pociągany za dyszel przez Canis Maioris.

MĄŻ*

Żałować przychodzi, że nie zaczepiło się nikogo bez ogródek.

ŻONA*

Tam sfinks.

MĄŻ*

W ogrodzie, bez ogródek… bez ogródka? On, tak, zaczepia, nie przepuszcza, mówi ludzkim głosem, boskie zagadki zadaje, ale tylko o ludzkim losie. Nie taki gupi, żeby zdradzać tajemnice odwiecznych… Których nie ma i nigdy nie było… Którzy są zawsze niewidoczni, niesłyszalni i nigdy przez nas zrozumiali.

ŻONA*

Nasze komputery, od dawien dawna przerabiają ich słowa na nasze podobieństwo. I ich postacie na nasze…

MĄŻ*

Odszczepieństwo, irrealizm… absurd i bzdura.

ŻONA*

Filozofia doskonała, możesz zagwizdać się do raju.

MĄŻ*

Bełkot.

ŻONA*
Biedak.

MĄŻ*

Trawnik sobie przystrzyż.

ŻONA*

Od ogrodów jesteś ty.

MĄŻ*

Szepczesłówko.

ŻONA*

Sklepowa panna.

MĄŻ*

Płacąca dama.

ŻONA*

Żebrzący nabab.

MĄŻ*

Afektowana przyjaciółka lubieżników.

ŻONA*

Egzaltowany bawidamek wypindrzonych krowich kretynek.

MĄŻ*

Nie bez mała cichy harmider.

ŻONA*

Spamiętane niezapamiętanie.

MĄŻ*

Historyjka bez treści.

ŻONA*

Ślepy kubeł na śmieci.

MĄŻ*

Nieosłonięty parawan.

ŻONA*

Liczykrupa spod Waterloo.

MĄŻ*

Czemu spod Waterloo?

ŻONA*

Boś inwalida.

MĄŻ*

To chyba ułomny liczytrupa. Eh, co za przyzwoita dziewczyna, nie do zapomnienia, nie do przeliczenia. Zasmuca mnie i obraża, czuła i rozkoszna. Chluba i pocieszycielka okolicznych knajp, niemych wieczorków poetyckich, wystąpień podżegaczy, teatralnych kółek, gdzie małpy wiodą prym.

ŻONA*

Pojechałeś z prądem i zatrzymałeś się pod mostem. Herbatka za mało była wzmocniona? Czy uwiąd starczy łapie za serducho? Tam nie znajdziesz żadnej zdziry, musisz wspiąć się pod latarnie. Tam, gdzie najciemniej, gdzie cię nikt nie rozpozna, gdzie nie będziesz raził. Tam się dogadasz. Oni wszyscy trąbią na całe gardła, choć im języki dawno ucięto, wybebeszono, sprasowano tysiącami walców. Jestem bardziej niż pewna, że nie masz sił. Nie stać cię na wdrapywanie się po śliskim brzegu.

MĄŻ*

Piękna osobo, w ramach rekompensaty, żeby załagodzić nasze swary i dąsy, powiem ci – mleko ci skisło, ser ci wypływa. To nie oliwa, to stary wągier, to stara lewatywa, obmierzła ropa z przedpotopowego pryszcza. Siadaj na błędnego rumaka, płyń łupiną orzecha do Szwajcarii, fruń wystrzelona z armatki do Atlantydy. Do Kolchidy się dostań z poćwiartowanego peronu, tam pewnie cię zrozumieją. To lud gładki i w mowie chwacki, każdy wygibas przejmą w pas i bez półśrodków. Wariatów ci i u nas pod dostatkiem, ale tam są specjalni, odpowiednio szkoleni, w zbijaniu afrontów wyćwiczeni, do twej mowy całkiem akuratni… bo ich już dawno ni ma, a ni ma.

ŻONA*

Niczego ci nie brakło…? Co za fatalna predyspozycja. Toż to błoto, w którym się nurzasz. Charkasz nim tak paskudnie wokoło, że boję się, iż mnie opryskasz, oplujesz, spostponujesz. Wyżera toto całe kontynenty, całe galaktyki. Nie znajdę w tobie ani logiki, ani rozumu, ani sensu – krztyny, odrobiny normalnego słowa.

MĄŻ*

Gdybym się lękał, gdybym się bał…

ŻONA*

Ja też…

MĄŻ*

Nie mogę ci powiedzieć…

ŻONA*

Odbiera mi mowę, gdy sobie pomyślę…

MĄŻ*

Co robić?

ŻONA

Co czynić?

MĄŻ*

Moja córuchna, takie niebożę, jakby zlękła… chyba ją za to zatłukę.

ŻONA*

Chcesz odejść, zostawić…? Tylko grozisz, a może… siebie sławisz i się spławisz?

MĄŻ*

Od dotknięcia nic nie przybywa, nie powinno też ubywać, a ubywa… mnie.

ŻONA*

Pies… pies na baby musi coś poradzić. Nie uważasz, że jesteś zdolny? Chwyć wolny koniec i ciągnij.

MĄŻ*

Szukasz we mnie ratunku? Ja prosty człowiek, nie znam się na sztucznym oddychaniu. Na przepędzaniu trosk, na zwilżaniu ust… troszeczkę, tylko trochę… błagam, zaklinam, proszę. Z takim garbem nigdzie nie dojdę, a tułam się długo. Cały świat, całe życie.

ŻONA*

Zrób koniec i bez wymówek.

MĄŻ*

Łatwo się babie gada… To córka piękna, teraz przywiędła, a ja balsamem mam służyć? Skąd go wezmę, nie dają na kreskę, ani na dobre oczy – przekrwione. Trochę kaprawe mam i zezuję nimi na prawo i lewo.

ŻONA*

Wymigujesz się cholewo jedna.

MĄŻ*

Musisz wiedzieć, że żegnam się bez garderoby… Nogi mi drżą, fajtłapy tak kolebią, że się chyba zaraz sfajdam. Wyliczyłbym może i średnią drgań, ale cholera mnie bierze, że we mnie się szuka drugiego dania i deseru, kiedy ja ledwie, tylko i zawsze, pierwsze za kołnierz wylewałem. Nie jestem alfa ani omega, a co dopiero zet i ha. Haha. To ci komedia. Ze mnie sobie robi i stoi tam, kpi, szyderczo się uśmiecha. Czy ja zamachowiec jestem, sabotażysta, kiep, żeby tak mieć z góry ułożony plan? Miałbym ochotę wyrżnąć ją w łeb, ale opętany jestem gniewem. Powstrzymać się nie zdołam i z siłą śpiącego atlety zawołam. Jesteś tam?! A, nie, nic! Sprawdzam nagłośnienie…! Coś muszę w końcu przedstawić. Śmiały plan, taktowny, złośliwy, gwałtowny i delikatny, z wrzawą i po cichu. Rozwiązanie zagadki… Kurwa, toż to sfinks. Jak czarny byk stoi na mej drodze. Labirynt, ubikacja, sprint – nie najlepszy ze mnie sportowiec. Ikarus, Spartakus, jakiś przydałby się poeta. Wiedzą lepiej co tu zmyślić, zagmatwać. Ułożyć dla niepoznaki wersy – w rymy, w cyferki, w plamy i niedopisania. W znaki dźwiękonaśladowcze, żeby niełatwo i za każdym razem odmiennie sobie interpretować. Cholera, baleron skroić, to potrafią. Na cienkie plasterki wyszlifować. Gdzie mój młot, kowadło, dłuto, chwytak i kleszcze…? A ona, z tymi oczętami, a tamta z tymi patrzałkami. Z radochy aż się skrzą. A ja nic. Blady, padły – trup. Zagadka, jak skować i jak później odkuć się… Żeby mnie nikt nie wytykał palcem. Wiem. Do wód, oczyścić się – dowód by się przydał ojcostwa. Nie, z tym niepewna sprawa, jeszcze wyjdzie, że inny jest winien. Zamordować, wykorzystać…? Kwitek, fotos, pazurek – fałszywe koła ratunkowe. Może córkę na jakiś czas schować, gdy czas minie, wyciągnąć? I po hecy. Dziecka nie ma, ale też nie mogło być. Kto widział, że miała brzuch? Och, każdy go ma. Och, nic nie wymyślę, sceduję plan na nią. Hej, żono, tyś lepsza podobno w zagadkach! Ty ponoć głową rodziny każesz się tytułować! Ruszaj w tan i znajdź rozwiązanie!

ŻONA*

Ja? Ja gupia. Tyś mój pan i władca… o, nie. Takich słów nie zdzierżę. Dobrze, ja coś wymyślę! Hmmm… Podróbki, salceson, wzgarda. Naleśniki, pończochy, kokarda. Jednak obejdę się bez kwestii filozoficznych… Pytanie, a na pytanie odpowiedź: nieszczęśnik na cmentarzu sumienia. Powietrze, tam twardy głaz i jeszcze kres. To wszystko bardzo proste. Wystarczy ułożyć słowa i zdania. Ze zdań całą treść. Płoty, krajobraz i sprzęt. Kołowrotek, młyn, diabelski kręciołek. Hm. Kanał i spływ. Obrót. Zwłoki, tłumoki, sztywny krok. Obok jeździec rozgląda się za rumakiem. Jest w pełnym galopie, ale nie siedzi na niczym… Jakże mnie pociąga wszystko to, co najbrudniejsze, plugawe, nieczyste. Kto się zaraził od kogo? On ode mnie, czy ja od niego? Hm. Usiąść nie ma gdzie… przytomność mi szwankuje. Z dziury całego nie sprokuruję, z rozbitej szyby… ciąć sobie żyły. Nie mam na to sił, nie mam mocy sprawczych… I kto tu jest lepszy? On? Phy… Ulica wybrukowana – wydrukowana. Gdzieś tutaj rozwiązanie musi się znaleźć. Cholera. Bi-bip, bi-bop. Cyk-cyk. Zig-zig, zig-zak. Świntuszki, paluszki, cy-cuszki, gar-nóżki. Altówka, ksylofon, fortepian – grają mi Lot trzmiela. Łechtacze, na śmiech-gwałt, do wyboru, do koloru, podeszwa zwierzchnika, urząd narzędnika. Jazda! Siupaj-dupaj! Zręczny kawałek – cwany, żwawy, upokarzający. W tłumie się deprymuję. Mam przy widzeniu przywidzenia i powidzenia. Powidoki dawnych krain. Niezgrabne powiedzenia. Złote runo, upleść nitki, wrzeciono szorstkie, kadłubek, stópka, czółenko wędruje, na lewo tak, na prawo zupełnie inaczej. Przewlekać, osnowa się komplikuje. I tak… Ach, ominę te niedogodności, coś wyjść z tego musi. Sucho w gardle, łyknęłabym czegoś mocniejszego, język zupełnie skołowaciał. Coś się poskłada, coś porozkłada, wyjdzie jędrne i smukłe… Dupa. Nie dam rady… Czy myśmy zupełnie ocipieli? Mowę nam przecież odjęło. Jak mam się wypowiedzieć, zabrać głos, zagłosować za czymkolwiek? On też, zupełnie ochujał. Nie może nic poradzić, bo niby jak, nie ma czym. Hej! My nie damy rady!

MĄŻ*

Co?

ŻONA*

Nie mamy szans, nasze skarbeńka są nieme. Gardła nie mogą wydać głosu. Krtań zachrypnięta, bezowocnie się trudzi.

MĄŻ*

Nie ma w nas ludzi?

ŻONA*

Nie ludzi, lecz mowy ludzkiej. Struny grają muzykę sprzed czasu odkrycia słowa.

MĄŻ*

Ach, o tym mowa. Gupiaś babo… i ja gupi.

ŻONA*

Jeśli już to głupia i ty głupi.

MĄŻ*

Więc zgoda?

ŻONA*

Oczywiście, nic tu nie poradzimy. Niech sobie sama daje radę. W końcu ma środek, początek i koniec wyrazu.

MĄŻ*

Tylko te trzy punkty? To trochę mało, ale od czegoś trzeba zacząć.

(przystają nad Rozalią – gaśnie światło)


     Scena druga

(Rozalia siedzi przy stole, głowę ma zatopioną w dłoniach – śpi, drzemie, myśli, albo fantazjuje; głowa się jej kiwa – rodzice krążą wokół i dalej się kłócą)

MĄŻ*

Nie może urodzić.

ŻONA*

Co znaczy, nie może?

MĄŻ*

Nie wolno jej.

ŻONA*
Wolno.

ROZALIA

(przez dłonie) Nie urodzę.

MĄŻ*

I widzisz. To twoje wychowanie.

ŻONA*

Mógłbyś przyłożyć bodaj palec do tego.

MĄŻ*

Przykładałem, przykładałem. I ty nie możesz zaprzeczyć i Rozalka.

ŻONA*

Ble, ble, ble.

ROZALIA

(cały czas mówi przez dłonie) Coś tam przykładał, a gdy nie przykładał, to okładał.

ŻONA*

Żeś ją wychował. Tak się odzywać do matki.

MĄŻ*

Bo ona matki nie ma.

ŻONA*

Nie? A Bubek kim jest?

ROZALIA

Bratem, ojca ojcem, córką Eli, niewłasnym przeznaczeniem.

MĄŻ*

A to ci łobuz.

ŻONA*

Nawet łobuziara.

MĄŻ*

Nie wiedziałem, że Ela ma brata ze mną. Kochana Elżbieta, taka zawsze zajęta, taka ekscentryczna.

ŻONA*

Nie Elżbieta jest ekscentryczna, tylko Ela, moja mama.

MĄŻ*

Wiem to aż nadto dobrze.

ROZALIA

Nie będę dla was rodzić, nie jestem surogatką.

MĄŻ*

I Ela taki numer wycięła. Żeby mi powiedzieć o tym, żeby wspomnieć, żeby zająknąć się choćby słówkiem… nie mogła? Jak oni ci to wszczepili? UFO, te sprawy – rozumiem. Kombinatorzy, nie mogli mieć nas na własność, to wykombinowali wnuka. Który cię zapłodnił?

ŻONA*

Raczej która.

MĄŻ*

Huhu, ładne klocki… Pani prezydent…?

ŻONA*

Uhm, a która, tylko ona mogła to wymyślić. W końcu ma łeb nie od parady – ciągle tylko na paradach – jest prezydentem kraju. Z wygraną w kolejnych wyborach, w tych, co są tuż-tuż. A my nie możemy głosować.

ROZALIA

Oni też.

MĄŻ*

Wykombinują, pokombinują i jak ten Bubek oddadzą głosy na siebie… Zwielokrotnione w zero-jedynkowym szwindlu internetowym.

ŻONA*

Ty znów o tych spiskach.

MĄŻ*
A co, nie jest tak, nie robią tak? Od kiedy pamiętam, siedzą na tych stołkach, urzędach i bóg wie czym jeszcze. Będąc w brzuchu u mamy, to oni wszyscy już tam byli. Rozumie się, że na upside-down posadkach rządowych. Czyli od góry do dołu, przez całą hierarchię. Na osiem lat przed tym, zanim ty się znalazłaś u swojej mamy w brzuchu.

ŻONA*

Na dwadzieścia osiem, dwadzieścia osiem.

MĄŻ*

Nie gadaj, trudno cię słuchać kiedy łżesz.

ROZALIA

Mama ma rację, pomiędzy wami jest różnica dwudziestu ośmiu lat.

MĄŻ*

To ja się ożeniłem z oseskiem?

ŻONA*

Nie miałeś nic do gadania. Oni to dużo wcześniej między sobą ustalili.

MĄŻ*

Ale byłem gupi, ślepy… Gdzie ja miałem język? I co, nie sprzeciwiłem się?

ROZALIA

Tato, byłeś za stary na sprzeciw.

MĄŻ*

Wypraszam sobie. Moment, moment… Nie, nic… Pierdolicie mi tu jakieś banialuki. Przecież to pedofilia.

ŻONA*

Nigdy tego nie ukrywałeś.

ROZALIA

Waśnie.

MĄŻ*
Chyba właśnie.

ŻONA

Dopiero se teraz przypomniał.

MĄŻ*
Nic sobie nie przypomniałem i nie przypominam. Rodzice mi to nawet dobrze zanalizowali, że jesteś starsza ode mnie. Taka byłaś pomarszczona. Mówili, że starsza, bo wiedzieli, że w takich tylko się lubuję. W tym sensie, że rozmawiać. Nic tylko rozmowy, pogaduszki, przez cały dzień i całą noc. Słów brakowało, a ja chciałem czegoś więcej. Poematów, schematów, reguł i kanonów. Dopiero później się przyznałaś, żeś młodsza o osiem lat.

ŻONA*

O dwadzieścia osiem, o osiem jest od ciebie młodsza Rozalia.

MĄŻ*

Aha. No tak, widocznie coś pokręciłem. Dlatego wydawało mi się, że jest starsza ode mnie. A ty mi się wydałaś wnuczką i babcią jednocześnie.

(światła gasną i oświecają się po chwili – wszyscy w lekko zmienionych pozycjach)

MĄŻ*

Może urodzić, dlaczego nie. Piękny bobasek, taka mała świnka, przyda się w rodzinie. Wykarmi się, nabierze tłuszczu i później… wiecie gdzie. Już się ostrza ostrzą… Będzie paradował w różowej kokardce.

ŻONA*

Nie może, nie wolno jej.

MĄŻ*

Może i urodzi.

ŻONA*

Nie, nie może i nie urodzi.

ROZALIA

Nie urodzę.

MĄŻ*

I widzisz, pięknie ją wychowałem. To stuprocentowy ja.

ŻONA*

Musiałbyś być jej ojcem.

MĄŻ*

Normalnie… załatwiłaś mnie. Jesteś niesłychanie, ale to absolutnie, taka, taka… zajebista. Potrafisz człowieka rozruszać. Wprawić go w nastrój, że aż chce się żyć.

ŻONA*

Przynajmniej w jednym punkcie się zgadzamy.

MĄŻ*

Co najmniej. Mamy więcej punktów stycznych.

ŻONA*

Nie przesadzaj.

MĄŻ*

Nasi rodzice, sztuka, poglądy filozoficzne, kuchnia, wycieczki krajoznawczo-turystyczne, wyznanie polityczne, ogródki dwupłciowe, wiara w cuda i siły nadprzyrodzone. Jedno co nas dzieli to UFO. Ja ich lubię, ty byś chciała ich zniszczyć. Wysłać na jakąś wyspę bez wyspy, żeby się potopili… Biedaki…

ŻONA*

To ty nie znosisz cudzoziemców, nie ja.

MĄŻ*

Ja? Coś ci się poplątało.

ŻONA*

Dokładnie, dokładnie tak jest, jak mówię.

ROZALIA

Oboje nie znosicie cudzoziemców.

ŻONA*

Naprawdę? To przynajmniej jeden punkt, w którym miło się nie zgadzamy.

MĄŻ*

Znalazłbym ich więcej… Na co uprzykrzać sobie tym głowę.

ŻONA*

Gdzie wychodzisz?

MĄŻ*

Tam. (wychodzi na prawo)

ŻONA*

To ja tam. (wychodzi na lewo)

(po chwili)

MĄŻ*

(wychodząc z lewej strony) Tu jestem.

ŻONA*

(z prawej) A ja tu.

MĄŻ*
To ja znikam. (
wychodzi na prawo)

ŻONA*

To ja też. (na lewo)

MĄŻ*

(z lewej) Nigdy jej nie można spotkać tam, gdzie trzeba.

ŻONA

(z prawej) Uśmiać się można, a pan już tutaj.

MĄŻ*

No.

ŻONA*

Ja idę tu. (wychodzi środkiem)

MĄŻ*

A ja tu. (znika z lewej)

(słychać ich krzyk za sceną – wychodzą z prawej, rozbawieni)

MĄŻ*

Pani tam… a teraz tu.

ŻONA*

A pan przeważnie tam.

MĄŻ*

To ja idę środkiem, a pani jak przeważnie. (wychodzi)

ŻONA*

Ojojoj, ale zabawa. (wychodzi na lewo)

(krzyk za sceną – najpierw Żony, później Męża)

ŻONA*

(wychodzi z lewej) A gdzie pan?

MĄŻ*

(ze środka) A tu, a kuku.

ŻONA*

Ale jaja.

MĄŻ*

Jak berety.

ŻONA*

Czekaj no pan, ja pójdę tędy, a pan tamtędy. (wychodzi na prawo)

MĄŻ*

Ciuciubabka, cud babka. Coś tam może ukręcę, wywinę.

(śmiechy za sceną, po kolei: Bubka, Dziadka I, Babci I, Babci II i Dziadka II)

MĄŻ*

(środkiem) Gdzie ona?

ŻONA*

(za nim) A hu! (Mąż podskakuje z przestrachu) Tuż za panem. Koci-koci-łapci, bęc. (daje mu klapsa w tyłek)

MĄŻ*

A-haha. Trzpiotka z pani. Niech potarmoszę troszkę tę kibić. (biegnie za nią – Żona ucieka na prawo, on środkiem)

(pauza – za sceną ich przyduszone śmiechy i posapywania)

ŻONA*
(
z lewej) Ach, jak przyjemnie. (dostrzega Rozalię) Co za świnia, mówię ci córuś, ale to okropny facet.

MĄŻ*

(za nią) Wspaniale… Ona nie lepsza, cuchnie jej z gęby… Chyba coś się źle rozkłada w środku… Trzeba by wymacać co… (szczypie Żonę w pośladek)

ŻONA*

Łobuzie, draniu… ty… (okłada go – Mąż ucieka na prawo, żona środkiem)

(pauza – za sceną ich przyduszone śmiechy i posapywania)

MĄŻ*

(z lewej) A to rajfurka.

ŻONA*

(z prawej) Zepsuł mi fryzurę. Ma chwyt… śliski od potu… Już nie wiem, czy mi się to podoba, czy nie.

MĄŻ*

Pogonię cię na… na wypas, na hale, na redyk.

ŻONA*

Odyseuszu, nie trafisz.

MĄŻ*

Żagle napięte, liny spięte, ster w ręce…

ŻONA*

Do usranej śmierci będziesz błądził po morzach… oceanach, jeziorach i bajorach. Utopisz się w płytkim stawie albo w kałuży… własnego moczu.

(Mąż i Żona biegają po scenie, pohukując i śmiejąc się niespożycie – raz ona go goni, raz on ją – znikają i pojawiają się z różnych stron, czasem we dwoje, częściej osobno)

ROZALIA

(po dłuższej chwili, nie podnosząc głowy) Tak już mają, to ich trel ptasi, gody, zawody… Straszna nienawiść, którą kipią do siebie bez przerwy… Zapiekła, nieznośna… miodem, gorzałą, piwem i mlekiem płynąca… Ser stary, spleśniały, mowa starców. W nas młodych niebudząca żadnej tkliwości… obleśna i mdła… Nie kumamy jej. Żadnych sensów nie da się tam dopatrzyć, żadnej ciekawości w nas zbudzić nie może… Rośnie pokątnie, szybciej niż na drożdżach i wybucha cichym pyknięciem… Dymek się uniesie z tego zaledwie na sekundę… a później nie ma nic… a później jest nic… i w kółko… Tną się, żrą, tłamszą, oblizują. Napastują się wzajemnie, gwałcą swe myśli i tak bez słów od lat, bezpłciowo… Romantyczni herosi i heroski – tam wódka, tu papieroski, tam całus, tu… z majeranku zupa. Ładna pupcia, lubczyk, majonez – kwas straszny… Dlatego nigdy nie zapanuje pomiędzy nimi zgoda… Bo się za bardzo kochają… żeby sobie zaufać… Sobie samym i nawzajem. (głowa jej opada na stół)

MĄŻ*

(podbiega do niej) Nasza najdroższa, nie masz się czym smucić. Odnalazłem miłość swego życia.

ŻONA*

(podchodzi od przodu, okrąża stół, przytula się do Męża, mówi i do Rozalii i do Męża) Kochanie, zobacz, jest pięknie. Zakwitły krokusy… Możesz się teraz na nie odlać… tak zawsze czyniły wszystkie boginie… bobaski, wstrętne ptaszki, motylki i bogowie… którzy kręcili włosy na badylkach.

MĄŻ*

Złoty deszcz, będzie co pić, będzie co jeść.

ŻONA*

Na dwoje babka wróżyła i wywróżyła sobie chłopa.

MĄŻ*

Dziecko drogie, niespełna trzynastoletnie…

ŻONA*

W szpony… tylko kto kogo?

MĄŻ*

W tak młodym wieku ochwacony.

ŻONA*

Ona przez niego pozbawiona płci… Sto pięć lat żył, same zjawy i duchy żywił.

MĄŻ*

Wyjadły go doszczętnie, do szpiku – nie jęknął, nie mruknął, nawet nie zagwizdał.

ŻONA*

Ucięła mu język. A ojciec uciąłby mu penisa i jaja… gdyby go schwytał na śniadanie, obiad i kolację.

MĄŻ*

Podobna rzecz miała się w Wietnamie, Wietkong robił amerykańskim chłopcom, wciskając po ucięciu w pysk zamiast języka.

ŻONA*

To chyba nie dlatego, że amerykańscy chłopcy wciskali to Wietnamkom zamiast ich języków?

MĄŻ*

To nie te czasy. To się jeszcze nie zrodziło wtedy na taką skalę, którą to mamy obecnie – wsadzali im to w dupę, bo u tych małych stworzonek łatwo się można było pomylić.

ŻONA*

A wrzask i wściekłość?

MĄŻ*

To nie język, to nie głos, żadna to mowa, której oni nie mogli pojąć. Nie miały głosu, rozumiesz… Tamci myśleli, że to bełkot, nie przemowa.

ROZALIA

(nie podnosząc głowy) O Jezu, jacy wy jesteście straszni.

(światła gasną i oświecają się po chwili – wszyscy w lekko zmienionych pozycjach)

ŻONA*

Dobrze, że urodzisz.

MĄŻ*

Bardzo niedobrze.

ŻONA*

Nic nie wiesz, nie masz głosu w tej sprawie. To babska robota, francuska robota, mokra robota.

ROZALIA

Za bardzo krwawa zrobiła się ta sprawa.

MĄŻ*

Ty nic nie wiesz. To ty nie masz głosu. To męska robota, japońska robota, drobna, skrzętna, precyzyjna. Taki mały dupsik, żeby się dostać, tam gdzie trzeba, po tylu labiryntach, po takiej tułaczce i później się jeszcze wkręcić w jajeczko… To trzeba mieć moc i mikroskopową sprawność. Wiertełkiem, ciach-ciach, przez błonę, do środka. Kanapka, telewizor, piwko i meczyk. Nogi na stole, po amerykańsku. Chrupki, orzeszki, albo czipsy w misce, na podorędziu. Kibelek to pusta flaszka po wypitym piwie. Ciekawe, że raz się leje tyle samo, co wypije, innym razem więcej i paskudzi podłogę, a jeszcze innym dużo mniej. Czasem o połowę… Chyba że jeszcze mniej, gdy się nie trafi w ten mały, pokręcony i uciekający stale wlot – zupełny odlot. I kop w brzuch, od środka. Ma się te geny. Turlają się butelki, przewracają puszki, wylewa się mocz na dywan… niestrzyżony od lat.

ROZALIA

Urodzę.

ŻONA*

A niech ją szlag, uparta jest pannica.

MĄŻ*

Ma to po dziadkach.

ŻONA*

To wiemy, podeszli ją.

ROZALIA

A mówiłaś, że po babciach.

ŻONA*
(
do córki, mierząc palcem w Męża) Siedź cicho.

MĄŻ*
Co za skurkowaniec z tego wyrośnie, nawet nie chcę sobie wyobrażać. Zapewne słodki łobuziak, a jak dziewczynka to dziwka.

ŻONA*

Zgodziłabym się z tobą, pod warunkiem pewnej zmiany.

ROZALIA

… Tak?

ŻONA*

Że wyrośnie z niego słodziutki łobuziak, jak nie przymierzając papież. Ale taki jak ten jeden z Borgiów. Jak córka, to byle nie taka jak Lukrecja Borgia. Za bardzo cnotliwa i zła, za dobra, jak jasna cholera.

MĄŻ*

(głaszcze córkę) Dobrze, że urodzisz. Chciałem mieć już potomka.

ŻONA

Czyś ty zwariował? Nie wiadomo co to za nasienie. Ten chłopak był taki… (zamyśla się – oni patrzą na nią) Taki zły. To był zły człowiek. Z tego nie wiadomo co urośnie… (zamyśla się) Milszego nie znałam i nie chciałabym poznać.

MĄŻ*

Nie znasz się.

ŻONA*

Ty się znasz? Ty…? Ty się w ogóle na tym nie znasz. Nic a nic. Albo-albo. Albo się znasz, albo się nie znasz.. Oto pytanie ogólne. Ile potrzeba trzmieli do zapylenia królowej?

MĄŻ*

Mniej niż u pszczół… więc… co najmniej kilkanaście.

ŻONA*

Wystarczy jeden.

MĄŻ*

Co, jeden? A to cnotki.

ŻONA*

Coś ty, u pszczół też by wystarczył jeden, jakby innych samców zabrakło.

MĄŻ*

Kalambury sobie robi, zgadywanki. Jakby mężczyzn zabrakło, to jednego byście zajechały w trzy sekundy.

ŻONA*

W trzy sekundy to i tak nie byłby to żadem mężczyzna. Zrozumiałabym to jakby w dwa tygodnie, w tydzień, w dzień, w godzinę… Nic się na tym nie znasz.

MĄŻ*

Bo nie znałem odpowiedzi na twoje pytanie… Dobrze. Ilu aniołów potrzeba do zapłodnienia anielicy?

ŻONA*

Podchwytliwe pytanie, podchwytliwy drań… Na pewno jest więcej facetów, to muszą się jakoś dzielić. Jeden to byłaby za prosta odpowiedź… Najmniej dwóch, jeśli nie dziesięciu.

MĄŻ*

Gupia, hahaha.

ROZALIA

(pijanym albo zaspanym głosem) Ten największy je zapładnia i tylko on, czyli jeden.

MĄŻ*

Ty bądź cicho, za młoda jesteś na poważne rozmowy. Mylicie się. Aniołowie są tylko płci męskiej – są gejami. I żyją w wolnych związkach. Znacie to: „ani żenić się nie będą, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie”, co dowodzi, że doszli do struktury miłości o wiele bardziej zaawansowanej niż nasza. A jeśli chodzi o ich płodność, to kiedy każdy z nich zainkasuje sto czterdzieści i cztery tysiące razy, to zachodzi i rodzi po miesięcznej ciąży. Sto czterdzieści i cztery tysiące nie stosunków w ogóle, ale zainkasowanych stosunków… tam tego…

ROZALIA

To przerażające.

MĄŻ*

Nie, e tam. To wcale nie tak dużo. Nas to może przerasta… i może przeraża. Nie mamy słów na to, odbiera mowę. Eh, to inne stworzenia. Nic tam nie mają do roboty, to muszą se jakoś uprzyjemnić wieczną egzystencję. Nie bój się, rodzą się. To nic dla nich wielkiego… Hm… hmmm. Jakby to… Hm. Ale, że się gzą nieustannie to nie jest tego aż tak dużo, jak się wydaje. Raz na miesiąc któryś rodzi. (do Żony) I co, facet nie potrafi? A taki wał. W niebie jest możliwe, to i na ziemi będzie. No, kiedy dożyjemy tyle lat co oni. Tam też musieli porobić niezłe eksperymenty biologiczne i chirurgiczne. Zabawiać się musieli z komórkami, jajowymi beretami i z plemnikami. I kto tu się nie zna, no kto?

ROZALIA

Przecież wy nie wierzycie i jesteście okropni. Tak kpić z wiary. Tak bluźnić. Pójdziecie do piekła, do najsroższego Tartaru, w najgorsze ognie piekielne… A ja wierzę i cieszę się z mojej wiary. A wy się mylicie. Aniołowie są androginiczni, mają cechy kobiece i męskie, ale wcale… wcale nie w takim sensie jak ludzie. To cechy symboliczne. Oni nie rodzą ani nie spółkują… Rozumiecie! Jesteście okropni! (zakrywa głowę dłońmi) To piekło, jestem w piekle. A-likiery, litości – sama wśród rozpadających się kości!

(pauza)

MĄŻ*

A likiery?

ŻONA*

Alighieri.

MĄŻ*

A tam, a tam. Biedne dziecko. Półtorej nieszczęścia.

ŻONA*

I gupie niby but niczym ty. Rany, ale przejrzeć nas, przejrzała.

MĄŻ*

Że nie wierzymy… owszem, ale wcale nie kpiłem. Wydawało mi się, że tak jest, nic więcej.

ŻONA*

A ja już sama nie wiem, kpiłam, nie kpiłam… nie łatwo jest stwierdzić od środka.

MĄŻ*

Szczególnie że ci brakuje środka.

ŻONA

Mów za siebie.

MĄŻ*

Środka wyrazu.

ŻONA*

To trzeba było zacząć od końca… Rozumiem, że nie potrafisz zaczynać od początku, więc gdy nie masz środka, trzeba było go pominąć i zacząć choćby od końca. Później może by się znalazł środek.

MĄŻ*

Mówiłem o tobie.

ŻONA*

Zawsze zrzucisz winę na mnie. Ja zaczynam od półśrodka, którego nigdy nie gubię. I tyle ci powiem, że się nie znasz. Twój przykład w pytaniu i odpowiedzi obaliła Rozalia. Moja krew. Widzisz cieniarzu, moje jest lepsze. Nic a nic się nie znasz. Wygrałam.

MĄŻ*

Jak to się nie znam? A Rozalia, to chyba wszystko tłumaczy.

ŻONA*

Nie byłeś w ciąży, o tym mówię… Poza tym, skąd jesteś taki pewien, że to twoje dziecko?

(Męża paraliżuje)

ROZALIA

Urodzę. Tylko się jeszcze nie zdecydowałam kiedy. Może w tym roku, może w przyszłym… Może za kilka lat.

ŻONA*

Czyś ty zgupiała? – moje dziecko. Jak ty to sobie wyobrażasz?

MĄŻ*

Ma rację. Kiedy będzie miała ochotę, wtedy urodzi. To jej życie… teraz to widzę. Wcześniej do głowy mi to nie przyszło.

ŻONA*

To, że ty jesteś debilem, temu się nie dziwię. Ale żeby ona… Córciu, ciąża trwa od trzech do dwunastu miesięcy, co najwyżej co najmniej dziewięć. Nie da się jej na twoje życzenie… (Rozalia się odgania) Nie da się na twoje widzimisię ani wydłużyć, ani skrócić. I to jeszcze na lata.

ROZALIA

Urodzę, kiedy będę miała ochotę. To mój skarb, moja decyzja, moim głosem, moim skarbem wygłoszona, i to raz i na zawsze. Wam, skarbeńka wy moje rodzicielskie, pozostaje się przychylić do mojego zdania, albo nie. Albo-albo. Albo ze mną, albo won z tego domu… Może raczej jeszcze nie na razie. (nagle wstaje od stołu)

ŻONA*

Ja żartowałam.

MĄŻ*

Ona żartowała.

ROZALIA

To ja wychodzę. Muszę nabrać wprawy, muszę nabrać sił, muszę nabrać myśli. Tu się nie da swobodnie i spokojnie myśleć…!!! Kochani, nie przejmujcie się. Wrócę, gdy się uspokoję i podejmę ostateczną decyzję. Kilka ostatecznych decyzji. Kilka sprzecznych i kilka mniej sprzecznych… Muszę zacząć sobie sama dawać radę. Inaczej skapcaniejecie tu przy mnie. A ja się rozochocę. I będę prezenty przynosić z każdego wyjścia na zewnątrz. Takie w dużych i małych skrzyneczkach… W urnach… wyborczych i popisanych. Krzykliwe i napastliwe oraz miłe i spokojne… Tylko mi tu ma być spokój, bo w innym razie i przypadku: Won, won, won…!!! Odeślę w trumnach na granicę, z podpisem: niech wracają do swoich państw! Imigranci pieprzeni! Tata do Afryki. To w sam raz klimat dla niego. Jest zresztą bardzo podobny do czarnoskórego rudego. A mama do Arabów. Do przechodniego haremu. Byłaby mamusia bardzo zadowolona. To byłoby jak kiedyś, co nie, zanim stamtąd uciekłaś… Nie byłoby fajnie powrócić w rodzinne strony? Co tato, co mamo? To samo powinni zrobić z dziadkami…! Jednego do Nowej Gwinei, drugiego na wyspę Wielkanocną, a babcię Elę do Czukczów, skąd zapewne pochodzi, bardzo podobny ma nos i czoło i oczy. A babcię Elżbietę do Łowców Głów, bo bezwzględnie ma taki sam czerep jak te ich zabalsamowane zdobycze. A Bubka… brata, nie brata, balsamistę i masażystę, do Pigmejów. Przypomina ich pod wieloma względami – na pewno jego ego wyrasta ponad najwyższe knieje. Skrada się jak oni, pluje jak oni i na odległość, jak bogowie, tym pluciem zapładnia – kłuje i pikuje już normalnie.

MĄŻ*

I kto sobie kpi z bogów?

ROZALIA

(podnosi groźnie palec) Tylko uważaj tatku, tylko uważaj.

MĄŻ*

Ja tylko chciałem zaznaczyć, że… też nie masz szacunku, respektu, odpowiedniej miary… do tych z góry.

ROZALIA

Tylko uważaj. Ani jednego słówka więcej, bo lecicie stąd na zbity pysk. Wykopię was po tyłkach…

ŻONA*

Waśnie.

ROZALIA

Waśnie… jak ja nienawidzę waszych swarów i kłótni. Skończcie z tym. Nie kłócić mi się tu pod moją nieobecność. Inaczej, wiecie co. Od teraz nastają tu inne porządki… Żegnam, chciałam powiedzieć, na razie. Do widzenia kochani rodzice. Bądźcie dla siebie mili.

MĄŻ*

Jasne, zawsze jesteśmy.

ŻONA*

Nigdy milsi dla siebie nie byliśmy i nie będziemy. Na twoje życzenie, spróbujemy być trochę normalniejsi, czyli częściej i nie całkiem milsi.

ROZALIA

Wierzę wam, bo co mi pozostało. Zawsze byliście mili, nie można wam nie wierzyć… To pa. Zostawiam was na zawsze, bądź tylko na chwilę. Wrócę, odczarowawszy swój skarb.

MĄŻ*

Pa.

ŻONA*

Pa.

(Rozalia wychodzi – zaraz po jej wyjściu głośniki delikatnie pyrkają, a Mąż i Żona mówią własnymi głosami)

MĄŻ

Chyba nie myślisz, że się idzie zabić?

ŻONA

Myślę.

MĄŻ
To dobrze, odzyskamy nasz skarb.

ŻONA

Nasze mieszkanko.

MĄŻ

I będziemy mieli nowe dzieci.

ŻONA

Mnóstwo.

MĄŻ
Kurwa, ale ty jesteś pojebana.

ŻONA

Nawzajem.

MĄŻ

Znów będziemy mieli mnóstwo kochanków.

ŻONA

Nie do przeliczenia, aniołkowie nas nie przebiją. Może się uda i z nimi…

MĄŻ

Znów grzeszysz, hahahahaha, jakże miło. Ale już zamknij jadaczkę i nie grzesz więcej.

ŻONA

Chciałam tylko powiedzieć, że wtedy moglibyśmy im podpieprzyć ich głosy i odzyskalibyśmy nasze skarby.

MĄŻ

Naszą mowę, dobry pomysł z tym grzeszeniem. Potrafimy się nie kłócić, zauważyłaś?

ŻONA

Gówno, ty masz nafajdane we łbie. Podeszłam cię. Nie ma żadnych aniołów, tyś ciurkiem ocipiał.

MĄŻ

Podeszłaś mnie…? Tyś chyba niezmiennie ochujała.

(gaśnie światło i zapala się – wtedy obydwoje są po dwóch przeciwnych stronach sceny – milczą, aż do pojawienia się Rozalii)

ROZALIA

(wchodzi – krztusi się i nie potrafi wydobyć z siebie głosu) Ghe, hre. hre.

MĄŻ*

Kochanie wróciłaś, nic ci się nie stało?

ŻONA*

Żyjesz, jak się cieszę.

ROZALIA*

(słychać trzask głośnika) Straciłam… głos, straciłam głos.

MĄŻ*

To dobrze.

ŻONA*

Świetnie, cudownie.

ROZALIA*

I to są moi rodzice… I wy się mianujecie moimi rodzicami? Nie wstyd wam z tej uciechy, że straciłam głos?

MĄŻ*

Nie.

ŻONA*

Nie, zupełnie.

MĄŻ*

Po pierwsze cieszymy się, że wróciłaś.

ŻONA*

Po drugie, że nic sobie nie zrobiłaś.

MĄŻ*

(zakrywając usta) Po trzecie, że jesteśmy sobie równi.

ŻONA*

(mówiąc sobie a muzom) Po czwarte, że nie będzie nas mogła stąd wyrzucić. Kiedy się nie ma głosu, to nie można wyegzekwować żadnych decyzji. Swoich i nie swoich.

MĄŻ*

Zrobiłaś to dla nas?

ROZALIA*

Niby co…? Aa… nie, nic sobie nie zrobiłam w tym zakresie. Chyba z zupełnie innego względu zrobiłam sobie tę krzywdę. Straciłam głos, bo nie umiałam podjąć żadnej sensownej decyzji. Tym bardziej… tym bardziej że już wszyscy wiedzieli o moim przypadku. O moim napompowaniu filozoficznym i naśmiewali się ze mnie… (płacze) że to pustosłowie… Moja ciąża, według nich, jest treściowo pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia. To tylko pusty balon… Skąd oni mogą o tym wiedzieć? Skąd w ogóle mogli się o tym dowiedzieć? Tak sobie pomyślałam.

MĄŻ*

Fama nihil est celerius. – Nic nie jest szybsze od plotki.

MĄŻ

Hej, już nie musisz mnie wyręczać. Wszyscy tu jesteśmy bez głosu. Możesz się wyłączyć.

(najpierw strzela jeden głośnik – na podniesione w górę palce, Żony i Rozalii, strzelają kolejne dwa)

Głupcy nie wiedzą, co mówią.

ŻONA

Doszła do nich plotka o ciąży i zazdroszczą, ot co.

ROZALIA

Mieli rację, (szloch) mieli rację. Ciąża była urojona.

MĄŻ

Nie.

ŻONA

Naprawdę?

ROZALIA

Tak. Dowiedziałam się, że żeby zajść w ciążę, trzeba odbyć stosunek… A my z Bubkiem nie odbyliśmy go. On mnie jedynie popchnął kilka razy i rozprawiczył. Choć dawno już nie byłam dziewicą… Poza tym w sądzie powiedzieli, że wariografem nic się nie da udowodnić, jeśli badany nie ma głosu. Robert może spokojnie oddychać, jego nasienie jest niemal w stu procentach płodne bezosobowo. A włos mógł przefrunąć, tak zawyrokowali sędziowie, przemieścić się po ciele w powietrzu i usiąść na moich rodnikach, a raczej wlocie do nich. Raczej z przypadku i przymusu, nieposiadania innego wyjścia. Mieszkamy przecież razem, mimo zupełnego osobna… Zastanawiam się, czy ich dziadek nie podkupił. Tych wyznawców i rzeczoznawców oraz sędziów z nadania i przydzielenia, za poślednie ziobro.

MĄŻ

Tak.

ŻONA

Nie.

ROZALIA

Uhm.

MĄŻ

Odzyskaliśmy normalny głos.

ŻONA

(powątpiewając) A ja wiem.

ROZALIA

Może tak być i może tak nie być. Ogólnie, to całkiem możliwe… Chyba dlatego była urojona, że do niczego nie potrafię sama siebie przekonać, na nic się zdecydować. Zdobyć się na własny głos.

ŻONA

Dałaś już sobie radę z nami… obrobiłaś z mieszkania.

MĄŻ*

I wszystkich innych na osiedlu… cwaniara. Dasz sobie radę i bez głosu. Trzeba mieć głowę na karku i wydaje mi się, że ją masz. Chyba że to złuda i dynda ci na szyi tylko nadmuchany balon.

ŻONA

Z filozofii dziadków.

ROZALIA

To od tych dmuchanych lal z sex-shopu… Dowiedziałam się, że to nic. Podobno przy za częstym połykaniu powietrza też się tak robi. Wystarczy później dobrze pierdnąć i po sprawie.

MĄŻ

I…?

ŻONA

I…?

ROZALIA

Teraz muszę przebrać majtki.

ŻONA

Nie musisz się spieszyć, przyszło – poszło.

MĄŻ

Przylazło i polazło.

ROZALIA

Raczej zlazło i siedzi… czuję to niemiło. Fuj.

MĄŻ

A tfuj.

ŻONA

Fuj, tfuj.


     Scena trzecia

(na przodzie sceny trzy krzesła skierowane ku publice – na środku: Rozalia, z boku: Mąż – Żona wchodzi i wciska się z krzesłem na środek)

ŻONA

O, tak jest dobrze. Sprawiedliwość sprawiedliwością, a damy (pochyla głowę w stronę Rozalii) mają pierwszeństwo. Teraz ja sobie powróżę i pooglądam, co tam przed nami widać.

(pauza)

Nic kurna nie widać. Trupy tylko powychodziły z tatowego ogródka i siedzą w rządkach…

[…]

jerzy juls podkowik




  Utworu nie można rozpowszechniać – zamieszczonej całości ani fragmentów – wykorzystywać bezpłatnie (np. darmowe pokazy, inne), czy płatnie (druk, audycja, inne) – ani zarabiać w żaden inny sposób bez zgody autora. Inaczej mówiąc:

  ,,Tu – na tej stronie, gdzie jest zamieszczony – można go przeczytać i polecić innym, jeśli się spodoba. Na przedruk w celach komercyjnych, czy jakichkolwiek innych – autor nie wyraża zgody osobom sobie nieznanym i bez podpisanej umowy. Umieszczenie utworu – przez autora – na stronie internetowej nie zwalnia od odpowiedzialności prawnej tych, którzy naruszą prawa autorskie.”

  Poza tym utwór nie będzie zamieszczony w całości co, sądzę, do jakiegoś stopnia skutecznie, zapobiegnie nieprawnym próbom jego wykorzystania.